Wojciech Engelking: Opozycja może wygrać w niedzielę. Wcale nie chodzi o zwycięstwo z PiS
Chociaż pod względem liczby wziętych sejmików wybory samorządowe zapewne wygra PiS, to, paradoksalnie Koalicja Obywatelska - Platforma i Nowoczesna - ma szansę okazać się ich największym zwycięzcą. Jeśli bowiem sprawdzą się sondaże, uda się jej przełamać trend, który trwał od 2015 r. To trend niechęci wyborców do opozycji jako formacji jałowej.
Chyba na żadne z ostatnich wyborów samorządowych nie czekano z równą niecierpliwością. Równocześnie żadne nie miały mniejszego znaczenia dla samorządów. To dlatego, że w najbliższą niedzielę ma się odbyć nie tyle walka między poszczególnymi komitetami o to, kto weźmie sejmiki, rady miast i gmin, fotele w ratuszach, lecz próba generalna przed wyborami parlamentarnymi. Oto, po trzech latach od 2015 r., odbędzie się test - czy Polaków zmęczyła i zdenerwowała hegemonia partii rządzącej, czy jednak ciągle w PiS wierzą.
Opozycja może wygrać z największym wrogiem. To nie jest PiS
Pobieżne zerknięcie na sondaże kazałoby przychylić się do drugiej opcji. Wszak, jak ogłosił w środę CBOS, partia rządząca może liczyć na 29 proc. głosów w sejmikach wojewódzkich, podczas gdy Koalicja Obywatelska ledwie połowę tego.
Jakkolwiek Rafał Trzaskowski wygrywa w Warszawie drugą turę – a wszystko na to wskazuje - to różnica w poparciu dla niego i Patryka Jakiego w pierwszej będzie niewielka. Podobnie może być - jeśli wierzyć sondażom - w Krakowie, w którym o prezydenturę walczy Jacek Majchrowski i Małgorzata Wassermann. Aktualny włodarz stolicy Małopolski będzie się musiał sporo nagimnastykować, by przyciągnąć do siebie w drugiej turze wyborców Łukasza Gibały. W obu tych miastach, co należy przypomnieć, wysoki wynik kandydata PiS stanowi ewenement, bo są one bastionami Platformy i środowisk do niej zbliżonych.
O sile Koalicji Obywatelskiej w nadchodzących wyborach samorządowych świadczy jednak coś innego, niż to, czy zainstaluje swoich prezydentów i radnych w odpowiednich miejscach. Jeżeli z perspektywy lat będzie się tę walkę oceniać jako bój na przedpolu wyborów parlamentarnych, to – ponowne odwołam się do sondaży - opozycja zwycięży w nich ze swoim największym wrogiem. Czyli wkurzeniem Polaków na to, jak marna jest politycznie.
To była szansa na wybór trzeciej drogi
Nie było chyba w kampanii wyborczej lepszego owej marności wyrazu, niźli kandydatura Rafała Trzaskowskiego - polityka, który, po pierwsze, nijak prezydentem Warszawy być nie pragnął, po drugie został przez swoją partię wybrany nieudolnie. Po zwycięstwie PiS-u i społecznym poparciu dla jego działań, jako wyrazie szerszego, antyelitarnego trendu, Koalicja Obywatelska wzięła na swojego kandydata kogoś, kto się z elitami świetnie kojarzy.
Kto jednak przez długi czas zdawał się w warszawskich wyborach najgroźniejszym konkurentem Trzaskowskiego? Wbrew pozorom nie Patryk Jaki. Wybierając kandydata stylizowanego na „chłopaka spod bloku” (a w istocie świetnie zakorzenionego w lokalnym, opolskim układzie rządzącym), PiS zapewne miał nadzieję, że wspomniany antyelitarny trend dotarł również do Warszawy, a działalność Jakiego w komisji reprywatyzacyjnej stanie się dla niego trampoliną w stolicy.
Ponieważ trend ani do Warszawy nie dotarł, najgroźniejszym konkurentem dla Trzaskowskiego przez długi czas był nie jaki, lecz Jan Śpiewak. Nie idzie mi o to, że faktycznie mógł po wyborach zasiąść w ratuszu. Chodzi o wysoki wynik, który mógłby zdobyć w I turze, taki który pozwoliłby mu na przetasowanie kart przed drugą turą (jak uczynił to Paweł Kukiz w wyborach prezydenckich w 2015 r.) i zbudowanie własnego politycznego kapitału jako reprezentanta trzeciej drogi dla zmęczonych PiS i PO. Ci zmęczeni duopolem mogliby uwierzyć, że taka „trzecia droga” jak startujący z poparciem partii Razem Śpiewak może kiedyś wziąć władzę.
