Jarosław Kaczyński chce przeprowadzić PiS z Marsa na Wenus. Tylko czy to możliwe? [OPINIA]
Wiarygodność - mówił o niej w sobotę Jarosław Kaczyński, ona będzie ważnym elementem kampanii wyborczej. Tylko czy odwoływanie się do niej wystarczy, by wygrać wybory? - pisze Agaton Koziński, publicysta "Polski The Times".
Podczas gdy opozycja grzmi o nadużywaniu władzy przez marszałka Kuchcińskiego i wymachuje rachunkami za prąd, Jarosław Kaczyński zaapelował w sobotę podczas kolejnego Pikniku Rodzinnego o udział w wyborach do izb rolniczych oraz przypomniał, że PiS zrealizował obietnice wyborcze.
Mówił, jakby opozycji nie słyszał, jakby podnoszone przez nią tematy nie miały żadnego znaczenia. Jakby w tych wyborach PiS walczył sam ze sobą. Czy tak jest rzeczywiście, czy Kaczyński stracił kontakt z Ziemią?
Polityczna wojna płci
Pod koniec poprzedniego stulecia światową furorę zrobiła książka "Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus" amerykańskiego terapeuty rodzinnego Johna Graya. W skrócie, pokazywała ona, że obie płcie dzieli tak wiele, jakby żyły na innych planetach - i to właśnie sprawia, że tak ciężko znaleźć im porozumienie.
Gdybyśmy mieli przełożyć ten podział na politykę, to tytuł książki by brzmiał "PiS jest z Marsa, Platforma z Wenus". W końcu to partia Donalda Tuska mówiła "nie róbmy polityki, budujmy mosty", podczas gdy Jarosław Kaczyński regularnie zagrzewał do walki, posyłał swoich posłów w bój (polityczny), mówił o rewolucji w Polsce.
Tę różnicę widać analizując elektorat obu partii z podziałem na płeć. Obie mają wyższy odsetek kobiet niż mężczyzn wśród osób deklarujących chęć głosowania na nie. Jednak w przypadku PO różnica między oboma płciami jest większa.
Zobacz też: Jarosław Kaczyński dał wykład mieszkańcom Miedzny Murowanej
W 2009 r. 33 proc. kobiet deklarowało gotowość oddania głosów na PiS, podobnie 30 proc. mężczyzn. Z kolei na Platformę głos oddawała podobna liczba kobiet (32 proc.), ale zdecydowanie mniej mężczyzn (27 proc.). Bardzo podobnie proporcje układały się w roku 2015.
Wniosek prosty - Platforma jest bardziej uzależniona od głosów kobiet niż PiS. Zresztą, co pokazały lata 2007-2015, wcale nie było to złą strategią.
Ale teraz rozpoczął się proces zamiany ról. Sygnał dał Kaczyński. Już przed eurowyborami zadziwił, mówiąc (w wywiadzie dla telewizji śniadaniowej) o sobie "jestem sową, wielkim puchaczem". Wyraźniejszego znaku, że podejmuje próbę zmiany biegunów, wysłać nie mógł.
O ile jednak wtedy to był tylko epizod, teraz rozpoczął się proces zamiany planet. Kaczyński wyraźnie daje znać, że chce z Marsa przejść na Wenus. Tydzień temu zapowiedział chęć przedstawienia opozycji propozycji porozumienia kończącego polityczną polsko-polską wojnę. Deklarację powtórzył podczas pikniku rodzinnego w gminie Gózd pod Radomiem.
Z kolei w sobotę podczas kolejnego pikniku w miejscowości Miedzna Murowana (blisko Opoczna) kreślił swoją definicję demokracji opartej na wiarygodności i zaufaniu.
- Cała demokracja traci sens, jeśli coś się obiecuje, a potem nie wykonuje. Wtedy demokracja to oszustwo. A my chcemy prawdziwej demokracji - a ona może być tylko wtedy, gdy się dotrzymuje obietnic. Dlatego tak ważna jest wiarygodność, będziemy jej strzegli - mówił prezes PiS.
Nie róbmy polityki, dbajmy o wiarygodność
Oczywiście, zawsze można to uznać za typowy przedwyborczy trick prezesa. Przecież w 2010 r., już po katastrofie smoleńskiej, nagrał filmik do "Przyjaciół Rosjan". W 2011 r. powstała ekipa "aniołków Kaczyńskiego". W 2015 r. ocieplał wizerunek PiS-u nieopatrzonymi twarzami Andrzeja Dudy i Beaty Szydło, samemu chowając się w głębokim cieniu. Teraz po prostu powtarza to samo zagranie.
Ale organizując operację w stylu "Zagraj to jeszcze raz, Sam" ryzykuje. Opozycja mogła się tego spodziewać - można się więc spodziewać, że przetestuje odporność PiS-u w zakresie łagodzenia wizerunku.
Już widać pierwsze sygnały. Kaczyński w sobotę w Miedznej Murowanej dużo mówił o wiarygodności. Ale od kilku dni rozlewa się afera z marszałkiem Kuchcińskim, który na pokład samolotu rządowego zapraszał swoją rodzinę. Nijak się to ma do hasła "praca, umiar, pokora" - a więc test wiarygodności poważny.
Prezes w sobotę w ogóle tego tematu nie podjął. Podobnie jak kwestii rachunków za prąd, które zaczynają rosnąc. Nie odniósł się do zdarzeń w Białymstoku. Mówił tylko, że "musimy być wielkim narodem i możemy być wielkim narodem".
I tu jest ta gra, właśnie w tym miejscu się rozstrzygną wybory. Kaczyński chce przenieść PiS z Marsa na Wenus, z planety wojny na planetę spokoju i łagodności. A opozycja krzyczy "tu jest Ziemia" - i pokazuje rachunki za energię elektryczną oraz zdjęcia dziennikarza pobitego we Wrocławiu.
Kaczyński jest pewny swego. Podkreśla, że zrealizował zdecydowaną większość obietnic wyborczych - i to właśnie nazywa wiarygodnością, będącą esencją demokracji (w jego definicji). Opozycja akcentuje, że demokracja to ochrona mniejszości przed większością - stąd tak mocne zaangażowanie w obronę ruchu LGBT.
W tym miejscu widać główną oś, wokół której rozegra się najbliższa kampania wyborcza. Jesienne wybory - poza wszystkim innym - przesądzą też o tym, jaki kształt będzie mieć polska demokracja.
Masz news, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl