Majmurek: Kaczyński nie potrzebował nowej piątki, by pokazać siłę (Opinia)
Cztery lata temu do Katowic zjechał się PiS wychudzony dwiema kadencjami poza rządem, głodny władzy i gotowy zrobić wszystko, by wykorzystać szansę, jaką partii otworzyło niespodziewane zwycięstwo Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich. W zeszły weekend, w trakcie trzydniowej konwencji także zorganizowanej w Katowicach, PiS skutecznie zaprezentował się jako pewna swego partia władzy.
Liderzy rządowego obozu nie przedstawili w weekend ani jednego nowego konkretu, żadnej nowej piątki Kaczyńskiego, lub programu społecznego z plusem. Jak donoszą media, takie propozycje mają paść dopiero pod koniec sierpnia – PiS nie chce teraz męczyć wypoczywających wakacyjnie Polaków szczegółami. Żadne konkrety nie musiały jednak paść, by Prawo i Sprawiedliwość na tle skłóconej, pogrążonej w chaosie, zajętej głównie sobą opozycji, zaprezentował się jako poważna, profesjonalna partia, pewnym krokiem zmierzająca do drugiej kadencji.
Dopieszczanie betonu
Profesjonalizm PiS widać było w tym, jak sprawnie partia grała na konwencji na różnych fortepianach, obsługujących odmienne elektoratu. Z jednej strony zadbała o ten betonowy. O jego emocjonalne potrzeby zatroszczył się przede wszystkim lider Solidarnej Polski, Zbigniew Ziobro. Wygłosił przemowę pod adresem sędziów, którym zarzucił, iż czują się specjalną kastą. W wygłoszoną przeciw trzeciej władzy filipikę wplótł nierozliczone zbrodnie sądowe z czasów PRL, a nawet orzekającego w czasach stalinizmu sędziego Stefana Michnika.
Twardy elektorat PiS otrzymał jednak ważny dla niego komunikat: partia, walcząc o przekonanie do siebie całego społeczeństwa, nie porzuca swojej tożsamości, jako siły kontestującej III RP - twór zrodzony z nieprawego, bo postkomunistycznego łoża. Dla tego elektoratu Michnik-komunistyczny sędzia i Michnik-polityczny więzień komunizmu zlewają się w jedną, wrogą hydrę, podobnie jak Polska Tuska i Jaruzelskiego w jeden wrogi reżim.
W podobne betonowe nuty uderzał w sobotę Jarosław Kaczyński, gdy mówił o "ofensywie zła”, jaką tylko ponowne zwycięstwo PiS może powstrzymać. Choć prezes rządzącej partii wyjątkowo nie wspomniał w zeszły weekend ani słowem o "ideologii LGBT”, nietrudno zgadnąć, że pod pojęciem "ofensywy zła” rozumiał przemiany obyczajowe, tyleż naturalne w rozwiniętym, europejskim społeczeństwie, co budzące lęki bardziej zachowawczej jego części.
Ukłony pod adresem najtwardszej pisowskiej bazy stanowiły jednak tylko margines sobotniego wystąpienia Kaczyńskiego. W niedzielnym, zamykającym katowicką imprezę, nie pojawiły się w ogóle. Proporcje podobnie wyglądały w trakcie całej konwencji.
Ku państwu usług społecznych
Dominujący przekaz katowickiej imprezy nie był bowiem tożsamościowo-prawicowy, ale modernizacyjny. Kaczyński mówił o rozwoju i zabezpieczeniu na niego środków. Premier Morawiecki obiecywał dogonienie Francji za kilkanaście lat oraz wyróżnił pięć obszarów państwa, na które skierowane zostaną państwowe inwestycje. Obok wielkich, infrastrukturalnych projektów znalazły się wśród nich służba zdrowia i edukacja. Zamiast kolejnych transferów socjalnych PiS obiecuje teraz, że naprawi dwa newralgiczne obszary, których żadnemu rządowi po roku '89 nie udało się podnieść na poziom odpowiadający aspiracjom Polaków.
Obietnica inwestycji w wysokiej jakości usługi publiczne tradycyjnie podnoszona bywa w Europie przez partię centrolewicowe, usiłujące w ten sposób połączyć w jednym bloku wyborczym klasy ludowe i część klasy średniej. PiS wchodzi na lewicowy teren, w sytuacji, gdy nie bardzo wiadomo, czy samodzielna lewica, zdolna do przekroczenia progu, w ogóle wystartuje w tych wyborach. Nowogrodzka walczy w ten sposób o trochę zamożniejszy elektorat, któremu bardziej niż na kolejnym transferze pieniężnym zależy na kompetentnych i przyjaznych lekarzach, doinwestowanych szkołach i służbie zdrowia, gdzie nie czeka się dekadę na zabieg.
Jeśli podobne komunikaty będą dominowały w kampanii wyborczej, to będzie to oznaczało, że PiS walczy o klasę średnią i poszerzenie swojej bazy społecznej. W wyborach europejskich partia wygrała niemal wyłącznie dzięki głosom ze wsi, emerytom i robotnikom, co długoterminowo może stanowić dla niej problem. Trudno rządzi się przy wrogości grup, których przynajmniej neutralność konieczna jest dla funkcjonowania kluczowych instytucji państwa.
To może wystarczyć
Oczywiście, pod adresem tego wszystkiego, co w weekend padło w Katowicach można zgłosić cały szereg sceptycznych uwag. Spektakularna klapa programu Mieszkanie Plus pokazuje, że polityki publiczne wymagające czegoś bardziej skomplikowanego, niż przelanie ludziom pieniędzy na konto, rozłażą się PiS w rękach. Trudno też uwierzyć w obietnice inwestycji w służbę zdrowia, czy szkolnictwo, gdy pamięta się, jak PiS potraktowało strajk lekarzy rezydentów i nauczycieli. Wizje rozwoju i Polski już za chwilę doganiającej Francję, jeśli nie Niemcy, średnio rymują się z wojną z LGBT+ i agresywną obyczajową bigoterią. Przynajmniej w tym regionie i w tym stuleciu innowacyjnych gospodarek nie budują konserwatywne wspólnoty, niechętne mniejszościowym poglądom i stylom życia.
Oferta PiS jest jednak silna słabością tej opozycyjnej. W ten sam weekend jedyny komunikat ze strony opozycji dotyczył nie programu, czy choćby merytorycznej krytyki rządu, ale tego z kim nie chce startować PSL, a z kim chce lewica. Jak celnie zauważył Kaczyński w niedzielę, wielką siłą PiS jest też to, że jako jedyna dziś siła w Polsce postrzegany jest on jako partia wywiązująca się ze swoich obietnic i umów z elektoratem. Na tle sprawnej, pisowskiej armii opozycja wygląda na razie jak skotłowane pospolite ruszenie. Jak wiemy z historii, chaotyczne oddziały, niespecjalnie zdolne utrzymać szyk, ograniczające swoją taktykę do hasła "kupą mości panowie”, radzą sobie średnio.