Pomnik niezgody. Przypomina o polskich ofiarach i ukraińskich oprawcach.
Dla Sulimira i Franciszka pomnik był hołdem dla ich bliskich i ośmiuset innych ofiar zbrodni w Hucie Pieniackiej. Dla Ukraińców jest niewygodnym przypomnieniem pacyfikacji do której się nie przyznają lub przyznają niechętnie. Dla stosunków polsko-ukraińskich może stać się problemem. Początkiem wojny na pomniki.
Dla Sulimira i Franciszka pomnik był hołdem dla ich bliskich i ośmiuset innych ofiar zbrodni w Hucie Pieniackiej. Był, bo ktoś go zdewastował; najbardziej boli, że namalował swastykę. Ukraińcom ten obelisk przypomina pacyfikację, do której się nie przyznają lub przyznają niechętnie. Dla stosunków polsko-ukraińskich może stać się problemem. Początkiem wojny na pomniki.
Sulimir Żuk miał trzynaście lat. Do jego rodziców przyszedł znajomy i opowiadał, że stało się coś strasznego we wsi dziadków, Hucie Pieniackiej. Że tak dziwnie tam czuć. Ludzkim mięsem.
- Ojciec chciał iść sprawdzić, ale mama się nie zgodziła, bo by gospodarstwo zostało bez obrony. A ja tak bardzo niepokoiłem się o dziadków, zwłaszcza o babcię, którą bardzo kochałem – opowiada. Zostawił na poduszce kartkę, włożył do kieszeni ręczny granat i ruszył w drogę. Doszedł na skraj lasu i rozchylił gałęzie. - Zobaczyłem coś strasznego, niewyobrażalnego, czego nigdy nie zapomnę dopóki moje serce będzie biło – bo do dziś to wspomnienie wyciska z niego łzy.
Nie było wsi, nie było domów, nie było stodół, nie było zabudowań, sterczały tylko do nieba osmalone kominy i tu i ówdzie tliły się jeszcze jakieś szczątki. Osunął się na kolana. I ten dziwny zapach: mdlący, słodkawy. Już teraz wiedział, że tak pachnie palony człowiek.
Huta Pieniacka to była duża wieś. Według przedwojennego spisu 172 gospodarstwa. Szkoła piętrowa i murowany kościół. Był amatorski teatr i Związek Strzelecki. Nie było bogactwa - Sowieci za kułactwo deportowali tylko pięć rodzin, a im niewiele było trzeba, żeby wywieźć - ale ludziom żyło się dobrze. W lutym 44 roku ludzi tu było ponad tysiąc, bo wieś przyjęła uciekinierów z Wołynia.
Bali się UPA, wpadli w ręce SS
Prokurator Bogusława Marcinkowska, prowadząca śledztwo IPN w tej sprawie, podkreśla w swoim raporcie, że wioska jako jedyna w okolicy była zamieszkana wyłącznie przez ludność polską. Pod okupacją zorganizowali samoobronę, dowodzoną przez przybyłego ze Lwowa oficera AK, Kazimierza Wojciechowskiego, ps. Satyr. – W pobliżu stacjonował duży oddział partyzantki radzieckiej, która wykorzystywała wieś jako bazę – wynika z ustaleń śledztwa. Spora grupa Sowietów przebywała w Hucie przez kilka zimowych tygodni. Niemieckie władze okupacyjne przysłały do wsi patrol, który partyzantów już nie zastał, ale wdał się w potyczkę z oddziałem samoobrony. Mieszkańcy myśleli, że to wroga Polakom Ukraińska Armia Wyzwoleńcza. Słynna z wyjątkowo okrutnych zbrodni: obdzierania ze skóry, przepiłowywania żywcem. Okazało się jednak, że hucianie zadarli z miejscowym SS. I tak wieś podpisała na siebie wyrok.
Franciszek Bąkowski miał wtedy siedem lat. Pamięta zdenerwowanego ojca i pobladłą matkę. Ta w ostatniej chwili kazała jemu, najmłodszemu, biec do sąsiadki, a nie do kościoła, gdzie esesmani zgarniali całe rodziny. Sąsiadka schowała ich w brogu, takim kopcu do przechowywania marchwi i ziemniaków. Tam przetrwali. Potem okazało się, że ocalała także siostra Stefcia. Ale przez kilkadziesiąt lat nie była w stanie opowiedzieć, co dokładnie ją spotkało.
