Jacek Żakowski: co kryje się za aferą z papierami Kiszczaka?
Kto i czy inspirował wybuch całej sprawy z kartonami Kiszczaka, zapewne nie dowiemy się nigdy. Ale można wyciągać wnioski, obserwując, kto najwięcej robi, by nadać nadzwyczajną, sensacyjną i polityczną rangę papierom Kiszczaka, oraz kto najwyraźniej był przygotowany na ich ujawnienie. To są te same z grubsza źródła, które nadmuchiwały i wypuszczały balony kelnerskich podsłuchów - pisze Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski.
Zgadzam się z prof. Andrzejem Zybertowiczem. Zaostrzająca się po "odkryciu" kartonów Kiszczaka zimna wojna domowa jest coraz groźniejsza dla Polski. Nie tylko dlatego, że odbiera nam legendę Wałęsy - fundament kapitału sympatii dla Polski, zwłaszcza w USA. Przede wszystkim dlatego, że odrywa polską debatę i politykę od rzeczywistości. Konkretnie, od dzisiejszej rzeczywistości. Może rzeczywistość lat 70. się jakoś przybliża, ale rzeczywistość wiosny 2016 znika za mgłą przeszłości. A dzisiejsza rzeczywistość jest taka, że Polska wjechała na najgroźniejsze, przynajmniej od ćwierć wieku, wertepy, lecz nie mamy teraz głowy, żeby się nimi zajmować.
Nawet z ministrem spraw zagranicznych dziennikarze rozmawiają o Bolku, choć przy naszym udziale właśnie znikła Unia, jaką znamy, a za granicą dyskutuje się o tym, czy i jak Zachód powinien bronić Przesmyku Suwalskiego. Normalny Polak nigdy o czymś takim, jak Przesmyk Suwalski, nie słyszał, bo nie było powodu żebyśmy się nim zajmowali. A Putin potrzebuje go, żeby połączyć Białoruś z Kaliningradem i odciąć państwa bałtyckie od Zachodu, natomiast NATO, żeby wojska paktu mogły bronić Bałtów przed inwazją ze Wschodu. Zachodnie media, mające dobre źródła w Waszyngtonie (np. europejski Newsweek), piszą, że jeśli w Europie wybuchnie nowa wojna, to właśnie na terenie tego niespełna stukilometrowego odcinka polskiej granicy z Litwą. I piszą tak, jakby "jeśli" było coraz słabsze, a "wybuchnie" coraz mocniejsze. Jeżeli nie w odniesieniu do roku 2016, to do lat 20-tych XXI w. Ale my zajmujemy się latami 70-tymi XX w., które są oczywiście ciekawe i ważne, ale dla historyków.
Podobnie w dymkach historii ginie nam "biała flaga" (jak by to ujął np. Jacek Kurski) wywieszona przez premier Beatę Szydło w Brukseli. Nie chodzi nawet o słynne brytyjskie zasiłki, których zabranie Polakom nasz rząd zaakceptował (chyba zresztą słusznie, bo to zmniejszy pokusę emigracji). Nie chodzi o to, że w Brukseli Grupa Wyszehradzka padła, jak domek z kart. I nie chodzi też tylko o to, że innym krajom (np. Niemcom) otwarta została droga do ograniczenia praw pracowników z Polski. Prawdziwym problemem jest zaakceptowany przez PiS punkt porozumienia, który pozwala na zakazane dotąd tworzenie instytucji integrujących część państw członkowskich Unii, a inne państwa pozostawiających na zewnątrz. Polska się zgodziła, by mogła powstać taka unia w Unii, do której nie wejdziemy, bo formalnie połączy ona np. tylko strefę euro lub jej część. Nie chodzi o istniejące od dawna miękkie porozumienia, jak eurogrupa, Grupa Wyszehradzka, albo śp. Trójkąt Weimarski. Chodzi o superpaństwo, jakie proponuje np. Thomas Piketty
- z własnym parlamentem podejmującym realne decyzje, z ministerstwem finansów, spójnym systemem socjalnym i podatkowym, prawdziwie wolnym przepływem wszystkiego itd. Zgoda na taki model integracji bez naszego udziału oznacza poważne ryzyko przesunięcia Polski na peryferie Zachodu, a faktycznie z Europy Centralnej do Wschodniej.
O tym przesuwaniu Polski na Wschód też nie rozmawiamy ani z min. Waszczykowskim, ani z min. Szymańskim. Nie rozmawiamy nawet o tym, jak daleko na wschód poszybował Orban, obecnie nasz najbliższy sojusznik, który w czasie wizyty w Moskwie ogłosił, iż Rosja będzie jego najbliższym sojusznikiem. Nikt Orbanowi tego nie zabroni, ale w tym kontekście nasze problemy z Zachodem - Niemcami, Amerykanami, Brukselą - nabierają nowego znaczenia. Podobnie jak triumfalny pochód Donalda Trumpa w wyścigu po najważniejszą polityczną posadę na świecie - fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych. A dla naszej strategii, opartej przecież na amerykańskich gwarancjach, ma to zasadnicze znaczenie. Bo jeśli Trump wygra, Amerykę czeka zamieszanie podobne do panującego w Polsce. Lub większe. Nikt w Białym Domu nie będzie miał głowy, żeby się zajmować np. Przesmykiem Suwalskim. Miną lata, nim Amerykanie na nowo się poukładają. Jeśli to w ogóle kiedykolwiek nastąpi. Ryzyko pozostawienia nas de facto sam na sam z Putinem lub jakichś innych
nieprzemyślanych działań Ameryki, dramatycznie wzrośnie.
