Powojenne losy polskich bohaterów. Generałowie pracowali jako barmani i magazynierzy
Polscy generałowie wyzwalający u boku Aliantów Europę Zachodnią, po wojnie zostali pozostawieni bez żadnego wsparcia. Zostawali więc sprzątaczami w fabrykach, nocnymi stróżami na budowach, portierami w hotelach. Generał Stanisław Sosabowski, dowódca polskich spadochroniarzy pod Arnhem, pracował do końca życia jako magazynier w fabryce. Generał Stanisław Maczek, dowodzący w czasie wojny dywizją pancerną, rozpoczął cywilną pracę jako sprzedawca, następnie został barmanem w hotelach "Dorchester" i "Learmonth" w szkockim Edynburgu - pisze w artykule dla WP.PL dr Tymoteusz Pawłowski. Żołnierzy, którzy zdecydowali się na powrót do Polski, czekał dużo gorszy los.
We wrześniu 1939 roku Wojsko Polskie uległo Wehrmachtowi i Armii Czerwonej. Wkrótce okazało się, że najeźdźcy spod znaku brunatnego nazizmu i czerwonego komunizmu podbili niemal wszystkie państwa Europy. Polska stała się jednak prawdziwym wyjątkiem, bowiem - nawet nie mając terytorium - była w stanie wystawić bardzo liczne siły zbrojne. Podczas gdy żołnierzy "wolnych" Belgów czy Holendrów walczących w Europie po stronie Brytyjczyków i Amerykanów liczy się w tysiącach, Polaków liczy się w setkach tysięcy. Wojsko Polskie walczyło pod Narwikiem, Tobrukiem, Monte Cassino. W maju 1945 roku w szeregach Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie było 210 000 żołnierzy, a ich liczba wciąż rosła.
Niestety, chociaż Niemcy zostali pokonani, wojna nie zakończyła się polskim zwycięstwem. Ziemie Rzeczypospolitej były okupowane przez Sowietów, a Józef Stalin nie tylko oderwał od niej niemal połowę przedwojennego terytorium, ale osadził w Warszawie posłuszny sobie rząd. Polskie społeczeństwo było zdezorientowane i zmęczone wojną, więc chociaż nowi okupanci spotkali się z powszechną wrogością, czynną walkę podjęli nieliczni. Kolejny cios spadł na Polskę latem 1945 roku, gdy mocarstwa zachodnie cofnęły poparcie legalnemu rządowi polskiemu na wychodźstwie i uznały stworzony przez Sowietów rząd w Warszawie.
Oszukani przez nową Polskę
26 września 1946 roku ów rząd wydał uchwały pozbawiające polskiego obywatelstwa 76 oficerów Wojska Polskiego. Byli wśród nich: dowódca spod Monte Cassino - generał Władysław Anders, generał Stanisław Maczek - dowodzący pod Falaise, czy Antoni Chruściel - przywódca Powstania Warszawskiego. Haniebna uchwała dotycząca oficerów została cofnięta jeszcze w 1971 roku przez władze PRL, które były jednak tak zapiekłe w nienawiści do generała Andersa, że jemu obywatelstwo przywrócono dopiero w 1989 roku.
Spośród blisko ćwierci miliona żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych, w pierwszych latach po wojnie do Polski wróciło 105 tys. Byli to przede wszystkim szeregowi - spośród 126 generałów aż 106 wolało pozostać na Zachodzie. Przewidywali bowiem, że gdy dostaną się w łapy oprawców z NKWD, mogą podzielić los zamordowanych w zbrodni katyńskiej i zamęczonych na Syberii. Tym razem nie było aż tak źle: inaczej niż w Katyniu, zbyt starzy i schorowani, by stanowić zagrożenie dla reżimu - przeżyli.
Gen. Stanisław Sosabowski (z prawej), dowodzący 1 Samodzielną Brygadą Spadochronową w rozmowie z brytyjskim gen. Thomasem Ivorem, w czasie operacji "Market-Garden" fot. NAC
Prześladowano natomiast niemal wszystkich przedwojennych oficerów, którzy objęli stanowiska w "odrodzonym" Wojsku Polskim. Początkowo nic na to nie wskazywało, w latach 1945-1947 zachęcano ich nawet do wstąpienia do nowej, ludowej armii. Czynili to z wielu powodów: jedni chcieli odbudowania ojczyzny, drudzy ufali zapewnieniom nowej władzy, inni pragnęli zrobić karierę. I rzeczywiście udawało im się to: przedwojenni kapitanowie i majorowie - tacy jak Kirchmayer, Mossor, Herman, Kuropieska - błyskawicznie zostali generałami i brali udział w zwalczaniu podziemia niepodległościowego.
