Marek Kacprzak: Andrzej Duda musi wygrać. Inaczej nici z marzeń prezesa [OPINIA]
Podział na równych i równiejszych zawsze kończy się buntem mniej równych. Dla prawicy najbliższa okazja do buntu to wybory prezydenckie. Przed nami kolejna rocznica ogłoszenia Andrzeja Dudy jako kandydata na prezydenta.
To rocznica ważniejsza nawet od jego późniejszego zwycięstwa. Wtedy, gdy prezes PiS Jarosław Kaczyński przedstawiał go w Krakowie w cieniu Marszu Niepodległości, Andrzej Duda nie liczył na nic. A już na pewno nie na zwycięstwo.
Dziś, bez tego zwycięstwa zawali się cały misternie budowany plan zmiany Polski zastanej przez obecną władzę na Polskę z marzeń Jarosława Kaczyńskiego. Polskę, która obaliła postkomunizm. Polskę wreszcie, która dokonała ostatecznego rozliczenia z "grubą kreską" i dziedzictwem Okrągłego Stołu. Polskę, która wyrównała szanse tym, którzy na transformacji zyskali mniej. Przy Nowogrodzkiej scenariusz przegranej kampanii Andrzeja Dudy najwyraźniej jest brany pod uwagę na poważnie.
Idolka Krystyna Pawłowicz
Świadczą o tym ostatnie decyzje, takie jak chociażby ponowne budowanie mitu Macierewicza, co ma wzmocnić wyborców zgromadzonych wokół teorii smoleńskich. Inny przykład brania pod uwagę przegranej Dudy to nominacja do TK dla profesor Pawłowicz. To idolka dla tych, który nieustająco walczą z "wszelkimi oznakami lewactwa". Jarosław Kaczyński wie jednak, że twardy elektorat to za mało. PiS potrzebuje więcej.
Zobacz też: Andrzej Duda jedynym pewnym kandydatem. Michał Kamiński wprost: chciałbym, żeby przegrał
Stąd taki, a nie inny skład rządu. Bez radykalnych zmian, bez odważnych posunięć. Rząd stagnacji, gdzie większość ministrów nie ma odwagi lub potrzeby, by odważnie, z podniesionym czołem, mówić o planach dla swoich resortów.
Kaczyński tak ułożył Morawieckiemu rząd, by to Morawiecki był jego jedyną PiS-owską twarzą. Inni mają pozostać w cieniu, ciesząc się, że są na pokładzie załogi, która realizuje w cichości plan swojego prezesa. Od czasu do czasu tylko, tak dla uspokojenia emocji, rzecznik prezydenta półgębkiem gdzieś powie, że prezydent o wszystkich tych decyzjach jest informowany, że o wszystkim wie. Że Nowogrodzka z Pałacem się liczy.
Te zapewnienia są zazwyczaj już po kilku dniach medialnej burzy, gdy co najmniej kilku polityków PiS to tu, to tam ogłosi, że prezydent o niczym wiedzieć nie musi. Prezydent musi tylko kontynuować scenariusz pisany w innym miejscu niż Pałac. Musi też wygrać. Zanim do wszystkich Polaków nie dotrze, że na kredyt zawsze żyć się nie da.
Nadzieja i ból prezesa
Zanim dotrze, że rozdawać pieniądze można, pod warunkiem, że umie się je zarabiać. Duda musi wygrać, zanim Polacy zrozumieją, co naprawdę kryje się za pojęciem "spowolnienie gospodarcze" lub "konieczność obniżenia wypłat z ZUS". Prezydent jest ostatnią nadzieją i bólem głowy prezesa w jednym. Bo ten ciągle nie pogodził się z tym, że wybory parlamentarne nie poszły tak, jak pójść miały.
Kolejna konieczność dzielenia się władzą w głowie prezesa się nie mieści. Nie dość, że rozpychają się Gowin z Ziobro, że nikt nie chce dać się kupić na PiS-owską stronę, to jeszcze teraz znów musi udawać szefa partii, która jest dla wszystkich, a nie tylko dla swoich. W jego przekonaniu idea budowy kraju, który jest wolny od postkomuny, powinna być przecież bliska wszystkim, a nie tylko garstce, która go otacza.
Jak na przykład premier Morawiecki, który z każdym dniem coraz bardziej staje się postacią tragiczną. Beneficjent zmian, prezes banku, wykształcony za granicą - a mimo to, to on najgłośniej krytykuje miniony czas, w którym Polacy budowali sobie Polskę na nowo. Budowali, bez apanaży czy wygodnego fotela przy biurku na ostatnim piętrze biurowca.
Premier poucza świat
Ideologiczne szaleństwo ścigania się z duchami poprzedniej epoki nie zważa na logikę. Zważa na umacnianie przekonań. Biorąc na sztandary utopijną i nierealną wizją łatwo z powagi przejść do śmieszności i karykaturalności.
Może dlatego premier znów poucza świat, że rocznica obalenia Muru Berlińskiego stała się symbolem upadku komunizmu w całej Europie. Inaczej niż w Polsce, gdzie komuniści zapewnili sobie "miękkie lądowanie". A jednak premier (walcząc z duchami przeszłości) nie zauważył, że Polacy też dziś widzą "miękkie lądowanie". W czyim wykonaniu? No właśnie w wykonaniu ludzi wiernych idei prezesa. To najbliżsi Jarosława Kaczyńskiego lądują, a to w Europarlamencie, a to w spółkach Skarbu Państwa.
Równi i równiejsi
Z tego biorą się różne, późniejsze rozterki otoczenia Kaczyńskiego. Jak chociażby rozterki Rafała Bochenka, który decydując się na Sejm, musi zrezygnować z bardzo dobrze płatnej posady w PGNiG. Podział na równych i równiejszych zawsze kończy się buntem mniej równych. Najbliższa okazja do buntu to wybory prezydenckie.
Na razie trwa rozpaczliwa próba tonowania nastrojów.
Marek Kacprzak WP Opinie