Konstruktywne wotum nieufności. Schetyna idzie z Morawieckim na starcie programowe
– Moim projektem życia jest przegonić PiS – mawia Grzegorz Schetyna. Lider PO przegrał właśnie głosowanie nad konstruktywnym wotum nieufności dla premiera Mateusza Morawieckiego. Debata nad wnioskiem pokazała, że "przegonienie PiS" dla Schetyny projektem łatwym nie będzie. A słowo "konstruktywne" w kontekście wotum należy wziąć w wyraźny cudzysłów.
– Ta władza strasznie się boi. Prezes i premier zrobili wszystko, żeby nie stanąć z nami do równej debaty na równych warunkach. Sztuczki, wybiegi, tanie zagrywki. Widzieliśmy to – rozpoczął swoje piątkowe wystąpienie Grzegorz Schetyna, nawiązując do środowego wniosku o wotum zaufania nieoczekiwanie złożonego przez Mateusza Morawieckiego (lider PO nie wspomniał przy tym, że tego typu wizerunkowe sztuczki stosował nie jeden raz w momentach kryzysu sam... Donald Tusk)
.
– Wiecie kto się boi prostych słów, prawdy? Odpowiedź jest jedna: kłamcy się boją. Tylko kłamca będzie się chował i kluczył. Z tym większym przekonaniem składam wniosek o odwołanie gabinetu Morawieckiego – kontynuował Schetyna, przy okazji samemu mijając się z prawdą i rozpoczynając od przedstawienia zmanipulowanego cytatu z Jarosława Kaczyńskiego o tym, iż "rzekomo Polacy nie mogą się dowiedzieć, że my kłamiemy".
Lider największej partii opozycyjnej sięgnął w piątkowy wieczór po repertuar znany z wcześniejszych występów i niczym nowym – gdy idzie o polityczne zarzuty stawiane rządowi PiS – nie zaskoczył.
Schetyna zarzucił władzom wprowadzanie nowych podatków i danin, utrudnianie działalności przedsiębiorcom, ograniczanie wolności gospodarczej, spadek inwestycji. Wytykał fiasko programu "Mieszkanie plus". Przekonywał, że premier Morawiecki kłamał, gdy chwalił się osiągnięciami swojego rządu podczas środowej debaty w Sejmie. Mówił o pełzającym Polexicie, naruszaniu unijnych traktatów, tradycyjnie już przypomniał słowa Krystyny Pawłowicz o "unijnej szmacie", a także prezydenta Andrzeja Dudy – o "wyimaginowanej wspólnocie", jaką rzekomo ma być Unia Europejska. Wytknął, że PiS nie potrafi sprowadzić do Polski wraku tupolewa.
Lider PO – dzień po 37. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego – porównywał PiS do PZPR – jak zwykł to robić przy każdej niemal okazji. Mówił o cynizmie i pazerności oby dwu formacji, o ich niedołęstwie i strachu przed rozliczeniem. – To, co udało się komunistom przez 30 lat, wy załatwiliście w 3 lata – rzucił z mównicy sejmowej Schetyna.
I przeszedł do własnych propozycji: stwierdził, że Polska po PiS to będzie czas odbudowy. – Zatrzymamy pełzający Polexit. Wprowadzimy Polskę do twardego jądra Europy. Odzyskamy utracone pieniądze z Unii, zdobędziemy dodatkowe fundusze. Polska samorządowa dostanie nowy impet – zapewniał Schetyna.
Zapowiedział stworzenie Aktu Odnowy Rzeczpospolitej – projektów ustaw odwracających najgorsze zdaniem opozycji zmiany wprowadzone przez PiS. Zapewnił, że po wygranej PO w wyborach nabór na stanowiska urzędnicze i państwowe będzie transparentny i równy dla wszystkich. – Nie będzie "misiewiczów" – obiecywał Schetyna.
Lider PO zapewniał: Polacy będą więcej zarabiać. Pracownicy tzw. budżetówki (nauczyciele, policjanci) mają dostawać więcej pieniędzy. "Szalejąca drożyzna" ma zostać zatrzymana. A podwyżki cen prądu mają nie uderzyć po kieszeniach podatników.
Jedna, 5-procentowa stawka VAT na całą żywność, obniżenie akcyzy na prąd (to dziś jeden z głównych tematów), 500 zł miesięcznie wsparcia dla najmniej zarabiających i obniżenie do 35 proc. obciążeń podatkowych dla wszystkich (ZUS, PIT, NFZ) – to najważniejsze z zapowiedzi programowych przedstawionych w piątek przez kandydata Platformy Obywatelskiej na premiera. To propozycje interesujące, ale też nie przełomowe: jak sprawdziliśmy w oficjalnych statystykach, dziś przeciętny polski "singiel" oddaje na podatki i składki średnio 29 proc. swoich zarobków, a rodzina – 23 proc.