Represje wobec nich zaczęły się w 1949 roku, ręki po nich nie wyciągnęło jednak sowieckie NKWD, a jej odpowiedniki w Polsce: "Informacja Wojskowa" oraz "Urząd Bezpieczeństwa". Pierwszą była sprawa generała Tatara, który miał nadzieję, że wkupi się w łaski nowych władz w Warszawie, przywożąc z Wielkiej Brytanii powierzone mu złoto z przedwojennego Funduszu Obrony Narodowej. Wkupił się, ale jedynie na chwilę: aresztowany i poddany ciężkim torturom został skazany na karę śmierci. Wkrótce po nim aresztowani, torturowani i skazani na śmierć lub dożywotnie więzienie zostali inni generałowie pochodzący z przedwojennego Wojska Polskiego, m.in. wspomniani Kirchmayer, Mossor, Herman i Kuropieska. Tortury były tak brutalne, że Herman zmarł podczas śledztwa, Mossor tuż po opuszczeniu więzienia, a Kirchmayer został kaleką.
Sowiecki zwyczaj
Zgodnie z sowieckim zwyczajem generałów nie mordowano, bowiem mogli zostać wykorzystani do złożenia zeznań przeciwko innym. Ubecka metoda przesłuchiwania - tzw. konwejer - gwarantowała bowiem otrzymanie dowolnych zeznań. Konwejer polegał na tym, że przesłuchiwania odbywały się tygodniami, non stop: ubecy zmieniali się co kilka godzin, nie pozwalając swojej ofierze na chwilę wytchnienia. Generałów nie mordowano, zabijani byli natomiast niżsi stopniem, jak chociażby komandor Zbigniew Przybyszewski, który w 1939 roku dowodził artylerią nabrzeżną na Helu i uszkodził pancernik Schleswig Holsein. Zabito go strzałem w tył głowy, tak samo jak wielu jego podwładnych i przełożonych. Torturowani i skazywani na śmierć byli także lotnicy, m.in. Stanisław Skalski, najskuteczniejszy polski as myśliwski.
Większość oficerów przedwojennego Wojska Polskiego nie tyko nie współpracowała z nową władzą, ale czynnie ją zwalczała. Szczególny szacunek należy się tym, którzy wiedzieli, że w razie dostania się w ręce UB czy NKWD czeka ich śmierć, ale jednak wrócili do Polski. Strzałem w tył głowy zamordowano m.in. rotmistrza Witolda Pileckiego, który w latach wojny dał się zamknąć w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, żeby zorganizować tam ruch oporu, a po zrealizowaniu zadania uciekł stamtąd. Po ubeckich przesłuchaniach powiedział swojej żonie: "Oświęcim, to była igraszka..." Bestialskie przesłuchania pułkownika Wacława Kostki-Biernackiego - dowódcy Żandarmerii w Legionach Józefa Piłsudskiego i przedwojennego wojewody poleskiego - trwały 8 lat: od 1945 do 1953 roku. Śmierć Stalina sprawiła, że wyrok śmierci nie został na nim wykonany, zmarł jednak w kilkanaście miesięcy po wyjściu z wiezienia. Tydzień przed śmiercią Stalina wykonano natomiast wyrok śmierci na generale Auguście Filedorfie "Nilu" - dowódcy Kedywu w AK,
który przez kilka lat ukrywał się przed UB i NKWD, ale ujawnił się, wierząc w amnestię, ogłoszoną przez warszawski rząd.
