Trwa ładowanie...

Majmurek: "Europejska kampania w polskim maglu. Dominował w niej strach" (Opinia)

W niedzielę zdecydujemy, kto będzie reprezentował Polskę w Parlamencie Europejskim. Tymczasem przedwyborczy spór ogniskował się wokół kwestii, które nie miały wiele wspólnego z Europą. Partie potraktowały kampanię jako rozgrzewkę przed jesiennymi wyborami. I o to toczyła się gra.

Majmurek: "Europejska kampania w polskim maglu. Dominował w niej strach" (Opinia)Źródło: PAP, fot: Wojtek Jargiło
d1hp40r
d1hp40r

O kończącej się dziś o północy kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego można powiedzieć wiele, ale z pewnością nie to, że przy jej okazji doszło do poważnej debaty na temat tego, jakiej Europy chcemy i co warto by w Unii Europejskiej zmienić.

Kampania potraktowana została – zwłaszcza przez dwa dominujące w polskiej polityce bloki – jako pierwsza tura jesiennych wyborów parlamentarnych. Przedwyborczy spór ogniskował się wokół kwestii, które nie miały wiele wspólnego z Europą, ale za to mobilizowały elektoraty krajowe: praw mniejszości seksualnych, kościelnej pedofilii, relacji państwo-kościół, uchwały 447 amerykańskiego Kongresu w sprawie pożydowskiego mienia. Jedynym europejskim tematem, jaki zaistniał w kampanii, okazało się euro.

W kampanii dominowała jedna emocja: strach.

Zobacz także: Ziobro ostrzega przed Tuskiem: nie ufam mu

PiS straszył "ideologią LGBT", uchodźcami, "strefami szariatu", euro. Konfederacja i w mniejszym stopniu Kukiz "żydowskimi roszczeniami". Koalicja Europejska głównie drugą kadencją PiS.

d1hp40r

I choć lęk przed nią jest w opozycyjnym elektoracie realny, to także on może czuć się rozczarowany tym, jak niewiele KE miała do powiedzenia o Europie.
Europejski temat poważnie potraktowały dwa komitety: Lewica Razem i w mniejszym stopniu Wiosna. Oba z trudem przebijały się ze swoją narracją do szerszego grona odbiorców.

Podzielić i straszyć

Od rządzącej partii nie usłyszeliśmy istotnych pomysłów na Polskę w Europie. Dowiedzieliśmy się raz jeszcze, że PiS chce brać od UE jak najwięcej i integrować się jak najmniej – co wobec napięć w samej Unii Europejskiej nie wydaje się szczególnie przyszłościową taktyką.

PiS wrzucił do debaty bardzo ważny i nieoczywisty temat: euro.

Waluty, którą pewnie kiedyś musimy przyjąć, ale której przyjęcie dziś, czy nawet w perspektywie pięciu lat wydaje się głęboko niewskazane. Niestety, cała klasa polityczna, zmarnowała okazję na to, by poważnie porozmawiać o tym, do jakiej strefy euro chcielibyśmy przystąpić. PiS straszył drożyzną, KE nie potrafiła zająć stanowiska, a merytoryczne głosy mniejszych komitetów nie były zdolne się przebić.

d1hp40r

O ile straszenie euro, choć populistyczne i niebezpiecznie rozbudzające lęk przed głębszą integracją, jakoś mieści się standardach demokratycznej debaty, to już kampania PiS przeciw społeczności LGBT+ nie.

Dla mobilizacji fundamentalistycznego elektoratu i podbicia frekwencji rządząca partia nie tylko rozpętała wojnę kulturową, ale także zaatakowała grupę, która w polskim społeczeństwie i tak ponadprzeciętnie często narażona jest na zachowania dyskryminacyjne: osoby LGBT+.

Moment, gdy Jarosław Kaczyński krzyczał pod adresem tej społeczności "łapy przecz od naszych dzieci" należał do najbardziej niegodnych chwil tej kampanii. Taktyka "podzielić i straszyć", jaką PiS przyjął już w 2015 w kwestii uchodźców, może nieść naprawdę opłakane społecznie skutki.

d1hp40r

Komunikat podziału i strachu na ostatniej prostej całkowicie przykrył wszystkie inne. W tym socjalne obietnice, jakie PiS – znów zupełnie bez związku z tematyką europejską – składał w trakcie kampanii: 500+ na każde dziecko, trzynasta emerytura, czy 500+ dla opiekunów osób trwale niepełnosprawnych etc. Widać było, że te obietnice nie miały już takiej mocy oddziaływania, jak te z 2015 roku. Przyczynić mógł się do tego strajk nauczycieli. PiS rozdający hojnie nowe świadczenia, a przy tym przekonujący, że na podwyżki dla nauczycieli pieniędzy nie ma i mieć nie będzie, średnio wiarygodnie prezentował się jako społecznie wrażliwa partia.

