Morawiecki buduje się na kryzysie i wygrywa batalię. Z kolegą z rządu
Mateusz Morawiecki konsekwentnie pnie się w hierarchii obozu władzy. Jarosław Kaczyński oddaje mu pole, a premier wygrywa kolejne batalie ze swoimi rywalami. Nie, nie z opozycji. Ze środka własnego rządu.
Przełom grudnia i stycznia. Zbigniew Ziobro - jeden z najbardziej wpływowych ministrów w rządzie PiS - odbywa serię spotkań z zaprzyjaźnionymi szefami państwowywych spółek. Jest łącznikiem między nimi a nowym szefem rządu, który sam posiada własną strefę wpływów w spółkach skarbu państwa. Ziobro apeluje do swoich ludzi o posłuszeństwo wobec Mateusza Morawieckiego. Sam zawiera z premierem pakt o nieagresji. Dwóch najpotężniejszych polityków w rządzie zawiesza broń. Patronem sojuszu jest sam Jarosław Kaczyński. Od teraz ma być spokojnie, bez podjazdowych wojenek i grania na boku.
Kilka tygodni później. Na agendzie staje nowelizacja ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, która wywołuje największy w III RP kryzys w stosunkach między Polską i Izraelem. Kontrowersyjne prawo - nieoczekiwanie wyciągnięte z politycznej "zamrażarki" chwilę przed obchodami Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu - bezpośrednio łączone jest z Ministerstwem Sprawiedliwości. To pod strzechą tego resortu powstał projekt, którego największym orędownikiem był wiceminister Patryk Jaki, protegowany Zbigniewa Ziobry.
Obaj politycy zaczęli funkcjonować jako główni winowajcy potężnego kryzysu. Ale obaj twardo stali na straży słuszności przeprowadzenia przez parlament ich sztandarowego wówczas projektu. Podobnie jak Jarosław Kaczyński, który dał zielone światło kontrowersyjnemu prawu i sam - metodą walca - nakazał Senatowi błyskawicznie przepchnąć projekt. Premier Morawiecki - jak usłyszeliśmy - już wtedy miał mieć spore wątpliwości co do obranego przez jego własny obóz kursu (chodziło nie o samą ideę zawartą w ustawie, ale sposób jej wdrażania). Nie był go pewien także prezydent Andrzej Duda, który mimo to nie tyle bezrefleksyjnie wykonał polecenie prezesa - co zarzuca mu opozycja - ile zaakceptował wolę Nowogrodzkiej i złożył podpis pod nowelizacją. I zostawił pewną furtkę: nakazał zbadać zapisy projektu Trybunałowi Konstytucyjnemu.
Morawiecki z Dudą na froncie, prezes tylko w tle
Dziś to tych dwóch polityków zmienia bieg wydarzeń w Polsce. To było nieuniknione: przed obozem władzy stoją wielkie międzynarodowe wyzwania i wydarzenia, z których - gdyby kontrowersyjnych zapisów w nowelizacji ustawy o IPN nie wycofano - bylibyśmy po prostu jako państwo wykluczeni, a co najmniej zmarginalizowani.
Trwa właśnie jeden z najważniejszych szczytów UE w ostatnich miesiącach (z którego premier już wychodzi zwycięsko), a przed nami jeszcze (w lipcu) niebywale ważny szczyt Sojuszu Północnoatlantyckiego. Poza dyskusjami o przyszłości Paktu, pojawi się też temat obecności wojsk NATO (czyli głównie amerykańskich) w Polsce. Przyjęta na przełomie stycznia i lutego ustawa o IPN znacząco zmniejszała zdolności negocjacyjne Polski. Amerykańscy politycy liczą się z silną społecznością żydowską. Dlatego kontrowersyjne zapisy usunięto w ostatniej chwili. To była czysta polityczna pragmatyka. Na chłodno skalkulowana i perfekcyjnie przeprowadzona operacja.
Jak już pisaliśmy na WP Opinie, samemu Jarosławowi Kaczyńskiemu przypadła rola wsparcia - wziął na siebie przekazanie posłom jak mają głosować, wypowiedział się też w związanych z partią mediach, by uspokoić elektorat. Ale to nie on był architektem i wykonawcą tej skomplikowanej dyplomatyczno-politycznej akcji.
