Koziński: "Polityczni sprzedawcy emocji. Wyścig już się rozpoczął" (Opinia)
Wybory wygrywają politycy, którzy najlepiej trafiają w emocje. Dziś najwięcej adrenaliny dostarcza Robert Biedroń. I w ten sposób zmienia sytuację kilka miesięcy przed wyborami.
Premier Mateusz Morawiecki wskakuje w autokar i rusza w Polskę. Od 2011 r. - od czasów "tuskobusa" - to znak, że rozpoczyna się kampania. Tak jak przylot bocianów oznacza nadejście wiosny, tak telefon do biura wynajmującego autobusy jest sygnałem nadciągających wyborów. Koniecznie autobusy.
W 2011 r. Jarosław Kaczyński jeździł w kampanii pociągiem, tak samo Ewa Kopacz cztery lata później. Pewnie nie szybko znajdzie się kolejny polityk, który spróbuje sprawdzić, czy to przypadkowa koincydencja, czy jednak klątwa.
Mateusz Morawiecki już w wyborach samorządowych kręcił swój film drogi, cierpliwie jeżdżąc od jednej miejscowości do drugiej i przekonując, że warto głosować na PiS. Wyniki wyborów do sejmików pokazały, że daje to całkiem niezły efekt (choć wyniki wyborów w miastach musiały ostudzić huraoptymistów), więc teraz będziemy mieć powtórkę z rozrywki.
Na razie rozgrzewka, w poniedziałek 10 godzin w autobusie. Im bliżej finału kampanii, tym pojazd będzie częściej w użyciu. Nie tylko pewnie przez premiera. Swój wehikuł pewnie uruchomi też Grzegorz Schetyna. Bo na ostatniej prostej przed wyborami pewniaki są zawsze najlepsze.
Bezpieczeństwo kontra szybkość
"Szybsza jazda nie jest bardziej bezpieczna. Wszystkie społeczeństwa, bez względu na to, czy rządzone demokratycznie, czy autorytarnie, preferują bezpieczeństwo, a nie prędkość. Ale wielu obywateli lubi szybką jazdę" – pisał Evgeny Morozov, publicysta, jeden z bardziej przenikliwych analityków współczesnych przemian współczesności.
To by wyjaśniało, dlaczego politycy wolą autobusy. Może nimi się za bardzo nie pogoni, ale za to kojarzą się z przewidywalnością, względnym komfortem, a przede wszystkim – z dotarciem z punktu A do punktu B. Może też dlatego pociągi się w kampanii nie przyjęły. Nimi wszędzie się dojechać nie da.
I tak pewnie byśmy mieli – podobnie jak w kampanii samorządowej – wyścig dwóch autobusów, gdyby nie jedna zmiana. Do wyścigu dołączył nowy pojazd. Mniejszy, ale szybszy, bardziej zwrotny. Robert Biedroń w swoim "wiosnobusie".
To kilkunastoosobowy bus, bo od początku widać, że Biedroń nie ma żadnych ambicji zabrać na swój pokład wszystkich. "Ale wielu obywateli lubi szybką jazdę" – i właśnie z nich chce on utkać swój elektorat. Szuka Polaków, którzy chcą wiatru we włosach i uderzenia adrenaliny do głowy wywołanego pędem. Takich, którzy mają dość leniwego toczenia się drogą krajową i chętnie skuszą się na off-road.
Szybki, chwilami niebezpieczny, ale ekscytujący. Generujący emocje. Tym właśnie dziś staje się Biedroń w polskiej polityce – sprzedawcą emocji. Jego program nie jest specjalnie odkrywczy, ale jednak na spotkaniach z nim są tłumy. To najlepiej pokazuje, jak wielu Polaków chce się wyrwać z rutyny świata, w którym mają tylko wybór między "Faktami" TVN i "Wiadomościami" TVP. Te 16 proc. poparcia dla Wiosny to najlepszy sygnał, że coraz więcej Polaków wyłącza telewizory w godz. 19-20 i buszuje w internecie w poszukiwaniu ciekawszej oferty. Biedroń zdaje się jej dostarczać.
Amatorzy off-roadu
Widać, że to problem przede wszystkim dla Platformy. Niedawna analiza portalu Oko.press pokazała, że Wiosna buduje swoje poparcie przede wszystkim jej kosztem - w lutym do Biedronia przepłynęło (według analizowanych sondaży) 9 proc. wyborców PO. Co ciekawe, strat nie ponoszą SLD, PSL, a nawet Korwin i Kukiz. Obrywa partia Schetyny, w mniejszym stopniu Razem (bo też poparcie miała mniejsza), resztę zwolenników Wiosna łowi wśród niezdecydowanych.
Morawiecki będzie więc jeździł po Polsce swoim autobusem i zapewniał, że może za szybko się nim popędzić nie da, ale spokojnie możemy się nim toczyć do przodu, a miejsca na pokładzie starczy dla wszystkich. Taki urok partii władzy – gdy się rządzi, trzeba przede wszystkim zapewniać obywatelom bezpieczeństwo (zgodnie z definicją Morozova). I wiadomo, że jeśli wyborcy uznają, że to bezpieczeństwo jest realne, a nie sztucznie wykreowane, to wybory w zasadzie ma się wygrane.
Platforma próbuje się z PiS ścigać na sprzedawanie bezpieczeństwa. Ale w jej przypadku samo zapewnianie, że PiS to kuglarze i spekulanci, którzy handlują słabym towarem po zawyżonych cenach może nie wystarczyć. Bo właśnie pojawił się gracz, dla którego bezpieczeństwo w hierarchii wartości jest na jednym z ostatnich miejsc – ale za to oferuje całą masę prawdziwych przeżyć i jest gotowy z odważnymi się nimi podzielić. Oczywiście, PO może nie reagować na to, wychodząc z założenia, że ten zwolennik off-road rozbije się o drzewo, zanim w ogóle dojdzie do wyborów. Ale to jednak ryzykowna strategia, w sytuacji, gdy wiadomo, że polityka to przede wszystkim sprzedawanie emocji.
Ciężko będzie odeprzeć Platformie atak ze strony Biedronia, jeśli nowych emocji nie zdoła uruchomić.