Ukraińscy ochotnicy w niemieckich mundurach
28 lutego do wsi wkroczył oddział 4. Pułku Policyjnego SS, składający się z ukraińskich ochotników do Dywizji SS „Galizien”. Dowodził nimi niemiecki kapitan. Prawdopodobnie w akcji brała też udział sotnia UPA „Siromanci” i na ochotnika – ukraińscy chłopi z okolicznych wiosek, zwabieni perspektywą rabunku. Dowódca samoobrony, Kazimierz Wojciechowski, zgodnie z zaleceniem, które dostał kilka godzin wcześniej z dowództwa AK, wraz z ostrzeżeniem o planowanej akcji, zdecydował się nie podejmować walki. - Ukraińcy najpierw spędzili wszystkich do kościoła, strzelając do uciekających, a potem wywlekali ludzi do najbliższych chałup i stodół, barykadowali drzwi i podpalali – ustalił już po latach Sulimir Żuk. Przez wiele lat zbierał materiały o Hucie Pieniackiej, by umieścić je w swojej książce „Skrawek piekła na Podolu”.
„Rozdeptał niemowlę, zastrzelił matkę” W stodole rodziny Relichów zaryglowano ok. 40 osób, budynek odrutowano i oblano benzyną. Zamkniętych spalono żywcem. W ostatniej chwili kilku dziewczynkom, nastolatkom udało się wyważyć drewniane drzwi. Uciekały, a esesmani do nich strzelali. Tak ocalała Stefcia, siostra Franciszka Bąkowskiego. I Wanda Gośniowska, której córka, Małgorzata Gośniowska-Kola, obecnie prowadzi Stowarzyszenie Huta Pieniacka. Dziadkom Sulimira Żuka się nie udało: - W kościele jedna z kobiet zaczęła rodzić. Moja babcia, Rozalia, była położną, czuwała przy niej. Gdy ta pani urodziła, jeden z tych bandytów podszedł do niej, wyrwał dziecko, rzucił o kościelną posadzkę i rozdeptał podkutym butem. Moja babcia, wtedy już siedemdziesięcioletnia, rzuciła się na niego z pięściami, a on zdjął automat z ramienia i zastrzelił i ją i tę matkę.
Ocalał natomiast wujek Sulimira Żuka, który wraz z kilkunastoma innymi osobami ukrył się w wieżyczce kościoła. Zginął dowódca samoobrony Kazimierz Wojciechowski, „Satyr”. Jak twierdzą świadkowie, potwornie go torturowano na placu przed kościołem, potem żywcem podpalono. Zamordowano jego żonę, córkę i ukrywających się tam Żydów.
Pomordowanych pochowano w dwóch zbiorowych mogiłach koło kościoła i szkoły. Jak podała kilka tygodni później lwowska gazeta było ich 868. Ocalałych jakaś setka.
Pierwszy pomnik zabitym postawili w latach 80. Sowieci. Taki kamień z czerwoną gwiazdą i inskrypcją o „ofiarach band”. Oni też skazali na karę śmierci dowódcę sotni UPA, która miała aktywnie uczestniczyć w pacyfikacji. Drugi pomnik, drewniany krzyż, ufundowały w 1989 roku rodziny i kilku ocaleńców. Trzeci, ten który został zniszczony, wystawiła im Polska. Na odsłonięciu byli prezydenci: Kaczyński i Juszczenko. Ten ostatni mimo protestów kijowskich deputowanych.
W ukraińskiej historiografii mord w Hucie pieniackiej jest systematycznie kwestionowany. Najprawdopodobniej w ogóle go nie było, a wieś spłonęła przypadkiem - pisze we wspomnieniach Jewhen Pobihuszczyj, dowódca 1 batalionu 29 pułku 14 Dywizji Grenadierów SS. A jeśli był to dokonali go Niemcy, którym Ukraińcy przekazali wieś nienaruszoną - twierdzą historycy Taras Hunczak, Andrij Bolanowśkyj i Roman Kolisnyk. A w ogóle to członkowie AK oraz sowieckiej partyzantki z Huty Pieniackiej „terroryzowali okoliczne wsie”, więc spotkała ich słuszna kara z rąk, oczywiście, niemieckich – jak uważają aktywiści nacjonalistycznej partii Swoboda. Polski ambasador na Ukrainie, Jan Piekło, stanowczo zażądał wyjaśnień od kijowskiego MSZ. Szef ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej Wołodymyr Wiatrowycz uważa, że zniszczenie pomnika to prowokacja, której celem jest zaostrzenie stosunków polsko-ukraińskich, sprowokowanie wojny na pomniki. Ale co do samego obelisku to, jego zdaniem, był „symbolem udziału sił trzecich w rozpalaniu
konfliktu między naszymi narodami”.