Roger Waters wymierzył PiS cios w twarz na odlew. Ale władza Kaczyńskiego od tego nie upadnie
U2, The Rolling Stones, Massive Attack, Patti Smith, Pearl Jam, Roger Waters. Zagraniczne gwiazdy, które każdy wielki festiwal wziąłby z pocałowaniem w rękę i zaczął liczyć zyski, protestują przeciw polskiej władzy. Polska policzy straty w wizerunku. Ale rząd PiS od tego nie upadnie.
Kaczyński obok Trumpa, Sebastiana Kurza czy Viktora Orbana, wszyscy z metką "neofaszyści". Do tego wyświetlone na telebimie „Konstytucja” i krótkie, ostre zdanie: "Uwolnijcie media, uwolnijcie sądy. Konstytucja! Walczcie z sojuszem ołtarza z tronem wszędzie, ale przede wszystkim w Polsce”. Kadr z protestu KOD? Nie, fragment koncertu Rogera Watersa.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Były lider Pink Floyd, jeden z najbardziej "politycznych” rockmanów świata, nie bawił się w subtelności, jak Mick Jagger. Przypomnijmy – wokalista The Rolling Stones wykrzyczał ze sceny po polsku (!), że jest wystarczająco młody, by grać rock’n’rolla, ale za stary, żeby być w Polsce sędzią. Akolici władzy i opozycji w mediach oraz publicyści od lewa do prawa zatopili się w kłótniach, co naprawdę chciał powiedzieć Jagger. Przy Watersie wątpliwości nie ma: 75-letni rockman, który nazwał Donalda Trumpa po prostu świnią – a żadnemu fanowi Pink Floyd nie trzeba tłumaczyć, jak ważną rolę w historii zespołu pełnią wiszące nad sceną świnie niczym z "Folwarku Zwierzęcego" Orwella – wymierzył władzy PiS potężny cios w twarz.
Nie on pierwszy.
Zagraniczne gwiazdy uderzają w PiS
Na tegorocznym Open’erze Massive Attack, legenda brytyjskiej alternatywy, wyświetlił na telebimie tytuł z gazety: "Unio, ratuj polskie sądy". Kilka dni wcześniej, 1 lipca w Pradze, Pearl Jam i wokalista Eddie Vedder wsparli protesty przeciw zaostrzeniu prawa aborcyjnego. A dwa dni później na koncercie w Krakowie królowie grunge’u pokazali logo Ogólnopolskiego Strajku Kobiet (autorstwa Aleksandry Jabłonowskiej). W 2017 r. na koncercie U2 w Amsterdamie od zawsze "polityczny" Bono wołał, że "naszym braciom i siostrom z Polski odbierana jest wolność". "Wiemy, co się u was teraz dzieje i trzymamy kciuki. Nie przestawajcie walczyć" – to David Byrne, lider Talking Heads. I wreszcie Patti Smith, protestująca przeciwko wyrzynaniu Puszczy Białowieskiej.
Muzycy wyrazili solidarność, część publiczności biła brawo, część, zdegustowana, skupiła się na muzyce. A co zmieniło się przez protesty zachodnich rockmanów w polskiej polityce? Nic. Czy to znaczy, że były niepotrzebne? Nie.
Gdzie są te niegdysiejsze protest-songi?
"Spytaj milicjanta. On Ci prawdę powie! Spytaj milicjanta. On Ci wskaże drogę!". Po tym, co obóz władzy nazwał słuszną interwencją, a protestujący pod Sejmem – brutalnym pobiciem przez policję, trudno o lepszą piosenkę zagrzewającą przeciwnych rządom PiS do walki. Tyle, że nikt nie będzie jej śpiewał. Bo punkowy song Dezertera ma trzydzieści pięć lat. Więcej, niż wielu protestujących.
To ma znaczenie. Pamiętam jeden z pierwszych marszów KOD. Z głośników leci "Wolność. Kocham i rozumiem". Czterdziesto- i pięćdziesięciolatki śpiewają, młodsi nie bardzo. Nie ich klimat.
Każda generacja potrzebuje protest songów. Kawałków krytycznych wobec władzy, które znają wszyscy, z tekstem operującym kodem zrozumiałym i posiadającym to samo znaczenie dla większości podobnie myślących ludzi. W latach 60. i 70. w USA rolę taką spełniały pieśni Boba Dylana, jak "Times They Are A-Changin". W Wielkiej Brytanii w latach 80. – wściekły krzyk Sex Pistols: "Boże zachowaj królową - i jej faszystowski reżim". W Polsce w tym samym czasie grzmiał gniewny bunt Kory, Dezertera czy Brygady Kryzys. A "Chcemy być sobą" Perfectu śpiewała cała Polska. Wszyscy wiedzieli, o co chodzi, a niektórzy w refrenie zmieniali słowa na "chcemy bić ZOMO".
