Makowski: "Insurekcja dwudniowa. Posłowie, którzy mieli rozbić PiS, wracają do partii-matki" [OPINIA]
Zaczęło się od plotek, potem było trzęsienie ziemi, a skończyło się jak zwykle. Poseł Lech Kołakowski, który w poniedziałek ogłosił odejście z PiS-u, ochłonął i już do partii wrócił. Razem z nim 14 rozłamowców z byłym ministrem rolnictwa. Miało być nowe koło poselskie, a wyszła - jak żartują politycy Zjednoczonej Prawicy - "najkrótsza insurekcja w historii".
- Szybko się secesjoniści z prezesem pojednali. Jak widać, postawa cesarza Henryka jest do dzisiaj popularna wśród grzeszników, tylko Canossa znajduje się na Nowogrodzkiej - słyszę od jednego z polityków Prawa i Sprawiedliwości, który nie jest zaskoczony obrotem wypadków.
A jeszcze w poniedziałek, gdy w porannym wywiadzie w RMF FM wystąpił Lech Kołakowski - choć większość słuchaczy pytała się w duchu: "kto to jest?" - to właśnie on swoją zapowiedzią odejścia z partii sprowokował newsa dnia.
"Efekt frustracji"
Pięć kadencji w Sejmie, z Jarosławem Kaczyńskim od czasu Porozumienia Centrum, rolnik z Łomży, działacz z podlaskiego. - Blisko wsi, aktywny w regionie, ale w Sejmie zawsze w trzecim szeregu - mówi o Kołakowskim kolega z partii. I to właśnie ten człowiek postanowił - jako pierwszy od lat - tak otwarcie zachwiać większością parlamentarną, kategorycznie zapewniając u Roberta Mazurka, że wystąpi z PiS-u.
Mało tego, nie sam, bo z możliwą opcją pociągnięcia za sobą innych działaczy oraz utworzenia koła poselskiego. I choć część mediów już zaczęła rozpisywać się o końcu Zjednoczonej Prawicy, niektórzy spali spokojnie.
- Wystąpienie Kołakowskiego to efekt frustracji, która narastała od dłuższego czasu. Nie mógł się dostać do Jarosława, pukał od miesięcy do drzwi i ciągle go ktoś blokował na Nowogrodzkiej. Zaczęło się w nim gotować, wcześniej został odwołany z funkcji szefa okręgu struktur w Łomży ze względu na konflikty personalne. To wygląda jak desperacki gest zainteresowania "swoją osobą" - mówi mi jeden z polityków bliski wicepremiera Kaczyńskiego.
Jak dodaje, "Piątka dla zwierząt" była tylko pretekstem, który on i posłowie, którzy byli od czasu głosowania "przeciw" zawieszeni w prawach członka partii, wykorzystywali do tworzenia - cytuję - "legendy ostatnich wojowników o polską wieś". W rzeczywistości sama ustawa od dłuższego czasu leżała w sejmowej zamrażarce, a przy obecnym klimacie politycznym nawet w PiS-ie postawiono na niej krzyżyk.
W rzeczywistości zatem, zarówno Kołakowski, jak i były minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski, zdaniem moich rozmówców nie tyle realnie chcieli wyjść z partii, co szukali w niej swojego miejsca, pokazując, że dłużej na uwagę prezesa nie zamierzają czekać. - Ardanowski chciał swoimi szarżami przykryć prawdziwe powody dymisji, bo to, że poleci, było wiadomo na długo przed "Piątką dla zwierząt". Ponieważ jest związany z futrzarzami i Rydzykiem, szarżował z marksizmem - słyszę.
"Pożar ugaszony, ale zaraz będzie kolejny zakręt"
O ile wierzyć tym zapewnieniom, bunt na pokładzie Prawa i Sprawiedliwości, po przywróceniu do partii najpierw 13 z 15 zawieszonych we wtorek, a następnie dwóch najbardziej wojowniczych posłów w środę, od początku był bardziej medialny niż realny. Na Nowogrodzkiej nikt się jednak specjalnie nie cieszy. Jeśli już któryś raz ktoś zupełnie wprost zagroził rozłamem, przy kolejnych kryzysach ta myśl może powrócić.
Marcin Horała: mógłbym poprzeć projekt Andrzeja Dudy ws. aborcji
- Ciężko powiedzieć, na ile te powroty do klubu ugaszą pożar, za chwilę kolejny zakręt, czyli budżetowe weto. Ziobro tylko przebiera nogami, żeby złapać Morawieckiego na lawirowaniu i w glorii bojowników o suwerenność wypowiedzieć premierowi posłuszeństwo. A Morawiecki woli się dogadać i weta uniknąć, ale w tej chwili nikt nie wie, czy to się uda, dlatego w Sejmie przyjął retorykę wojownika podwójnymi standardami Komisji Europejskiej, żeby się na chwilę od niego Solidarna Polska odczepiła - przekonuje jeden z polityków Zjednoczonej Prawicy, który twierdzi, że choć Kołakowski wrócił skruszony po rozmowie z Kaczyńskim, poważniejszy problem jedności w samej koalicji może dopiero eksplodować.
Inny ironizuje. - W partii jest kolejka problemów do rozwiązania, a najkrótsza w historii insurekcja dwudniowa jest tylko jednym z nich. Ardanowski i Kołakowski i tak bronili się dłużej niż Dania czy Holandia przed Niemcami - słyszę. We wszystkich rozmowach czuć jednak nie tyle triumfalizm, co gorzkie poczucie rozpadu monolitu, którym jeszcze kilka lat temu było Prawo i Sprawiedliwość. Dziś do rangi zwycięstwa urasta bowiem nie tyle zdecydowana wygrana nad opozycją, co utrzymanie w ryzach posła, o którym poza starymi wiarusami świat nie słyszał.
Marcin Makowski dla WP Opinie