Marcin Makowski: Strzały na Polach Elizejskich zmienią wynik francuskich wyborów?
Chwilę przed wyborami, być może najważniejszymi w nowożytnej historii Francji, strzały na Polach Elizejskich muszą się odbić echem nie tylko w sercu Paryża, ale również na całym świecie. Echem odbiją się z pewnością także na preferencjach wyborczych głosujących. W sytuacji potwierdzonego ataku terrorystycznego tzw. Państwa Islamskiego, w naturalny sposób zyskują kandydaci prawicy, którzy od początku wyścigu zapowiadali twarde rozprawienie się z islamskim radykalizmem.
Atak, który w czwartek późnym wieczorem przeprowadził najprawdopodobniej Abu Yusuf al-Beljiki - pochodzący z Belgii bojownik ISIS - nie był dziełem przypadku. Nie stanowił również kolejnego ogniwa w łańcuchu nieskoordynowanych aktów terroru, dokonywanych przez tzw. „samotne wilki”. Chwilę po tym, jak zastrzelił jednego policjanta, a trzy inne osoby ranił, kanały komunikacyjne Państwa Islamskiego błyskawicznie wzięły odpowiedzialność za zbrodnie dokonaną w samym sercu stolicy. Informacja pojawiła się w kilku językach i dokładnie opisywała cel oraz przebieg zamachu, co świadczy o jego zaplanowaniu i wyegzekwowaniu w konkretnym, starannie wybranym momencie.
Nie trzeba być uważnym obserwatorem francuskiej sceny politycznej, aby połączyć to wydarzenie z trwającą w tym samym momencie debatą 11 kandydatów na prezydenta, transmitowaną na żywo w publicznej telewizji. Gdy w centrum miasta zapanował chaos, a mieszkańcy i turyści w panice wbiegali do okolicznych sklepów i kawiarni w poszukiwaniu schronienia, pierwsze informacje o możliwym akcie terroru zaczęły docierać do przemawiających polityków. Część z nich była jeszcze w stanie wykorzystać swój czas antenowy do wygłoszenia improwizowanych przemówień, w których potępiała sprawców ataku. „Wyrażam wsparcie i pełną solidarność z dla naszych sił, pilnujących porządku. Raz jeszcze zostały one wzięte na celownik” - powiedziała Marine Le Pen.
Nie jest tajemnicą, że to właśnie ona oraz kandydat mainstreamowej prawicy Francois Fillon - choć zawiesili na piątek swoją kampanię wyborczą - w ostatecznym rozrachunku, gdy w niedzielę Francuzi wybiorą się do urn, mogą najwięcej zyskać. Choć Paryż od ataku z listopada 2015 roku funkcjonuje w stanie podwyższonej gotowości antyterrorystycznej, zamordowanie policjanta w tak wrażliwym politycznie momencie potwierdza tezy głoszone przez Fillona i Le Pen od początku kampanii. Dotychczasowe rządy lewicy i socjalistów nie radzą sobie z zagrożeniem, ponieważ nie likwidują jego źródła, którym jest zbyt liberalna polityka migracyjna i zbytnia pobłażliwość dla nieasymilujących się muzułmanów, żyjących w rządzącymi się własnymi prawami gettach.
Ich twarde antyislamskie stanowisko, choć populistyczne i trudne do wyegzekwowania w dzisiejszym położeniu demograficznym Francji, zyskuje w oczach przeciętnego wyborcy nie tylko ze względu na samą jego treść. Ogromne znaczenie ma również retoryka stosowana przez konkurentów, którzy starają się bagatelizować problem. Emmanuel Macron - główny kontrkandydat Marine Le Pen, z którym najprawdopodobniej zmierzy się w drugiej turze wyborów 7 maja - chwilę po informacji o ataku powiedział: „To nieobliczalne zagrożenie, ta groźba (terroryzmu, przyp. M.M), będzie częścią naszej codzienności przez nadchodzące lata”. Nie takiego wytłumaczenia oczekują mieszkańcy Paryża oraz Francuzi, którzy nawet kosztem możliwego wyjścia z Unii, pragną choćby iluzji powrotu starej, bezpiecznej Republiki. Nie da się przecież budować programu wyborczego w oparciu o obietnicę permanentnego stanu wyjątkowego, zamieniającego się w konieczną do zaakceptowania codzienność.
Nie jest również powiedziane, że przed samymi wyborami nie dojdzie do jeszcze jednego aktu przemocy, mogącego odmienić ich losy. Raptem we wtorek 18 kwietnia francuska policja aresztowała w Marsylii dwóch mężczyzn, którzy planowali przeprowadzenie znacznie poważniejszego przedsięwzięcia. W ich domu, oprócz broni i amunicji, znaleziono ładunki wybuchowe TATAP z nadtlenkiem acetonu - czyli tym samym środkiem wybuchowy użytym podczas ataku na paryski klub Bataclan w listopadzie 2015 oraz zamachu w Brukseli w marcu 2016 roku.
Dla tzw. Państwa Islamskiego, które militarnie i logistycznie traci swoje wpływy w Syrii, ekspansja i rekrutowanie nowych członków na Zachodzie stanowi walkę o przywództwo na tle innych grup terrorystycznych. Czwartkowe morderstwo policjanta na Polach Elizejskich zostało najprawdopodobniej obliczone właśnie na uzyskanie efektu propagandowego i wewnętrzne wzmocnienie ISIS, które ponownie stało się centrum dyskursu politycznego nad Loarą. Niestety - ten cel się udał. Jeśli jego konsekwencją będzie zwycięstwo radykalnej Marine Le Pen, nie tylko Francja, ale również cała Unia Europejska będą się musiały przygotować na czas politycznego chaosu.
Marcin Makowski dla WP Opinie