Wsparcie od Moniki Olejnik
Cała odpowiedzialność za skuteczność działania dyplomatyczno-rządowo-parlamentarnej machiny spadła na premiera. I Morawiecki ją udźwignął. Szef rządu - mówiąc językiem młodych - "ogarnął temat". Poradził sobie z presją, przemodelował sposób działania z kierunku "na rympał" w stronę politycznej profesjonalizacji. Łukasz Mężyk z portalu 300polityka zauważył w tym metodę Morawieckiego, Andrzej Stankiewicz stwierdził, że to najważniejszy sukces szefa rządu od momentu przejęcia przez niego teki premiera, a Monika Olejnik (!) wprost przyznała: to był polityczny majstersztyk.
Gwoli sprawiedliwości należy zaznaczyć, iż mimo to, że to nie szef rządu wywołał największy od lat kryzys dyplomatyczny, to dołożył on cegiełkę do tego, by ów kryzys się zaognił (słynna wypowiedź w Monachium o żydowskich "sprawcach"). Tyle że to jednocześnie szef rządu - przy wielkiej pracy kilkudziesięciu osób; polityków, dyplomatów i ludzi z wywiadu - przez ostatnie miesiące w cieniu pracował nad tym, by rozwiązać ten problem.
Już nie tylko światło odbite
Na mapie obozu zjednoczonej prawicy Morawiecki jest dziś w centrum. Sporo w tym jego zasługi, ale gdyby nie wsparcie Kaczyńskiego, szef rządu musiałby toczyć ciężkie boje o stanie się naturalnym liderem (wciąż) młodego pokolenia na prawicy. Na taką protekcję nie ma co dziś liczyć stojący gdzieś w cieniu Zbigniew Ziobro, z którego wielu chce zrobić kozła ofiarnego całego zamieszania. Że nie do końca słusznie - to już inna sprawa. Mało kto bowiem pamięta dziś o tym, że to minister Ziobro - formalnie jako prokurator generalny - przesłał w marcu do Trybunału Konstytucyjnego swoje stanowisko, w którym stwierdził, że najbardziej kontrowersyjny zapis w nowelizacji ustawy o IPN jest niezgodny z konstytucją. A że zrobił to wbrew temu - z czego kpią jego przeciwnicy - co uważał jeszcze kilka miesięcy wcześniej? A któż po stronie obozu władzy nie zmienił w tej sprawie zdania?
Zrzucanie całej winy na ministra Ziobrę jest zatem nieuzasadnione. Batalię z Morawieckim przegrał, ale wpływów nie stracił.
W wielu sprawach on także ma posłuch u prezesa PiS, który bardzo chwali sobie aktywność Ziobry w resorcie - zwalczanie patologii w sądownictwie, walka z mafią VAT-owską, zadaniowe podejście do problemów "zwykłych Polaków", których historie opisują tabloidy, okraszając to wywiadami z potężnym wciąż ministrem sprawiedliwości.
Nie zmienia to faktu, że to on i Patryk Jaki są największymi politycznymi przegranymi wewnątrz obozu władzy w kontekście IPN-owskiej batalii.
Dopełnieniem tego obrazu jest fakt, iż minister sprawiedliwości jako jeden z ostatnich dowiedział się o szykowanej politycznej bombie. We wtorek wieczorem cżłonkowie rządu w trybie obiegowym przyjęli zaproponowany przez premiera projekt. To wtedy Zbigniew Ziobro przeczytał, co Mateusz Morawiecki chce zmienić w jego własnej ustawie. Kto z tej dwójki musiał czuć satysfakcję, a kto upokorzenie? Pytanie retoryczne.
Polityczne dziecko prezesa
W całej sprawie kluczowe jest jeszcze coś: Mateusz Morawiecki już nie świeci jedynie światłem odbitym Jarosława Kaczyńskiego, ale sam kreuje politykę i wpływa na bieg wydarzeń w Polsce. Może nie jest jeszcze - jak napisał Grzegorz Sroczyński - "superstar", ale powoli staje się zrzeszającym coraz większe grono fanów solistą. Prezes PiS daje mu wolną rękę w coraz większej liczbie obszarów, którymi dotąd sam (decyzyjnie) zarządzał.
Kaczyński wciąż jest niekwestionowanym liderem prawicy i najwybitniejszym polskim politykiem (plotki o jego szykowanym odejściu można włożyć między bajki), ale powoli zdaje się zatracać swoją "boskość". Ale nawet to robi świadomie, oddając pole swojemu protegowanemu. Morawiecki w świecie Kaczyńskiego wypełnił lukę, której przez lata nikomu innemu nie udało się zapełnić.
Michał Wróblewski dla WP Opinie