Ten proces idzie bardzo szybko. Media np. nie zwróciły uwagi, że wielkie firmy audytorskie, badające ubiegłoroczne bilanse polskich przedsiębiorstw, zaczęły w ocenie ich perspektyw wpisywać rosnące "ryzyko polityczne". Składają się na nie rozmaite czynniki, ale - bez względu na to, czy jakieś ryzyko się spełni - skutki będą istotne. Bo zmaleje skłonność do inwestowania przez Zachód w polskie przedsiębiorstwa, wzrośnie skłonność do wycofywania pieniędzy, które się da wycofać i większy będzie koszt kapitału pożyczanego firmom działającym lub chcącym rozpocząć swoje działanie w Polsce. Odpowiedzialny za rozwój wicepremier Morawiecki powinien wyjaśniać, jak temu zaradzi i co chce w tej sprawie zrobić, ale on też pytany jest głównie o "Bolka" i niestety się w tej sprawie wypowiada, choć ma szansę skorzystać z prawa do milczenia. A o eskalacji "ryzyka politycznego" i o jego wpływie na realność Planu Morawieckiego - niepytany milczy.
O samym Planie Morawieckiego z powodu zachłyśnięcia papierami też nie mieliśmy szansy porozmawiać. A jest to plan ważny, bo pokazuje, że pod względem ekonomicznej diagnozy rząd Beaty Szydło należy do głównego nurtu, ale niestety pod względem recept - także. I niestety, podobnie jak PO - nie ma narzędzi by zrealizować recepty, o których mówi. Bo tak jak PO, SLD i .Nowoczesna sposobu na gospodarkę szuka w gospodarce, gdy źródła problemów mają głównie charakter społeczny i kulturowy. Warto by było o tym porozmawiać, ale nie ma jak, bo wszędzie jest tylko "Bolek" i "Bolek". A jak "Bolek" się znudzi, będziemy jeszcze mieli do przerobienia ileś kolejnych kartonów Kiszczaka i ileś sensacji, które z nich wyskoczą, lub spekulacji, dlaczego nie wyskoczyły i kto o to zadbał.
Przez kartony Kiszczaka i niebywałą rangę, jaką im nadano, tracimy jednak z oczu nie tylko pędzące procesy. Ucieka nam też cała masa detali, które nie powinny ujść naszej uwadze. Na przykład los kluczowych wyborczych obietnic, które były też w expose - 12 zł minimalnej płacy godzinowej, obniżenie wieku emerytalnego, darmowe leki dla chorych 75+, kwota wolna PIT na cywilizowanym poziomie, ustawa dla frankowiczów. Gdzieś te niezwykle ważne dla wielu grup sprawy tłuką się po obrzeżach debaty, ale wszystkie giną w cieniu "Bolka", który wkrótce stanie się zapewne cieniem także innych osób. A obok nich przemykają w tym cieniu doraźne aferki, takie jak kolejne miliony dla Rydzyka czy czystka, która dotarła nawet do elitarnych stadnin, gdzie wybitnych ekspertów zastąpili swojacy.
Przede wszystkim jednak kartony przykryły sprawę Trybunału Konstytucyjnego, który faktycznie został zablokowany, co znaczy że zablokowane zostało działanie Konstytucji. A to oznacza, zmianę ustroju państwa. Pół roku temu Polska była z grubsza demokracją liberalną. Teraz jest z grubsza demokracją totalną, jak by to pewnie ujął prof. Jacob Talmon. Trybunał niby formalnie istnieje, choć ułomnie, ale nie ogranicza samowoli Sejmu. Bo przepis mówiący, że ma rozpatrywać sprawy w kolejności wpływu, skutecznie go zamula. Tak, jak nadanie kartonom Kiszczaka niebotycznej rangi skutecznie zamuliło debatę publiczną.
Profesor Zybertowicz sądzi, że to być może Rosjanie stoją za pojawieniem się teraz "kartonów Kiszczaka". Bo po sprawie małżeństwa Jaroszewiczów nikt nie trzymałby takich dokumentów w domu. Ktoś je więc prawdopodobnie podrzucił lub podsunął pani Kiszczakowej, a najczytelniejszy interes ma tu właśnie Kreml. Jak dla mnie to ma sens. Podobnie jak zaniedbany rosyjski trop w sprawie "kelnerskich" podsłuchów. Właśnie Putin ma największy interes w pogłębianiu zamętu i polaryzacji, czyli dalszym podgrzewaniu emocji politycznych w Polsce i jeszcze ostrzejszym dzieleniu Polaków, które oddziela nas także od Unii Europejskiej i NATO.
Kto i czy inspirował wybuch całej sprawy z kartonami Kiszczaka, zapewne nie dowiemy się nigdy. Ale można wyciągać wnioski, obserwując, kto najwięcej robi, by nadać nadzwyczajną, sensacyjną i polityczną rangę papierom Kiszczaka, oraz kto najwyraźniej był przygotowany na ich ujawnienie. To są te same z grubsza źródła, które nadmuchiwały i wypuszczały balony kelnerskich podsłuchów. Przypadkowa zbieżność okoliczności i taktycznych interesów jest częstym zjawiskiem, ale idąc tropem prof. Zybertowicza nie jestem przekonany, że właśnie przypadek najlepiej tę sytuację tłumaczy.
Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski
**Czytaj także inne podsumowania na sto dni rządu: