Witwicki: "Polityczna hibernacja Poncyljusza, czyli nostalgia za dawną polityką" (Opinia)
Powrót jak każdy inny. Od lat podejrzewano, że w końcu trafi do Platformy. W trudnym okręgu był potrzebny konserwatywny kandydat i taki się znalazł. To cała polityczna historia, która niemal na pewno skończy się w Sejmie.
Pawła Poncyljusza nie było w nim co prawda 8 lat, ale z punktu widzenia polskiej sceny, to wieki. Zmieniło się wszystko oprócz niego i to jest właśnie w tej historii najciekawsze.
W "Seksmisji” w czasie hibernacji głównych bohaterów wybucha na ziemi wojna. W czasie nieobecności Pawła Ponculjusza było podobnie. Spór między PiSem, a Platformą przeobraził się w starcie, w którym nie bierze się jeńców. W filmie Machulskiego Maks i Albert budzą się w świecie w którym bomba M sparaliżowała męskie geny. Z rzeczywistości politycznej, w której nagle znalazł się Poncyljusz usunięto: własne zdanie, umiejętność przyznania się do błędu i zdolność oddania racji przeciwnikom. O tym, co się zmieniło nikt jednak nie poinformował powracającego polityka.
I tak Poncyljusz przyszedł do studia Polsat News i zaczął szczerze odpowiadać na pytania. W dodatku mówił po ludzku zamiast serwować miks przekazów dnia z przewidywalnymi bon motami. I tak dowiedzieliśmy się, że "Platforma nie jest wcale tak krytyczna wobec Macierewicza” tylko nie może tego przyznać, bo to dobre zdanie byłoby "zwielokrotniane w reakcji propagandowej”. Jeśli chodzi zaś o związki partnerskie, to mimo zapowiedzi, nie są one wcale takie pewne, bo przecież w sprawach światopoglądowych każdy głosuje, jak chce.
I jakby tego było mało, to na koniec przyznał coś, co wszyscy wiedzą, ale nikt głośno nie może o tym powiedzieć: "dzisiaj w debacie politycznej czasem słuszne postulaty są kwestionowane, bo nie urodziły się w naszej głowie”. W ten sposób Poncyljusz powiedział o dwóch ważnych rzeczach: o tym, że sensowność inicjatyw ma mniejsze znaczenie niż ich partyjność i o tym, że obydwie partie miewają w sumie dość podobne pomysły. To ostatnie przyjąć jest dziś najtrudniej i dlatego słowa polityka wzbudziły takie oburzenie choćby w mediach społecznościowych.
Zobacz także: Farma trolli w Ministerstwie Sprawiedliwości? Szef KPRM zabrał głos
Sekret tkwi w tym, że jedną z podstawowych zasad wojny polsko-polskiej jest to, że nikt, kto w niej uczestniczy, nie powinien przyznać, że jest ona dość umowna. Nie można powiedzieć, że tym drugim coś się udało. Dwie największe partie nie mogą też robić nic razem, a już na pewno nie powinny przyznawać, że coś takiego im czasem chodzi po głowie. Wojna musi iść na całego tak, by nikt nie zaczął się zastanawiać od czego się zaczęła i o co się toczy. Dlatego trzeba często używać mocnych słów i dbać o to, by przy każdej okazji mieszać przeciwnika z błotem. Każda inna postawa to wyraz słabości i braku wyobraźni.
Poncyljusz przemówił innym głosem. Głosem, który został już zapomniany. Jeszcze nie tak dawno, za jego czasów, politycy próbowali ze sobą rozmawiać czy wspierali się podczas prac komisji. Większość dużych projektów z pierwszego rządu PiS: likwidację WSI czy powołanie CBA poparła też przecież Platforma. Nawet ówczesna ustawa lustracyjna była pisana razem.
A im więcej ludzie ze sobą rozmawiają, tym trudniej się im potem kłócić i powtarzać te wszystkie generyczne oskarżenia. A ponieważ nie zrezygnują z tego drugiego, to zawiesili dialog. Poncyljusz jest dzieckiem minionej epoki. Jego czas został zastąpiony hejtem i wojną o każde słowo. Może przypomni, że można ze sobą rozmawiać albo zostanie kolejnym politycznym żołnierzem. Bo inne prawo obecnej polityki mówi o tym, że najbardziej żarliwi są neofici.
Piotr Witwicki dla WP Opinie