Wszyscy przegraliśmy te wybory. PiS też. I wszyscy przegramy następne
PiS wygrał wybory, ale przegrał coś więcej. Choć wygrał bitwę, to przegrał wojnę. Ale przegrała też cała reszta. Nikt nie wygrał, a przegrała Polska.
Przegrała Koalicja Obywatelska. Trudno nazwać inaczej niż przegraną wynik zjednoczonych sił niemal całej opozycji, całego tak zwanego "anty-PiSu". W Koalicji dla każdego było coś miłego. Od lewa do prawa. Teoretycznie – przepis na sukces, który zastosował dwa razy z powodzeniem Donald Tusk, który wcześniej sprawdził się w AWS. Wielki blok o umiarkowanych poglądach, ani w tę, ani wewtę.
A jednak się nie udało, bo czasy się zmieniły, i jak coś jest do wszystkiego, to – bez charyzmatycznego lidera na czele, z którym ludzie mogą się identyfikować - jest do niczego. To najbardziej gorzka przegrana – bo wynik wcale nie jest taki zły. Tyle, że wynik konkurencji jest o wiele lepszy, Opozycjo, od czterech prawie lat nie wygraliście nic – bo to, że macie wielkie miasta, nie znaczy, że macie całą Polskę. Nie macie.
Przegrała Wiosna, a z nią cała lewica. Nie, drogi Robercie Biedroniu, nie ma się z czego cieszyć. Odrobinę ponad 6 procent głosów? A sondaże pokazywały dwa razy więcej! Ok, szacunek – z niczego powstała trzecia siła w wyborach. Tylko jaka to jest "siła"?! Duopol trzyma się mocno, między Wiosną a KE jest przepaść.
I nie, nie będę tu nawoływał do wejścia do koalicji pod berłem Schetyny. Ale napiszę tak: mieć 6,02 (na tę chwilę) procent głosów, a mieć niemal osiem (doliczając wynik Lewicy Razem), to duża różnica.
To nie jest kraj dla małych partyjek. Już nie. Polski system partyjny na trwałe ukonstytuował się jako arena walki dwóch dużych bloków i dwóch języczków u wagi. Jeśli inne, mniejsze języczki podgryzają ten największy, spada szansa na to, żeby przeciwnikom ideologicznym po głosowaniu pokazać…no właśnie, język.
Przez ostatnie cztery lata lewicowi publicyści grzmieli na liberałów, jak to byli głupi i nie podejmowali reform społecznych. Sęk w tym, że reformy społeczne zrobił PiS, na lewicę się nie oglądając, zrobił je po swojemu - nie w imię Równości, Praw Pracowniczych, Podziału Dóbr i Sprawiedliwości Społecznej, a w imię Rodziny, Boga, Honoru i Ojczyzny, a lewicy ogołoconej z pomysłów nie zostało nic poza sprawami światopoglądowymi – którymi nie wygrywa się wyborów.
I tak waliła lewica w centrum jak w bęben, tylko tak radośnie grając marsza nie zdążyła zbudować tego, co akurat Schetynie się udało – wielkiego lewicowego bloku zdolnego do dwucyfrowego wyniku. I kto tu był przez te ostatnie lata głupi? Bo na pewno nie wasi znienawidzeni liberałowie.
Sprawdzianem dla Biedronia będzie to, czy do jesieni zjednoczy całą lewicę pod swoim berłem. Czy lewica po czterech latach przegrupowywania szeregów stworzy jeden regiment? Doświadczenie każe założyć, że nie.
Przegrało wreszcie PiS, choć prorządowe media odtrąbiły zwycięstwo.
Uprzedzę kontrę do tego tekstu, która zapewne brzmiałaby tak: "publicysta wije się jak piskorz, byle tylko nie przyznać, że PiS wygrało wybory".
Już wyjaśniam, o co mi chodzi. Otóż o to, że PiS powinien dostać wielką premię - jeszcze większą, niż dostał, serio - za swoje skuteczne rządy od wyborców. Tak, skuteczne. Kogo obchodzi, poza dziennikarzami i ekspertami, koszt obietnic wyborczych? Ważne, że są spełnione. A jednak PiS tej premii od wyborców nie dostał, nie dostał ponad 50 proc. głosów, mimo że zaprzągł potężną propagandową machinę do roboty. Dlatego właśnie, kiedy słyszę "zwycięstwo PiS", przywołam na pomoc dość nietypowe źródło.
