Studium szaleństwa. Niech ktoś zatrzyma tę karuzelę śmiechu
Do autobusu wsiadł gość w bliżej nieokreślonym wieku. "Witajcie bracia i siostry" – przywitał się grzecznie i uśmiechnął od ucha do ucha. Pozytywny facet, tyle że wariat. Zrozumiałem to, gdy zaraz potem wyryczał: "Niech żyje Konstytucja".
Przepraszam za użycie słowa wariat. Wiem, że powinienem użyć określenia "osoba chora psychicznie", ale wariat jest krótszy i bardziej wpada w ucho.
A więc wariat z każdą upływającą minutą utwierdzał mnie w przekonaniu, że jest wariatem, i to wariatem przez duże "W". Opowiadał, że wrócił z Hawajów, gdzie spał w jakimś dwunastogwiazdkowym (!) hotelu, w pokoju jakiegoś byłego dyktatora. Poza tym dowiedziałem się, że Aleksander Kwaśniewski to super gość (w tym punkcie z "moim" Wariatem zgadza się wcale duża część Polaków)
, że on sam ma order Virtuti Militari, i że w pojedynkę pokonałby całą ruską armię.
Wariat gadał i gadał, aż dojechał do swojego przystanku. "Szerokiej drogi, panie kierowco. Proszę uważać na Dźwigowej" – pożegnał się.
Mój prezydent, mój król
Próbowałem ułożyć sobie w głowie tekst, nad którym miałem dziś pracować. Co rusz myślami wracałem jednak do Wariata. W końcu przyłapałem się na tym, że podążają one w bardzo niebezpiecznym kierunku.
Przed oczami zaczęły mi się pojawiać obrazy tyleż dziwne, co niepokojące. Pierwsi w szaleńczym tańcu pojawili się na scenie politycy PiS. Krzyczeli do mnie, że będą mi służyć, że zrobią wszystko, aby przychylić mi nieba. Krzyczeli, krzyczeli, a w międzyczasie ich ręce sięgały po kasę, jeszcze więcej kasy. Na koniec widać było tylko czubki ich głów wystające spod góry stuzłotówek. Ostatnie co usłyszałem od nich to: "Suwerenie, suwerenie nam się to po prostu…"(tu już dźwięk przestał wyraźnie docierać. Czyżbym dosłyszał: "należało”?).
Obraz zniknął, ale zaraz pojawił się następny. W Sejmie przemawia poseł PiS Stanisław Piotrowicz. Prokurator stanu wojennego krzyczy do posłów i do mnie, że on walczy o demokrację, o to, żeby w Polsce było prawie i sprawiedliwie. I tu błyskawicznie pojawia się przebitka. Oto prawy prezydent Andrzej Duda ułaskawia jeszcze przed prawomocnym wyrokiem równie prawego Mariusza Kamińskiego, a sprawiedliwa prezes Trybunału Konstytucyjnego Julia Przyłębska wywodzi, że to prerogatywa wywiedziona jeszcze z czasów polskich królów.
"Niech żyje prezydent, król mój, mój władca" – czuję, że jeszcze chwila i naprawdę wykrzyczę to w autobusie.
Myśli znów biegną do Sejmu. Znów mównica. Na niej prezes PiS Jarosław Kaczyński: „Witajcie bracia i siostry. Niech żyje Konstytucja!” (o zgrozo, prezes kradnie frazę mojemu przyjacielowi z autobusu). Zaraz potem Kaczyński obiecuje, że zabierze naród do nowej, lepszej Polski. Porywa mnie magnetyzm jego wielkich słów. Jeszcze chwila i zrzucę łuski z oczu, dostrzegę jego czyste intencje i pójdę za nim.
Już składam ręce do oklasków, już zaczynam podnosić się z siedzenia.
Nagle słyszę, że ta idealna Polska będzie dla tych, którzy się z nim zgodzą. A gdzie miejsce dla kilkunastu milionów, które nie będą w stanie? Mój tyłek z powrotem ląduje na fotelu.
Przekaz władzy można wzmocnić. Mam nieśmiałą propozycję
Znika Przyłębska, znika Duda. Pojawia się premier. Oddaje hołd żołnierzom wyklętym i wyzywa na pojedynek cały świat, w każdym razie tę jego część, która wydaje się być "antypolska". W jednym ciągu ogłasza, że siłą napędową gospodarki będą wysokie technologie, w tym auta elektryczne (program za ponad 18 mld zł).
Nie zdążyłem wysłuchać premiera do końca, bo błyskawicznie przenoszę się razem z nim do chłopskiej zagrody. W niej słyszę, że to rolnictwo będzie lokomotywą gospodarki (najpierw trzeba wpompować w odpowiednie programy 23 mld zł). Na jednym oddechu premier przechodzi do wyborów samorządowych i apeluje do chłopów, żeby jesienią dobrze wybrali, to rząd wybuduje im drogi.
Doznaję olśnienia, jak premier mógłby skondensować przekaz. Spece od PR powinni tak sformatować przemówienia, żeby były skierowane równocześnie do wszystkich. Podpowiadam nieśmiało: oto ułani (ukłon do "prawdziwych" Polaków) dosiadają trzody (ukłon do rolników) i holują samochody elektryczne (jeszcze nie powstały, ale to ukłon w stronę zwolenników wysokich technologii). Ta niezwykła kawalkada rozjeżdża antypolski element (nie wiem, w czyją stronę to ukłon, ale mi pasuje).
„Strzelajcie!”. A tu nikt nie strzela! No, jak tak można?
Z zagrody myślami wracam przed Sejm, gdzie przeciwko łamaniu prawa i obrony sądów protestuje grupka jakichś straceńców. Ukrywają się w bagażniku i niczym Grecy w koniu trojańskim zostają wwiezieni na teren parlamentu przez jedną z posłanek. "Strzelajcie do nas, barany pisowskie!" – krzyczy jedna z kobiet do stojących za barierkami policjantów. I nieważne, że nikt nie strzela. Hasło jest absurdalne, ale przez to chwytliwe.
To już mój przystanek. "Do widzenia bracia i siostry" – żegnam się w myślach. I w tej samej chwili już wiem, że Wariat, którego spotkałem, wariatem nie był. To nie on zwariował, to nas ogarnęło zbiorowe szaleństwo.