Na pewno duży plus dla Schetyny należy się za to, że jego wystąpienie wyszło poza ramy tradycyjnej "nawalanki" w politycznych przeciwników. Lider PO zapowiedział pójście na starcie programowe z PiS. Tego w ostatnim czasie brakowało. Pokazał też dominację po stronie opozycji. Liderka Nowoczesnej Katarzyna Lubnauer – partnerka Schetyny z Koalicji Obywatelskiej – nie wyszła nawet na mównicę sejmową.
Zmielony jak twaróg
Zanim przewodniczącemu PO odpowiedział wywołany do tablicy Mateusz Morawiecki, głos zabrali jego pretorianie.
Najmocniej przebił się głos Marcina Horały, który dość barwnie porównał osobowości szefa rządu i lidera opozycji. – Zamienić rząd Mateusza Morawieckiego, na rząd niedoszłego premiera Grzegorza Schetyny, to jak zamienić ferrari na trabanta albo na hulajnogę. Nikt na to nie pójdzie. Dlatego proponuję: niech każdy dalej zajmuje się tym, do czego każdy został stworzony, co mu dobrze wychodzi. Premier Morawiecki rządzeniem Polską, a niedoszły premier Schetyna niszczeniem Nowoczesnej – stwierdził poseł PiS, wywołując salwy śmiechu na sali plenarnej.
Po tym krótkim "łubudubu" na cześć szefa rządu mocną ripostą popisał się będący w coraz lepszej formie Władysław Kosiniak-Kamysz. Lider PSL po swoim wystąpieniu był przez politycznych komentatorów na Twitterze chwalony bardziej niż... Grzegorz Schetyna. Zebrał też większe oklaski. Celnie uderzał w Morawieckiego; kpił, ironizował, złośliwie punktował premiera. Popisywał się zgrabnymi "soundbite'ami", które z pewnością na stałe wpiszą się do politycznego języka.
Kosiniak przypomniał dość zabawną wypowiedź premiera – charakterystyczną dla niego – z jednego ze spotkań z wyborcami na wsi, gdy Morawiecki stwierdził, iż "od jedzenia pysznego twarogu zakręciło mu się w głowie" ("typowy Mateusz", śmiali się po tym rozmówcy z PiS). – Umiejętności kabaretowe pan ma, więc może angaż do klubu komediowego (...) Jak wygląda sprawa w rolnictwie? Pojechał pan na wieś, zakręciło się w głowie, i wiruje cały świat! – kpił szef PSL.
– Przez ostatni rok cały czas potykał się pan o prawdę, szedł dalej i cały czas kłamał. Dziś Polacy już nie oczekują od pana mówienia prawdy. Oczekują milczenia. Powinien pan zamilknąć i odejść – podsumowywał Kosiniak.
W czuły punkt premiera trafiła także Ewa Kopacz. – Opowiadał pan, że Polacy są szczęśliwi pod pana rządami. Mam do pana serdeczną prośbę. Niech pan teraz, przed Świętami, weźmie ten sam koszyk, weźmie banknot o tym samym nominale i pójdzie do sklepu, gdzie prezes Kaczyński robił zakupy w kampanii wyborczej kilka lat temu. Niech pan zobaczy, co za te pieniądze będzie pan mógł dziś do tego koszyka włożyć. A potem niech pan zapyta Polaków, ile kosztowały ich Święta – mówiła była premier, nawiązując do coraz bardziej dotkliwej "drożyzny".
I poruszyła problem, który jest dziś jednym z najgroźniejszych dla władzy.
Morawiecki o wiarygodności
W najmniejszym stopniu podczas piątkowej debaty zaskoczył nie kto inny, jak Mateusz Morawiecki. Ale nic dziwnego – premier już w środę był pierwszoplanowym aktorem w wyreżyserowanym przez siebie politycznym spektaklu. To wtedy zgłosił – ku zaskoczeniu opozycji i dziennikarzy – wniosek o wotum zaufania dla siebie. I wygrał – sam sobie stworzył okazję do podsumowania swoich rządów i "skontrowania" politycznych oponentów.
Dlatego w piątek Morawiecki zdawkowo i lapidarnie odpowiedział liderowi PO – też zapewnie nie chcąc "podbijać" politycznej wagi Schetyny.
Jedno tylko zdanie z wystąpienia szefa rządu zasługuje na uwagę: o tym, jak premier – trzeba przyznać, dość celnie – pytał o wiarygodność rządzącej niemal dekadę Platformy Obywatelskiej. Najprostszym patentem jest bowiem wypominanie PO złamanych obietnic wyborczych. A w kontekście ostatniego skandalu z bonifikatami w Warszawie – skandalu, za który odpowiedzialność bierze nie tylko prezydent stolicy Rafał Trzaskowski i radni PO, ale cała formacja – temat ten stał się znów bardzo nośny.
Polityczny spektakl w piątek – dość marnej raczej jakości – był jedynie wstępem do sobotnich wydarzeń. W weekend PO zaprezentuje nowe propozycje programowe, a PiS organizuje konwencję wyborczą podsumowującą rok rządów Mateusza Morawieckiego.