W drugiej chronologicznie części "Gwiezdnych Wojen", "Ataku klonów", młody jeszcze mistrz Jedi Obi-Wan Kenobi po wygranej bitwie cieszy się: "zwycięstwo!"
"Zwycięstwo? Mistrzu Obi-Wan, żadne to zwycięstwo. Całun Ciemnej Strony [nas] opadł, rozpoczęła się Wojna Klonów” - odpowiada mu stary, mądry mistrz Yoda. Choć sam nie ma pojęcia, co przyniesie przyszłość, czuje jednak, że nic dobrego.
W Polsce daleko nam do jakiejkolwiek wojny. Ale co innego jest istotne w tym dialogu z kinowej międzygwiezdnej bajki. To mianowicie, że triumfujący obóz rządzący też przegrał, choć efekty tego rozstrzygnięcia może poczuć dopiero po pewnym czasie.
Już się pukacie w głowę, co ten publicysta bredzi?
Jakimże zwycięstwem jest wygrana bitwa – z której PiS słusznie się cieszy, bo wynik znakomity – skoro w europarlamencie prawą stronę sceny według wstępnych wyników z różnych krajów zdominuje eurosceptyczna, radykalna prawica, z którą PiS nie chce mieć wiele wspólnego?
Jakim zwycięstwem jest wprowadzenie największej liczby europosłów do PE, skoro na wejście do największej frakcji - Europejskiej Partii Ludowej (i przybicie piątki z Orbanem) partia Kaczyńskiego nie ma co liczyć, bo w EPL siedzi od lat PO, a dotychczasowi sojusznicy – brytyjscy torysi – ponieśli druzgocącą porażkę i frakcja Konserwatystów i Reformatorów w PE zapewne przestanie istnieć?
Jakimże zwycięstwem jest wygrana bitwa, skoro trzeba było rzucić na pierwsze miejsca list znanych i rozpoznawalnych ministrów, po których odejściu Morawiecki będzie musiał w trybie pilnym łatać rząd?
Jakimże zwycięstwem jest naobiecywanie w kampanii gór pieniędzy, które teraz będzie trzeba skądś wziąć, a wyborcy będą doskonale pamiętać, kto, komu i co obiecał? Tak, PiS wygrał kolejne wybory z rzędu, ale z kim stworzy koalicję na jesieni, jeśli będzie musiało to zrobić? Kukiza już nie ma.
Wieczorem wychodziło na to, że jedynym wygranym jest Konfederacja, która, powstawszy jako konglomerat kilku osobistości, wywalczyła mandaty w europarlamencie.
Napisałem w środku nocy: poczekajmy, aż Jarosław Kaczyński do jesieni przyrządzi sobie z niej przystawkę i ją zje. O poranku w dzień po wyborach okazało się, że nie trzeba było czekać nawet do jesieni.
A dlaczego przegraliśmy wszyscy? Dlaczego twierdzę, że przegraliśmy, skoro była tak wysoka frekwencja? Skoro tak wielu obywateli poczuło, że od ich głosu coś zależy? Ano przegraliśmy dlatego, że pomimo tej frekwencji pokazaliśmy tylko, jak bardzo jesteśmy beznadziejnie podzieleni. Pokazaliśmy, jak bardzo ten plebiscyt, z założenia europejski, był plebiscytem krajowym, kolejną odsłoną wojny polsko-polskiej. Naprawdę nie ma się z czego cieszyć. Naprawdę nie ma co cieszyć się z tego, że w wyborach europejskich tak wielką rolę w decyzji społeczeństwa odgrywają sprawy krajowe, że tak niewielka i niewidoczna jest ta międzynarodowa kotwica, która trzyma polski statek w porcie "Europa".
Dlaczego tak jest? Nie mam odpowiedzi. Być może najlepszą dał parę lat temu największy przegrany tych eurowyborów – Paweł Kukiz. "Bo tutaj jest, jak jest, po prostu".
Bo tutaj, w Polsce, na prawicę chce głosować łącznie ponad 50 proc. społeczeństwa. I nie, nie łudźcie się, że gdy odejdzie obecne pokolenie pięćdziesięciolatków, to będzie inaczej. Owszem, coś się zmieni. Z sondaży wynika, że podział między Polakami jeszcze się pogłębi. Dlatego wszyscy przegraliśmy. I za cztery i osiem lat możemy znowu przegrać.
Tak, jest źle. I może być jeszcze gorzej.