A dziś?
A dziś słychać narzekania, że nie ma następców Kazika, Dezertera, Kryzysu czy Kory i Maanamu. Że idole młodzieży wolą śpiewać o tym, że są z małego miasteczka albo nie chcą iść pod wiatr, gdy wieje w dobrą stronę. Tylko, jak się wsłuchać, to "Małomiasteczkowy" Dawida Podsiadło jest o czymś niezwykle ważnym – o dylematach, które ma przed sobą każdy młody człowiek przenoszący się z mniejszego miasta do Warszawy, Krakowa czy Wrocławia. A autor "Początku", hitu Męskiego Grania Krzysztof Zalewski napisał w innym utworze, "Uchodźca": "Tylko u nas tylko dziś; Zapłonie tęcza, potem krzyż; Wybierz sobie marsz".
Soft-dyktatura, soft-buntownicy
Tak, w muzyce jest subtelniej, bo rzeczywistość jest bardziej subtelna i zniuansowana. Sorry, pięćdziesięcioletni kombatanci z lat 80., polityka nie jest dziś najważniejszą sprawą dla młodego pokolenia. Ważniejsze jest, za co żyć, za co mieszkać, za co jeść. Przy wszystkich skandalicznych poczynaniach obecnej władzy to naprawdę nie jest (jeszcze) zamordyzm Jaruzelskiego. Owszem, jedni rządzą i robią, co chcą, ale drudzy nie siedzą w pudle i mogą krzyczeć na ulicach, co chcą. A w "ejtisach" siedzieli w pudle. A jak nie, to i tak nie mogli krzyczeć, bo można było za to umrzeć. Ci, którzy mieli odwagę krzyczeć, że jest źle, robili to właśnie ze sceny.
Ale dziś Patti Smith, Pearl Jam, U2, The Rolling Stones, David Byrne, Massive Attack, Roger Waters - gwiazdy, które każdy wielki festiwal wziąłby z pocałowaniem w rękę i zaczął liczyć zyski - nie zmienią tego, co ludzie myślą. Przekonanych przekonywać nie muszą, a nieprzekonanych nie przekonają. Owszem, Polska policzy straty w wizerunku, bo to, co mówią uwielbiani przez miliony artyści ląduje na pierwszych stronach internetu i jest ważne dla ich fanów, a dobrej prasy to Polsce nie kreuje. Ale system polityczny nad Wisłą się od tego nie zmieni. Gorzej, można w ten sposób wylać dziecko z kąpielą.
Neo-faszyzm? Serio?
Nawet rock’n’roll nie lubi przesady, bombastyczności i patosu – a z tego od zawsze słynął Roger Waters i był za to kochany i nienawidzony. Dopóki łączył ten patos z finezją animowanego klipu do "Another Brick in the Wall" – nie ma chyba ucznia podstawówki w Polsce, który by nie zrozumiał, co symbolizują maszerujący nauczyciele-młotki – dopóty wygrywał. Ale nazywanie Kaczyńskiego (a wraz z nim innych autorytarnych prawicowych populistów) neo-faszystami?
Powojenny neofaszyzm jest – owszem - populistyczny do granic możliwości, gloryfikuje państwo, hołubi nacjonalizm, stawia na piedestale rodzinę, tradycję, religię, jest antyimigrancki, antykomunistyczny i antyliberalny. Więc – choć to grubą nicią szyty slogan - niech sobie nawet na koncercie Waters tak nazywa Kaczyńskiego czy Orbana. Ale muzyka nie ma przełożenia na politykę. Jak pokazują ostatnie prawie już trzy lata, samo obrzucanie przeciwników inwektywami nie jest cool, nie przysparza nikomu sił. Żadna siła opozycyjna nie wygra z PiS, waląc elektorat obuchem po głowie i krzycząc "faszyści!". Inaczej już dawno w Polsce na listach przebojów królowałby hit "Boże zachowaj Kaczyńskiego i jego faszystowski reżim".
Michał Gostkiewicz. Wydawca i autor serwisu Opinie i Magazynu Wirtualnej Polski. Wcześniej dziennikarz magazynu Weekend.Gazeta.pl, portalu Gazeta.pl, "Dziennika" i "Newsweeka". Stypendysta Murrow Program for Journalists (IVLP) Departamentu Stanu USA, absolwent Polskiej Szkoły Reportażu.