Barman, dowódca dywizji pancernej
Wśród tych, którzy pozostali na obczyźnie, byli nie tylko oficerowie, ale i sto tysięcy szeregowych żołnierzy. Większość z nich nie miała dokąd wracać, bowiem ich rodzinne domy - we Lwowie, Wilnie czy Tarnopolu - znalazły się w ZSRS. Nie mieli też gdzie zostać, bowiem nie chcieli ich u siebie Brytyjczycy. Byli żołnierze Polskich Sił Zbrojnych nie mieli także pieniędzy na utrzymanie - pomimo że Polacy walczyli w obronie Imperium, Brytyjczycy nie zamierzali wypłacać im rent czy emerytur. Stworzyli jedynie "Polish Resettlement Corps", czyli Polski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia, mający ułatwić Polakom odnalezienie się w życiu na obczyźnie. Jedynie kilkanaście tysięcy Polaków nie skorzystało z oferty pomocy, natomiast większość spośród 120 tys. weteranów PSZ należących do Korpusu opuściło Wielką Brytanię i udało się "za ocean": albo do Kanady, albo do którejś z licznych wówczas brytyjskich kolonii w Afryce. Ich odyseja nie skończyła się na tym, gdy bowiem kolonie uzyskiwały niepodległość, Europejczycy -
w tym i Polacy - byli zmuszani do opuszczenia Afryki.
O ile większość szeregowych żołnierzy było młodych i miało cywilny zawód - radzili więc sobie w trudnej sytuacji - fatalny był los oficerów i generałów. Jedynie trzech dostało generalskie emerytury, inni musieli zarabiać na życie. Najczęściej czynili to na słabo płatnych posadach - studia w warszawskiej Wyższej Szkole Wojennej nie dawały szans na brytyjskim rynku pracy. Generałowie zostawali więc sprzątaczami w fabrykach, nocnymi stróżami na budowach, portierami w hotelach. Generał Stanisław Sosabowski, dowódca polskich spadochroniarzy pod Arnhem, pracował do końca życia - nie miał przecież ubezpieczenia emerytalnego - jako magazynier w fabryce silników elektrycznych. Generał Stanisław Maczek rozpoczął cywilną pracę jako sprzedawca, następnie został barmanem w hotelach "Dorchester" i "Learmonth" w szkockim Edynburgu.
Bardzo nieliczni Polacy kontynuowali wojskową karierę. Trzech - spośród kilkuset - oficerów Polskiej Marynarki Wojennej dostało ofertę pracy i służby w Royal Navy. Jeden z tych trzech - kapitan marynarki wojennej Józef Bartosik, wojenny dowódca artylerii polskiego krążownika ORP "Conrad"- został w latach 60. admirałem marynarki brytyjskiej. Był to jednak wyjątek. Wyjątkowo potoczyły się też losy Jana Zumbacha - jednego z najzdolniejszych polskich pilotów myśliwskich. Po wojnie pędził żywot awanturnika: prowadził firmę taksówkową, przemycał złoto, walczył jako najemnik w Afryce. W 1962 roku organizował i dowodził lotnictwem Katangi - prowincji, która chciała oderwać się od Konga. W 1967 najęto go z kolei do podobnej pracy w Biafrze, która walczyła o oderwanie się od Nigerii. Najemnikiem był również Rafał Gan-Ganowicz, którego warto wspomnieć, także i dlatego, że po wojnie służył w Polskich Kompaniach Wartowniczych, zorganizowanych przy Armii Amerykańskiej okupującej Niemcy Zachodnie. W 1946 roku służyło w
nich 40 tys. ludzi, przede wszystkim uciekinierów z Polski "wyzwolonej" przez Sowietów, a także weterani antyniemieckiej i antysowieckiej partyzantki, między innymi opluwani przez propagandę komunistyczną żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych.
Komunistyczny terror w Polsce zelżał po śmierci Stalina i po "odwilży" 1956 roku. Tragedia polskich uchodźców pozbawionych ojczyzny trwała jednak dalej - Polskie Kompanie Wartownicze rozwiązano dopiero w 1967 roku. Mało który z weteranów walki o wolność Polski dożył Polski naprawdę wolnej, wielu zmarło na obczyźnie i tam są ich mogiły. Tymczasem ich oprawcy z UB i Informacji Wojskowej, prokuratorzy i sędziowie "procesów kiblowych", którzy skazali na śmierć tysiące polskich patriotów, a setkom tysięcy zamienili życie w koszmar - wciąż jeszcze pozostają bezkarni i wciąż odbierają wysokie emerytury za swoją stalinowską służbę.
dr Tymoteusz Pawłowski dla Wirtualnej Polski