Rewolucja goździków
25 kwietnia 1974 r., 25 minut po północy, katolickie radio Renascenca wyemitowało piosenkę "Grandola, Villa Morena". Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby jej autorem nie był opozycyjny bard Jose Afonsa, a sam utwór nie był zakazany. Ale nie chodziło o schlebianie kontestatorskim gustom słuchaczy. Piosenka była sygnałem do wojskowego zamachu stanu, który do historii przeszedł jako ''rewolucja goździków''.
W pierwszej połowie lat 70. polityczna sytuacja Portugalii robiła się coraz trudniejsza. Cztery lata wcześniej zmarł dyktator Salazar. Od lat 60. w koloniach trwała wojna, która zdążyła już zabrać życie 10 tys. portugalskich żołnierzy i rujnowała budżet. Mimo to, rząd w ogóle nie dopuszczał opcji usamodzielnienia zamorskich terytoriów. Jakby tego było mało, Portugalia była izolowana na arenie międzynarodowej z powodu jej współpracy antyterrorystycznej z rasistowskim rządem Republiki Południowej Afryki.
Dla znacznej części wojskowych stało się jasne, że sytuacja w koloniach zaostrzyła się do tego stopnia, iż wojny nie da się wygrać. Grupa młodych oficerów zawiązała tajne sprzysiężenie o nazwie Ruch Sił Zbrojnych. Na jego czele stanęli szef sztabu generalnego Francisco da Costa Gomesa i jego zastępca António de Spinoli.
Gdy tylko w radiu rozbrzmiały pierwsze takty "Grandola, Villa Morena", na ulice w Lizbonie i Porto wyszli żołnierze. Bez trudu zajęli budynki radia i telewizji oraz sztab generalny i siedzibę rządu. Premier Marcelo Caetano skrył się w koszarach Gwardii Republikańskiej, ale nikt nie chciał go bronić. Pod wieczór poddał się puczystom i zdał na ich łaskę.
Lizbończycy zareagowali entuzjazmem na zamach stanu, w którym widzieli nadzieję na zakończenie autorytarnego etapu w politycznych dziejach Portugalii. Ludzie wiwatowali i oklaskiwali anektujące kolejne budynku oddziały wojska. Symbolem przewrotu stały się białe i czerwone goździki, które żołnierze wkładali w lufy karabinów. Trudno w to uwierzyć, ale zginęły zaledwie 4 osoby, które zabili agenci policji politycznej.