Wymiana Szydło na Morawieckiego nie rozwiązuje problemów. Tworzy nowe
Po co to było? Takie pytanie można zadać po wymianie Beaty Szydło na Mateusza Morawieckiego. Jarosław Kaczyński tą decyzją nie rozwiązał właściwie żadnych problemów, a stworzył sobie potencjalnie nowe. Bo dzięki Morawieckiemu ani Unia nie zacznie nagle nas kochać, ani w partii nie przestaną się kłócić (wręcz przeciwnie), ani nie przybędzie nam punktów procentowych wzrostu PKB.
Prawo i Sprawiedliwość, czyli Jarosław Kaczyński, podjęło wreszcie decyzję o rekonstrukcji. A właściwie o pierwszym jej kroku, bo w styczniu czeka nas wymiana części ministrów, co będzie przyczynkiem do kolejnych rozważań i dyskusji. I tak naprawdę to ten etap przebudowy rządu powie nam, czym była zmiana Beaty Szydło na Mateusza Morawieckiego.
Lider?
Część komentatorów upatruje w awansie ministra rozwoju namaszczenia na przyszłego lidera prawicy, który zastąpi Jarosława Kaczyńskiego po jego odejściu na polityczną emeryturę. Jeśli tak jest, Morawiecki już teraz powinien mieć większy zakres swobody niż Beata Szydło, której rząd meblował Jarosław Kaczyński. Ale jeśli okaże się, że rząd po styczniowej rekonstrukcji będzie przypominał dotychczasowy gabinet, albo będzie silnie podporządkowany Jarosławowi Kaczyńskiemu, będziemy mieli dowód na to, że następca Beaty Szydło odziedziczył nie tylko jej gabinet, ale i jej polityczną rolę - wykonawcy woli prezesa PiS.
Wymiana rządu nie zakończy toczących się na jego łonie konfliktów o wpływy, władzę i pieniądze. Morawiecki z Kaczyńskim będą musieli oddać poszczególnym frakcjom to, co im się należy. Każda z nich będzie upatrywała w tym szansy na utargowanie dla siebie czegoś ekstra. Z kolei Morawiecki będzie mógł próbować odegrać się na tych, którzy go zwalczali. Automatycznie na myśl przychodzi frakcja ziobrystów, którzy w sojuszu z Beatą Szydło próbowali zablokować wymianę premiera i awans Morawieckiego.
Niechętna Szydło
Sama Szydło niechętnie zgodziła się pozostać w rządzie - twierdzą informatorzy WP. Miała być pytana na posiedzeniu Komitetu Politycznego, czy zostanie wicepremierem bez teki u Mateusza Morawieckiego, ale wzbraniała się przed wyrażeniem zgody. Jej brak byłby dla PiS i nowego premiera mocno kłopotliwy, bo trzeba by byłej premier dać jakąś posadę, i to eksponowaną. Wydaje się, że w grę wchodziłby fotel Marszałka Sejmu, ale co wówczas z Markiem Kuchcińskim? Drugą kwestią jest pokazanie dobrowolności i pokojowości zmiany: Szydło zostająca w rządzie będzie przedstawiana jako dowód, że nie ma żalu.
Ale nie tylko ziobryści upomną się o swoje. Także tzw. Zakon PC (od nazwy pierwszej partii prezesa) chce czegoś więcej. Jak zwracał uwagę Kazimierz Marcinkiewicz, dzisiaj to środowisko jest zmarginalizowane w PiS. - Oni czują się niedopieszczeni. Nie mają do kogo chodzić, mają mało ministrów, stary zakon PC przegrał w rządzie Beaty Szydło - mówił Magdzie Mieśnik. Dowodem na to może być m.in. wyjątkowo słaba pozycja i wewnątrzpartyjna emigracja na boczny tor wiceprezesa Adama Lipińskiego. Ale zmiana premiera może nie rozwiązać problemu. - Tak samo byłoby, gdyby szefem rządu został Mateusz Morawiecki. Stara gwardia PiS go nie zaakceptuje - mówił Marcinkiewicz.
Zaczarować Brukselę
Oficjalny powód zmiany to trudna sytuacja międzynarodowa, choć chodzi głównie o kontakty z Unią Europejską. Morawiecki, jako nowa twarz, w dodatku bardziej europejska niż Beata Szydło, miałby poprawić nasze stosunki z Brukselą, Berlinem i Paryżem. Ale to myślenie życzeniowe, bo dobrym angielskim, szerokim uśmiechem i modnymi okularami nie przykryje się przejmowania przemocą sądów, grzebania przy ordynacji wyborczej czy wycinania Puszczy Białowieskiej.
Zaskakujące jest, że ktokolwiek myśli, że zachodni dyplomaci daliby się udobruchać takimi błyskotkami. Nasze stosunki z Brukselą nie zmienią się, dopóki nie zmieni się polityka PiS. A o tej decydował, decyduje i będzie decydował Jarosław Kaczyński, który na kompromisy z Unią nie będzie chodził. Mateusz Morawiecki kupi więc trochę czasu, bo jako nowy premier dostanie kredyt zaufania, ale wkrótce stare problemy wrócą.
Żółć
Wartą zauważenia sprawą jest styl zmiany, a mówiąc wprost jej schizofreniczność. Rano PiS wybroniło Beatę Szydło, nie mówiąc już o tym, że przez ostatnie dwa lata wychwalało ją pod niebiosa. Kilkanaście godzin po głosowaniu premier została odwołana przez swój własny obóz polityczny. I to kilka godzin po tym, jak z mównicy sejmowej wybrzmiało "Za co chcecie mnie odwołać? Za to, że Polacy dobrze żyją?". Opozycji to odwołanie się nie udało, ale prezesowi już tak.
Premier chyba przeczuwała nadchodzący kres swojego urzędowania, bo założyła tę samą kreację, co na 60. rocznicę podpisania Traktatów Rzymskich. To było pierwsze spotkanie z Donaldem Tuskiem po przegranym przez PiS głosowaniu nad przedłużeniem mu mandatu szefa Rady Europejskiej. Być może podobnie poczucie klęski jak w marcu, towarzyszyło Beacie Szydło podczas wygranej debaty nad jej odwołaniem. Jak się okazało kilka godzin później kwiaty i oklaski to nie były gratulacje, tylko pożegnanie.