Marcin Makowski: Nowe otwarcie relacji z Berlinem? Szansa w innowacyjności, ale czasu coraz mniej
"Chciałbym, abyście tyle mówili w TVN-ie o targach w Hanowerze, co o zamkniętej sprawie Misiewicza” - powiedział Mateusz Morawiecki we wtorkowym „Jeden na Jeden” na antenie TVN24. Choć w formie roszczeniowej, minister rozwoju de facto przedstawił aktualną strategię PiS-u, który po krytycznym szczycie unijnym w Brukseli pragnie ułożyć relacje z Zachodem, a przede wszystkim z Niemcami. Jeśli nie zabraknie konsekwencji w jego realizowaniu, ten plan może się udać.
Dwa lata temu Chiny, rok temu USA a w 2017 współorganizatorem Hanower Messe - największych targów technologicznych na świecie - jest Polska. Stoisko naszego kraju to ok. 2 tys. m2 powierzchni, na której swoje ekspozycje przedstawi 11 firm, a na całej przestrzeni targowej zaprezentuje się ok. 200 polskich przedsiębiorców, wynalazców i start-upów. Nic dziwnego, że w komfortowej i bezpiecznej dla polityków przestrzeni rząd zaplanował przeprowadzenie nowej ofensywy wizerunkowej. Premier Beata Szydło z uśmiechem na twarzy u boku Angeli Merkel otworzyła targi zapewniając, że: „nie ma rozwoju bez nowoczesnych technologii i mądrej polityki gospodarczej”. I to właśnie na polu transferu technologii oraz kapitału łączy nas dzisiaj z Niemcami najwięcej. Bez względu na polityczne utarczki Polska jest jednym z kluczowych partnerów gospodarczych Berlina. Zachodni sąsiad już dziś eksportuje za nasze granice towary i usługi warte rocznie ok 50 mld euro. Dla porównania niemiecki eksport do Rosji to ok 22 mld euro.
Cyfrowa Polska
Plany i nawet najlepsza strategia wizerunkowa to jedno, rzeczywistość drugie. „Znamy polskie krajobrazy i polskie miasta, ale cyfrowej Polski nie znamy za dobrze” - odparła w Hanowerze Angela Merkel, dając tym samym do zrozumienia, że przynajmniej od strony komunikacyjnej i marketingowej wiele polskich technologii po prostu nie przebija się na wymagający zachodni rynek. Tę sytuację mają zmienić wydarzenia właśnie takie jak Hanower Messe, na które, oprócz Szydło i Morawieckiego, poleciał jeszcze minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin. Ta trójka, w założeniu merytoryczna, koncyliacyjna i światowa, uzupełniona o potencjał polskich wynalazców, ma stanowić nie tylko próbę złagodzenia napiętych relacji z Berlinem, ale wysłania sygnału do zniecierpliwionych ciągłymi konfliktami wyborców w Polsce. Przesłanie, które płynęło z wystąpień premier i ministrów było spójne i jednoznaczne - nie jesteśmy ubogim kuzynem Niemiec, mamy swoje ambicje i nie musimy czuć kompleksów. Nawet jeśli różni nas wizja rozwoju Unii, jesteśmy krajem, który potrafi być innowacyjny.
Gdyby na chwilę zapomnieć o Unii dwóch prędkości i dwuznacznej postawie Niemiec wobec Donalda Tuska, który otrzymał od Angeli Merkel wyraźne wsparcie pomimo zapowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, że dogadano się inaczej. Gdyby zostawić na boku polskie „House of Cards”, z ciągłymi spięciami wokół MON-u, MSZ-u i kolejnymi wadliwymi ustawami, które następnie trzeba po cichu wycofywać - wrażenie po targach w Hanowerze byłoby o niebo lepsze. Również to medialne, które jak zaznaczył rozczarowany wicepremier Morawiecki, nie było jego zdaniem wystarczające w stosunku do skali wydarzenia. Niestety, pomimo usilnych starań poszczególnych ministerstw, realizacja „planu Morawieckiego”, reforma polskich uniwersytetów, które mają być kuźnią innowacyjności i przestawianie polskiej gospodarki na tory rynku 4.0, technologia po prostu nie budzi takiego społecznego odzewu, jak choćby nieszczęsna sprawa Bartłomieja Misiewicza czy niedoszły alians Polski z republiką San Escobar. Niestety jest w tym również nieco winy mediów, które relacje z targów traktowały wyrywkowo, zapominając o jego pierwszoplanowych bohaterach - naukowcach i przedsiębiorcach.
Język, którym możemy rozmawiać z Berlinem
Tymczasem, patrząc na polski potencjał jedynie od strony merytorycznej, wystawiliśmy na targach w Hanowerze kwiat rodzimej wynalazczości, który może być przypięty do kożucha aktualnej polityki, ale broni się i bez niego. Pierwsze na świecie mikroroboty, które po stymulacji świetlnej poruszają się jak stonogi. Plazmotron do zapłonu silników pyłowych, który upraszcza infrastrukturę kopalni i redukuje koszty ich eksploatacji. Niezwykle czuły i ekonomiczny w działaniu radiodetektor, pozyskany na bazie transferu technologicznego prosto z laboratoriów CERN. Nowy środek transportu, przypominający zautomatyzowaną hybrydę samochodu z tramwajem. Pierwszy w swoim rodzaju „kombajn”, do pozyskiwania energii prosto z fal na otwartym morzu. Precyzyjny robot do zapylania roślin. Oprócz tego: energooszczędne silniki, technologie regulujące ruch powietrzny dronów, przełomowe półprzewodniki kwantowe czy pionierskie wykorzystanie minerału perowskitu do zoptymalizowania działania ogniw fotowoltanicznych. To jedynie niewielki wstęp do całego wachlarza produktów, którymi mogli się pochwalić polscy naukowcy.
Jeśli możemy w tej chwili znaleźć wspólny mianownik z Berlinem, bez wątpienia będzie to transfer technologiczny, którego potencjał cały czas czeka na wykorzystanie. Można mieć naturalne wątpliwości, na ile rząd Prawa i Sprawiedliwości podpina się pod zewnętrzne sukcesy polskich uniwersytetów i ośrodków badawczych, ale to akurat przypadłość każdego z dotychczasowych rządów. Z dwojga złego, jeśli już politycy muszą gdzieś szukać przestrzeni do realizacji ofensyw wizerunkowych - innowacyjność jest tym obszarem, który może przynieść obu stronom realne korzyści. Czy zostaną one przesłonięte przez drugorzędne konflikty i otwieranie kolejnych ideologicznych frontów, czas pokaże. A tego do następnych wyborów gabinet Beaty Szydło ma coraz mniej.
Marcin Makowski dla WP Opinie