Paweł Lisicki: gdybym był komisarzem
- Dzień debaty, który miał stać się przełomem, bo miał pokazać wreszcie całemu światu skompromitowaną twarz reżimu, faktycznie może zmienić nastawienie do Polski, ale w stronę zupełnie inną niż oczekiwała tego większość komentatorów. Beata Szydło jest niekwestionowanym zwycięzcą tego starcia – pisze Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski.
Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że nikt nie pomógł partii Jarosława Kaczyńskiego tak skutecznie jak jego wrogowie. Zmuszając premier Beatę Szydło do obrony swych racji na forum Parlamentu Europejskiego, ogłaszając debatę nad stanem polskiej demokracji, zwolennicy opozycji wpadli we własne sidła. Nie przewidzieli widać ani skutków własnych działań, ani nie docenili siły przeciwnika.
Nawet najzagorzalsi przeciwnicy PiS musieli przyznać, że polska premier wypadła znakomicie, natomiast jej krytycy blado i niezbyt przekonująco. Prawda, że uznanie tego przyszło im z trudem, niektórzy wydusili to z siebie przez zaciśnięte usta, inni na tyle niewyraźnie, żeby ich nie usłyszano, jednak cóż, co się stało to się nie odstanie. Beata Szydło jest niekwestionowanym zwycięzcą tego starcia. Dlaczego?
Przede wszystkim dlatego, że miała zwyczajnie rację. Wiem, te słowa zaraz wywołają wściekłość niektórych czytelników, ale podstawowym problemem przeciwników premier Szydło w PE był brak argumentów. Ani demokracja w Polsce nie jest zagrożona, ani wolność nie jest ograniczana. Kiedy zatem premier stwierdzała, że „nie doszło w naszym kraju do złamania konstytucji. (…) Trybunał Konstytucyjny ma się w Polsce bardzo dobrze. Wprowadzone przez nas zmiany w ustawie są zgodne z obowiązującymi w Europie standardami” - to ogłaszała, mówiąc językiem klasyka, oczywistą oczywistość. Jej przeciwnicy, zmuszeni do wykazania na czym konkretnie polega łamanie konstytucji i w czym przejawia się zagrożenie demokracji, okazali się całkiem bezradni. Nie potrafili wskazać żadnego konkretnego przykładu czy to naruszenia prawa, czy przekroczenia uprawnień przez obecny rząd. Musieli zatem albo wygłaszać patetyczne brednie, albo milczeć.
Premier Szydło wygrała nie tylko dzięki temu co mówiła, ale też i jak. A także dzięki temu, że PiS najwyraźniej odrobił lekcję i postarał się o zbudowanie silnej koalicji europosłów z różnych krajów, którzy poparli Polskę. Zmobilizował swoich sympatyków, albo w ogóle sympatyków Polski. To nadało wystąpieniu szefowej rządu odpowiednią siłę i moc rażenia. Szydło wygrała, bo w ogóle w Parlamencie się pojawiła, tym samym skupiając po swojej stronie tych wszystkich, a liczba ich rośnie, którzy mają dość wszędobylstwa i natręctwa unijnych urzędników, którzy coraz wyraźniej dostrzegają niebezpieczne tendencje do nadmiaru kontroli i pozyskiwania nadmiaru władzy przez komisarzy. Miała rację, że wszczynając procedurę sprawdzania polskiego prawa, Komisja Europejska popełniła poważny błąd. Być może przeciwnicy PiS liczyli na to, że premier w Parlamencie się nie pojawi? Jeśli tak, srodze się przeliczyli. A może wierzyli w to, że się przestraszy? Nie wiem.
Nie bardzo rozumiem, co chcieli osiągnąć, stawiając polski rząd pod pręgierzem. W Polsce mają sytuację ułatwioną, bo łatwiej jest im wzbudzić histerię i łatwiej poszczuć na rząd. Wystarczy pokazać zdjęcie Kaczyńskiego albo skrzywić się wymawiając nazwisko Ziobry i wszyscy, którzy powinni, od razu w lot pojmują. Jednak wzbudzanie negatywnych emocji wśród ludzi, którzy Kaczyńskiego czy Ziobry nie znają, łatwe nie jest. Trzeba byłoby wykazać w czym obecny polski rząd gorszy jest od innych w Unii. Na czym polega ograniczenie demokracji. Gdzie u licha są ci, którym odbiera się głos? Gadają ile wlezie i gdzie popadnie. Gdzie ofiary reżimu? Pamiętam swoją rozmowę z jedną zachodnich dziennikarek na temat sytuacji politycznej w Polsce. Jakież było jej zdumienie, kiedy dowiedziała się, że spór toczy się o trzech nowo wybranych sędziów, a nie o, jak mniemała, odwołanie całego składu TK. Kiedy jeszcze dodałem, że prezesem Trybunału pozostaje nadal stary przewodniczący, lekko rozczarowana powiedziała: no to o co
właściwie chodzi?
Wystąpienie premier Szydło może w istotny sposób utrudnić czarną propagandę, którą szerzą przeciwnicy obecnych władz. - Te niesprawiedliwe głosy, które oceniają Polskę w sposób nieuprawniony, są wynikiem niedoinformowania czy też wygłaszane są przez tych, którzy mają złą wolę, ale wierzę, że są oni w mniejszości – te słowa, skierowane pod adresem Komisji Europejskiej, trafiły w punkt. Nie mam wątpliwości, że po debacie w PE urzędnikom Komisji miny zrzedły. Gdybym był na ich miejscu, zacząłbym poważnie zastanawiać się, kto mnie wpuścił na taką minę? Po jakie licho ktoś kazał pakować mi się w awanturę? Uznałbym, że cała historia z wdrożeniem procedury badania prawa w Polsce jest pułapką zastawioną przez eurosceptyków. Że ktoś na Komisję się zasadził i postanowił ją celowo skompromitować, nakłaniając do podjęcia decyzji, która z każdym słowem Beaty Szydło okazywała się bardziej bez podstaw.
Mam niejasne uczucie, że gdybym był unijnym komisarzem i gdybym przypadkiem miał we wtorek dość czasu, żeby obserwować parlamentarną debatę, to w środę miałbym niezłego kaca. I zastanawiałbym się jedynie, jak z twarzą z tego wszystkiego się wycofać. I byłbym zły na siebie, że czytając chórek głosów podnieconych publicystów, dałem się zwieść i wykorzystać w niejasnej dość rozgrywce przeciw jednemu z państw. Ale to tylko takie moje wyobrażenie.
Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski