Łukasz Warzecha: Jeśli zaczynasz mieć problemy, szybko zrób zmiany w rządzie. To działa
Rekonstrukcja rządu to jeden z żelaznych punktów politycznego poradnika. Sprawia, że wszyscy będą się nią zajmować tygodniami. Omawianie wad i zalet wyrzuconych oraz nowych ministrów, skutecznie przykryje inne kwestie.
Gdy sprawy przybierają zły obrót, postaraj się o wrażenie świeżości. Niewykluczone, że takiej świeżości PiS będzie potrzebował, gdy zamieszania wokół KNF nie uda się szybko wyciszyć.
Inna sprawa, że rekonstrukcja to zawsze bardzo trudna operacja. Trzeba nie tylko znaleźć w miarę sensownych i zarazem akceptowalnych politycznie kandydatów na następców, ale też zbalansować oddziaływanie skrzydeł partii – o to Jarosław Kaczyński zawsze dba – oraz wytłumaczyć wyborcom, dlaczego "znakomici" ministrowie muszą jednak odejść.
Co zrobić, żeby rząd był lepszy? Nie nowy, ale właśnie lepszy
Sam Mateusz Morawiecki ma wciąż mocne wsparcie z Nowogrodzkiej, więc jego pozycja na razie nie jest zagrożona. Ale gdyby móc dowolnie ustawić skład rządu – nie fantazjując nadmiernie, a więc nie marząc na przykład o tym, że socjalistyczny gabinet PiS nagle stanie się gabinetem wolnościowców i wolnorynkowców - bo to oczywiście nierealne – to kogo warto by wymienić? Nie dla efektu piarowego, ale po to po prostu, żeby rząd był lepszy. Bo w gruncie rzeczy o to przecież chodzi w polityce, prawda?
Idąc od góry – powinno odejść dwoje z trojga wicepremierów. Funkcja Beaty Szydło jest czysto honorowa. Do tego stopnia, że członkowie rządu mają problemy ze zdefiniowaniem jej zakresu obowiązków. Za umieszczeniem Szydło w miejscu wicepremiera przemawiały dwie kwestie. Po pierwsze – trzeba było pokazać wyborcom, że PiS nie odstawia byłej pani premier, będącej w dodatku twarzą kampanii w 2015 roku, całkowicie na boczny tor. Po drugie – frakcja Szydło równoważy frakcję Morawieckiego, a granie frakcjami to ulubiona metoda uprawiania polityki partyjnej przez Naczelnika. Nie ma natomiast żadnego merytorycznego uzasadnienia dla trwania Szydło na tym stanowisku, Morawiecki zaś ma pod bokiem osobę, która czyha na wszelkie jego potknięcia.
Odejść powinien też Piotr Gliński. Mógłby ewentualnie pozostać na stanowisku ministra kultury, ale na pewno nie powinien być wicepremierem. Jego polityczna pozycja jest praktycznie zerowa, a funkcja wicepremiera – nieco podobnie jak w przypadku Beaty Szydło – wynika wyłącznie z dawnych zasług. Problem w tym, że Gliński wielokrotnie wykazywał się arogancją, robiącą złe wrażenie nie tylko na politycznych przeciwnikach PiS – którzy przecież są skłonni wyolbrzymiać wszystkie wady partii rządzącej i jej polityków – ale także na wyborcach Prawa i Sprawiedliwości. Można odnieść wrażenie, że to albo przemęczenie, albo oderwanie od rzeczywistości.
To Gliński był protektorem fatalnej ekipy w Polskiej Fundacji Narodowej. To on reagował alergicznie i agresywnie na każdą krytykę PFN, by przypomnieć tylko słynny wywiad w RMF FM, przeprowadzany przez Roberta Mazurka, albo zarzucenie nierzetelności autorowi tego tekstu po artykule o PFN. Protegowanym Glińskiego był Maciej Świrski.
Warto byłoby się pożegnać z minister Anną Zalewską. Nawet jeśli uznajemy – a ja uznaję – że likwidacja gimnazjów była dobrym pomysłem, to sposób jej przeprowadzenia był fatalny. Problemy z podstawą programową, spiętrzenie roczników – można to było zrobić lepiej, nie spiesząc się tak bardzo. MEN nadal firmuje fatalnej jakości rządowe podręczniki, nie robiąc zarazem nic w sprawach, które zwala chętnie na samorządy – organizatorów edukacji na poziomie podstawowym. Tak jest choćby ze sprawą przeciążonych tornistrów. Ten problem aż się prosi o działania na centralnym poziomie, ale pani minister go nie dostrzega. Nie zarzucam już nawet Zalewskiej, że nie myśli o rozprawieniu się z Kartą Nauczyciela – spisem rozdętych przywilejów, które nie pozwalają na odpowiednie wynagradzanie wybijających się młodszych pedagogów, za to wzmacniają pozycję starych, a często nieudolnych.