Dziś widać, że Śpiewakowi - któremu ostatni sondaż TVN Warszawa daje ledwie 4 proc. (a wcześniej bywały takie, które dawały mu blisko dwukrotnie większe poparcie) - i szerzej, lewicy, nie uda się na kanwie wyborów samorządowych żadna z tych rzeczy. Wysokie poparcie dla Trzaskowskiego mimo wszystkich jego wpadek pokazuje, iż przynajmniej warszawiacy nie pragną załamania duopolu PO-PiS-u, a w trzecią drogę, zakorzenioną w lewicy, nie wierzą. I że powoli są skłonni opozycji wybaczać błędy i zaniechania (choćby nieodcięcie się od reprywatyzacji w sposób radykalny i dosadny), byle tylko nie dać PiS-owi ratusza.
Wyborcy trzymają ze zwycięzcą
Jest takie amerykańskie powiedzenie: „Dlaczego ludzie nie lubią liberałów? Bo ci zawsze przegrywają”.
Od 2015 r. świetnie streszczało ono podejście Polaków do opozycji - wyborcy w nią w większości nie wierzyli, ponieważ w nią w większości nie wierzyli. To tautologia, ale trafna: poparcie dla PiS-u wynikało z tego, że był zwycięzcą i w kolejnych sondażach zdobywał coraz wyższe poparcie. Deklaratywne przynajmniej trzymanie z PiS-em brało się z ochoty, by być z tymi, którzy wygrywają, a nie z formacją, która z sondażu na sondaż zalicza następne upokarzające spadki.
Wybory samorządowe i utrzymanie w nich przez PO dużych miast - jak Kraków i Warszawa - czy też niezdobycie dużych miast przez PiS (jak Gdańsk, gdzie Kacper Płażyński, jeśli sondażom wierzyć, nawet do drugiej tury nie wejdzie) ma toteż znaczenie przede wszystkim symboliczne. Zakończy pasmo zwycięstw, które od 2015 r. było udziałem partii rządzącej. Nie było to pasmo nieprzerwane, a znaczenie przegranej w próbie odsunięcia Donalda Tuska z fotela szefa Rady Europejskiej dobrze pokazały ówczesne sondaże, w których PiS zanotował spory spadek.
Tyle, że o odsunięcia Tuska Polacy nie decydowali swoimi głosami. O wyniku wyborów zdecydują. Więc to, co stanie się w niedzielę, na dłużej zostanie w ich pamięci.
PiS przegra w warstwie symbolicznej
Nie znaczy to, że Koalicja Obywatelska może już otrąbić zwycięstwo, a PiS wdziać żałobne szaty. W końcu najpoważniejsze wydarzenie w polityce ogólnokrajowej, jakie się przed wyborami odbyło - ujawnienie taśm Mateusza Morawieckiego - nijak opozycji, pod względem sondażowym, w wyborach do sejmików nie pomaga. Przed nią raczej droga w odbudowywaniu poparcia z najlepszych lat, o czym PiS wie. Dlatego stosuje działania takiego rodzaju, jak chociażby wypuszczenie spota, w którym ponownie straszy Polaków imigrantami.
We Wrocławiu liderem sondaży jest startujący z błogosławieństwem Koalicji Obywatelskiej Jacek Sutryk, w Łodzi Hannie Zdanowskiej z PO nie zaszkodziły nawet kłopoty z prawem. Chociaż to wybory samorządowe mogły być przestrzenią, w której zmęczeni Platformą wybiorą trzecią, zakorzenioną w lokalnej polityce opcję i dadzą jej mocne wsparcie przed wyborami przyszłorocznymi - dzieje się zupełnie inaczej (takich kandydatów lokalnych z wysokim poparciem, jak Jacek Jaśkowiak, którzy startują już na kolejną kadencję, nie liczę).
Po miesiącach kampanijnego podkreślania, jak marnie Koalicja Obywatelska podchodzi do walki o fotele prezydentów miast, w sukurs Platformie i Nowoczesnej przyszli wyborcy, którzy przez parę lat się na opozycję gniewali, ale, jak przyszło co do czego, postawią na firmowane przez nią twarze. Jak na razie - w kampaniach prezydenckich.
Ale to te ostatnie są bardziej atrakcyjne i zrozumiałe dla przeciętnego odbiorcy od sejmikowych, w których PiS znów opozycję pokona i wygra, w warstwie symbolicznej przegrywając.