Karta antysemicka

PiS w tej kampanii wyrósł konkurent na prawicy: Konfederacja.

Egzotyczny sojusz Janusza Korwin-Mikkego, narodowców, Grzegorza Brauna, Liroya, Kai Godek i Marka Jakubiaka osaczył PiS z prawej flanki i wepchnął na bardzo niewygodne pozycje.

d1hp40r

Konfederacja skupiła się w tych wyborach na jednym przekazie: antysemickim. Straszyła wyborców "żydowskimi roszczeniami" i atakowała PiS, niezdolny rzekomo przeciwstawić się naciskowi Tel Awiwu i Waszyngtonu. Poza Żydami skrajnie prawicowa koalicja – jak wszystkie partie tego typu – przestrzegała przed Brukselą, "dyktatem politycznej poprawności", oraz Niemcami. Posługiwała się też otwarcie homofobicznym językiem.

Ewentualny dobry wynik Konfederacji będzie niebezpiecznym precedensem. Po raz pierwszy po roku ’89 próg wyborczy przekroczy siła jawnie budująca swoje poparcie na czysto antysemickim przekazie. Nikt tak otwarcie do tej pory nie grał antysemicką kartą z realną – jak pokazują sondaże – szansą na polityczny sukces.

Jeśli Konfederacji się uda, fatalnie wpłynie to na pozycję Polski na arenie międzynarodowej. Wszystkie środowiska, które będą chciały sportretować polskie społeczeństwo, jako antysemickie, uzyskają do tego doskonały pretekst. Wystarczy, że Grzegorz Braun albo Krzysztof Bosak otworzą usta w Europarlamencie.

d1hp40r

Im bliżej finału kampanii, tym bardziej PiS wydawało się przestraszone wzrostem Konfederacji. Tym, że egzotyczna koalicja zabierze im głosy, konieczne do zwycięstwa nad KE. Media bliskie partii zaczęły nagle atakować "powiązanych z Rosją narodowców", choć wcześniej nagłaśniały i popierały organizowane przez nich imprezy – na czele z Marszem Niepodległości. Jak wielki jest to strach, pokazała środa, gdy Jarosław Kaczyński zaatakował koalicję KE w sprawie uchwały 447, co TVP podpisało na pasku "Koalicja Europejska spełni żydowskie roszczenia". Dno, jakie osiągnięto przy nagonce na środowiska LGBT+, zostało przebite.

Nie wiadomo, czy taki język pozwoli odzyskać wyborców, rozważających przejście do Konfederacji. Z pewnością nie pomoże w tym czwartkowa debata przedwyborcza w TVP. Oddelegowana do niej z ramienia PiS Jadwiga Wiśniewska w ogóle nie potrafiła sobie poradzić z atakami całkiem retorycznie sprawnego Krzysztofa Bosaka z Konfederacji.

d1hp40r

Wielki plebiscyt

Koalicja Europejska bez zaskoczenia przez całą kampanię przedstawiała niedzielne wybory jako wielki plebiscyt: nie tylko w sprawie rządów PiS, ale także oceny III RP i akceptacji udziału Polski w europejskim projekcie.

Główny komunikat brzmiał: jesteśmy razem, wszystkie demokratyczne siły jednoczą się dziś, by odsunąć od władzy autorytarną partię, której dalsza władza grozi zaprzepaszczeniem dorobku ostatnich trzydziestu lat. Wybór jest jeden: albo demokratyczna opozycja, albo autorytaryzm PiS.

Samo istnienie Wiosny Biedronia i Lewicy Razem – sił bez wątpienia proeuropejskich i demokratycznych – pokazuje, że ta polaryzacja nie do końca działa, a polski system polityczny opiera się dwupartyjności, do której dążą obaj kluczowi gracze.

Co więcej, kampania ujawniła liczne pęknięcia w łonie samej KE. Widać wyraźnie, jak głęboko Koalicję dzielą takie kwestie jak np. stosunki państwo-kościół, czy związki partnerskie. Elektoraty SLD, czy PO są tu dość progresywne (elektorat Platformy bardziej niż liderzy partii), elektorat PSL zaś pozostaje o wiele bardziej konserwatywny. To wszystko sprawiało, że w kontekście polaryzujących treści, jakie nadały ton kampanii, Koalicji ciężko było zając jakieś spójne stanowisko.