Staram się być realistą: ten rząd nie zawalczy z żadnym systemem branżowych przywilejów.
Oni też ciężko pracują na dymisję
Dobrze by było, gdybyśmy mogli pożegnać Andrzeja Adamczyka, ministra infrastruktury. Chodzi o jego bierność w sprawie ujednolicenia systemu opłat na polskich autostradach i dziwny taniec wokół przejmowanego od firmy Kapsch systemu ViaToll, którym żadna państwowa instytucja nie chciała się zaopiekować.
Żelaznym kandydatem do zwolnienia byłby minister energii Krzysztof Tchórzewski. To jemu zawdzięczamy, że wokół sprawy budowy elektrowni jądrowej od początku rządów PiS trwa absurdalny kontredans, podczas gdy Polska potrzebuje jej w ciągu najdalej 12 lat. Dopiero w ostatnich dniach państwo ogłosiło strategię energetyczną, która ostatecznie zakłada uruchomienie elektrowni atomowej, ale dopiero w 2033. Nadal nie ma lokalizacji.
To Tchórzewski odpowiada za zamiatanie pod dywan sprawy cen prądu – co zresztą na poziomie strategicznym jest porażką PiS, ale także obciąża poważnie Platformę, bo to za jej rządów zgodzono się na fatalnie wyśrubowane z polskiego punktu widzenia cele emisji dwutlenku węgla. Ale już samego Tchórzewskiego obciąża wygaszenie w Polsce energetyki wiatrowej, która rozwijała się całkiem nieźle – a czystej energii potrzebujemy do naszego miksu energetycznego. Takie są wymagania UE. To również Tchórzewski odpowiada za forsowanie węgla jako podstawowego paliwa polskiej energetyki.
Idealnie byłoby, gdyby można się pozbyć Elżbiety Rafalskiej, prawdopodobnie najbardziej socjalistycznego ministra tego rządu. Ale to marzenie ściętej głowy – trudno, żeby socjalistyczny rząd wyrzucał ministra dlatego, że jest socjalistą.
I wreszcie punkt chyba dla mnie najprzykrzejszy: Jadwiga Emilewicz. Wywodzi się z bardzo zacnego krakowskiego środowiska, a przed wejściem do krajowej polityki związana była z Klubem Jagiellońskim, prawdopodobnie najlepszym dziś polskim think-tankiem o konserwatywnym charakterze. Tymczasem jako minister uczepiła się całkowicie irracjonalnie absurdalnego i utopijnego projektu polskiego samochodu elektrycznego.
Jedynym jego skutkiem jest jak na razie – i to się zapewne nigdy nie zmieni – pakowanie kolejnych milionów w spółkę ElectroMobility Poland, założoną przymusowo przez polskie energetyczne spółki Skarbu Państwa. Co gorsza, to Emilewicz zainicjowała rozwiązania, uderzające bezprecedensowo w polskich kierowców. To skutkiem Ustawy o elektromobilności jest zarówno opłata emisyjna, która wejdzie od 1 stycznia 2019 roku i zwiększy cenę paliwa na stacjach, jak i stworzenie stref nisko emisyjnego transportu w miastach, czyli danie samorządom instrumentu do obłożenia większości kierowców horrendalnymi opłatami za wjazd do centrów miast.
Gdzieś w tle tej wyliczanki jest, rzecz jasna, Zbigniew Ziobro. Autor wielu problemów (ustawy sądowe, ustawa o IPN, wniosek w sprawie pytań prejudycjalnych do TK) rządu PiS. Ale tu naprawdę liczy się już tylko polityka, więc szkoda tracić na ten wątek czasu w tym zestawieniu. Bo to jest lista oparta na idealistycznym założeniu, że znikają względy czysto polityczne, a liczą się merytoryczne. I że premiera stać na krytyczną refleksję, a Naczelnik nie robi problemów.
Nierealistyczne, wiem, ale pomarzyć można.