Prezydent Warszawy dostrzegła teoretyczne państwo PiS. Polacy powinni zacząć się bać
Pierwszy uciekł prezydent, potem ministrowie, teraz premier. Uważają, że na Marszu Niepodległości organizowanym przez narodowców może dojść do ekscesów. Jeśli władza się boi, czas postawić pytanie: czy zwykli Polacy są bezpieczni? Hanna Gronkiewicz-Waltz widzi bezradność PiS. Zakazała narodowcom marszu.
Ustępująca prezydent Warszawy nie wierzy w sprawność szefa MSWiA Joachima Brudzińskiego i podległych mu służb. Miała odwagę zakazać narodowcom Marszu Niepodległości, który od lat organizują w Warszawie. Dostrzegła to, czego nie widzieli rządzący - że narodowcy reprezentują sobą nie patriotyzm a najprymitywniejszy nacjonalizm, nie poszanowanie dla prawa, a prawo siły.
PiS ośmielił narodowców i nie wie, co z tym zrobić
- Nie chcemy uczestniczyć w imprezie, na której mogą znaleźć się również prowokatorzy, a organizatorzy Marszu Niepodległości nie są w stanie zapewnić spokojnego przebiegu manifestacji - powiedział w wywiadzie dla tygodnika "Gazeta Polska" premier. Zupełnie jakby w Polsce nie istniała policja.
Chyba przez nieuwagę - z okładki tego samego wydania gazety Tomasza Sakiewicza - Mateusz Morawiecki spogląda na czytelników i ogłasza: "Polska słaba i uległa już nie wróci".
Niestety, polityka rządzących wobec narodowców doprowadziła do tego, że państwo PiS jest słabe. Zdezerterowało. Nie dysponuje już nawet wystarczającym aparatem przymusu, aby zapobiec potencjalnym burdom wywołanym przez narodowców. Zupełnie nagle, jakby za sprawą jakiejś zbiorowej iluminacji, rządzący uświadomili sobie, kim są ich podopieczni.
"Europa tylko biała" – to tylko jedno ze „wzniosłych” haseł, które pojawiły się na Marszu Niepodległości w ubiegłym roku. Wtedy Mariusz Błaszczak, ówczesny szef MSWiA publicznie twierdził, że rasistowskich haseł „osobiście nie widział”. Możliwe, że osobiście nie widział, ale nie widziały też podległe mu służby dotknięte w niewytłumaczalny sposób zbiorową ślepotą. One oślepły, ale widziała to Polska, widziała Europa.
Pieniądze były dla wszystkich, ale nie dla policji
Wtedy przynajmniej te służby jeszcze były. Obecnie policjanci, których PiS wykorzystywało do ochraniania miesięcznic smoleńskich, ścigania straceńców wieszających napisy "Konstytucja" lub protestujących przed Sejmem przeciwko Konstytucji łamaniu, mówią dość.
Widzą, że rząd, który bezwstydnie obłaskawiał pieniędzmi siebie, a do spółek skarbu państwa wpuścił tabuny pisowskich działaczy, dla nich kasy nie ma. Słyszą, że Polska wstaje z kolan (ciekawe, kiedy na nie upadła), a PiS ma plan na wszystko i wszystkich, ale nie na policję.
Mundurowi protestują od lipca. Dołączyli do nich funkcjonariusze Straży Granicznej, Służby Więziennej, Państwowej Straży Pożarnej i Służby Celno-Skarbowej. Domagają się rozmów z ministrem Joachimem Brudzińskim, który zastąpił Błaszczaka. Chcą podwyżek, a słyszą, że pieniędzy nie ma. Zaczęli masowo chorować i brać L-4. Minister Brudziński najwyraźniej nie ma pomysłu, jak sprawę rozwiązać.
Nie znamy dokładnej skali „pomoru” funkcjonariuszy (Mariusz Błaszczak, był uprzejmy stwierdzić, że to symulanci). Sytuacja musi być bardziej niż dramatyczna, bo Komendant Główny Policji kusi policjantów, którzy będą pracować 11 listopada w Warszawie gigantycznymi pieniędzmi – nagrodami w wysokości 1000 zł.
Rzecznik komendanta insp. Mariusz Ciarka mówi, że "muszą być docenieni, bo są przeciążeni pracą" (niech nie tną konfetti dla Jarosława Zielińskiego, to będzie im lżej).
Czy nasze dzieci są bezpieczne?
Brzmi to cokolwiek dramatycznie. Pal sześć Marsz Niepodległości, na którym będą radośnie manifestować podopieczni PiS. Mamy listopad. Wcześnie robi się ciemno. Czy minister Joachim Brudziński może zapewnić, że nigdzie nie zabraknie patroli, że policja - cytując go - "będzie bliżej ludzi"? Czy możemy być spokojni o bezpieczeństwo naszych dzieci wracających ze szkół, bo na ulicach zabraknie funkcjonariuszy? Czy z tego powodu sami możemy czuć się bezpieczni?
Władza na pewno się obroni stawiając wokół siebie stalowe płoty i uchwalając za nimi pisane na kolanie ustawy, jak choćby ta o wolnym 12 listopada. Nawet ta prosta sprawa przerasta PiS, głosujące z nim przystawki. Kto pracuje, a kto nie. Gdzie coś załatwimy a gdzie pocałujemy klamkę. Za „pięć dwunasta” nie kupuje się prezentów, bo z reguły kupi się jakieś dziadostwo.
Państwo PiS - z czym oczywiście zgodzą się wszyscy z wyjątkiem PiS – zaczyna niebezpiecznie przypominać państwo z dykty i paździerzu. Chyba, że to jest właśnie plan PiS dla Polski. Jeśli tak, to z całych sił będę trzymał kciuki, za to, żeby 11.11 wszyscy wychodzący na ulice zachowali się odpowiedzialnie, bo na policję nie możemy liczyć.