W trakcie kampanii Koalicja dostała od losu trochę prezentów: od strajku nauczycieli po film braci Sekielskich. Tego pierwszego nie bardzo potrafiła wykorzystać. Jej liderzy najpierw poparli strajk, następnie wydali przedziwny komunikat, który część opinii publicznej odebrała jako zdradę nauczycieli i wezwanie do przerwania protestów. Trochę lepiej KE wykorzystała burzę po filmie "Tylko nie mów nikomu" – trudno było zresztą nie wykorzystać sytuacji, gdy konkurencyjna partia na własne życzenie tak bardzo skleiła się z instytucją budzącą społeczny gniew w części społeczeństwa.

Lewica w niszy

Najbardziej merytoryczne kampanię przeprowadziły Wiosna i Lewica Razem. Wiosna mówiła o bardziej solidarnej, głębiej zintegrowanej Europie, podnosiła kwestie tego, jak można wykorzystywać polityki europejskie dla lepszego dostępu do usług medycznych. Lewica Razem przedstawiła bardzo ciekawe propozycje europejskiego funduszu mieszkaniowego, inwestycji w zieloną transformację Europy, czy europejskiej płacy minimalnej, jako mechanizmu wyrównywania różnić pomiędzy poszczególnymi regionami Unii.

Obu komitetom nie udało się jednak przebić z tymi tematami do szerszego audytorium. Zwłaszcza Lewica Razem wydawała się ciągle mówić do tej samej, niewielkiej grupy elektoratu, do którego naturalnie trafia jej komunikat – zabrakło chyba pomysłu na to, jak dotrzeć do nowych wyborców, jak poszukać nowego języka. Wiosna sprawniej posługiwała się marketingiem politycznym i łowiła znacznie szerzej, niż w lewicowej bańce, ale na tle entuzjazmu z okresu założycielskiego formacji widać było w ostatnich tygodniach pewną zadyszkę.

Kapitał, jakim jest siła wizerunku Roberta Biedronia i zmęczenie części progresywnej opinii publicznej duopolem KE-PiS daje jednak Wiośnie niemal pewność przekroczenia progu. Pytanie, z jakim wynikiem. Wynik niższy niż 7 proc., zwłaszcza jeśli Konfederacja weźmie więcej, trzeba będzie uznać za rozczarowanie. Razem z kolei walczy o 3-3,5 proc., które dadzą elektoratowi nadzieję, że partia wciąż oddycha. Słabszy wynik Wiosny i w miarę dobry Razem mogą skłonić oba komitety do ponownych rozmów o wspólnym starcie – widać w tej kampanii, że rywalizują o bardzo podobny elektorat.

Co dalej?

Wiośnie i Lewicy Razem sprzyjać będzie mała frekwencja. Odwrotnie niż dwóm najpotężniejszym blokom. W pojedynku PiS-KE wyraźnego faworyta nie widać. Remisowo przebiegała kampania, podobnie najpewniej będą wyglądały wybory. Ktoś wygra niewielką przewagę głosów. Klęska może mieć jednak zupełnie inne skutki w obu obozach.

Klęska w wyborach europejskich w PiS raczej nie wywołała trzęsienia ziemi. Partia wie, że to nie są te wybory, na które mobilizuje się ich elektorat. Choć naprawdę słaby wynik może sprowokować przeciwników premiera Mateusza Morawieckiego do ataku na obecnego szefa rządu, to decyzja o jego ewentualnej dymisji należy wyłącznie do Jarosława Kaczyńskiego. A ten raczej nie będzie chciał odwołać premiera właśnie grillowanego przez "Gazetę Wyborczą" – Kaczyński nigdy nie ustępuje uznawanym za wrogie środowiskom, chyba że naprawdę nie ma innego wyjścia.

Słaby wynik KE może wzmocnić widoczne już w trakcie kampanii odśrodkowe tendencje w koalicji. Od tego ile mandatów wezmą kandydaci PSL, zależeć będzie to, czy KE wystartuje jesienią w tym samym składzie.

Wyniki wyborów w Polsce będą średnio znaczące dla ostatecznego kształtu przyszłego Parlamentu Europejskiego. Dla kształtu sceny politycznej w Polsce ich znaczenie trudno przecenić.

d1hp40r
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1hp40r