Marcin Makowski: Nawet protest w słusznej sprawie, musi mieć swoje granice
37 dzień i noc na parlamentarnej posadzce. Emocje, wściekłość, rezygnacja - ale również coraz radykalniejsze metody. Tym razem kobiety chciały wywiesić za oknem Sejmu anglojęzyczny baner. Tutaj rodzi się pytanie: gdzie są granice protestu? Nawet, jeśli prowadzi się go w słusznej sprawie.
W piątek na Wiejskiej rozpocznie się Zgromadzenie Parlamentarne NATO. Specjalnie z tej okazji zjadą się goście z całego świata, podniesione zostaną standardy bezpieczeństwa, a z oczywistych względów w interesie Polski będzie leżało zaprezentowanie się jako kraju stabilnego politycznie.
Protest o zasięgu międzynarodowym?
Wiemy już, że to się nie uda. Protestujący od prawie 40 dni rodzice osób niepełnosprawnych wydrukowali anglojęzyczne banery, koszulki i ulotki. W poczuciu desperacji, przy braku mediatorów i (ich zdaniem) satysfakcjonującej propozycji rządu, chcą protestować do samego końca. Czyli do czasu spełnienia postulatu podwyższenia renty socjalnej o 500 zł w gotówce, również na dorosłych podopiecznych. Choć Prawo i Sprawiedliwość twierdzi, że więcej już dać nie może, bo i tak zaoferowało najwięcej w historii, końca klinczu nie widać.
Pozostawieni samym sobie rodzice osób niepełnosprawnych tracą cierpliwość, wystawieni do wiatru nawet przez ludzi, na których liczyli. Lech Wałęsa przyszedł i rozłożył ręce, politycy opozycji (tak jak część prawicy w 2014), przychodzą sporadycznie podlansować się na ich walce. Rząd przestał już do nich chodzić, po tym, gdy wszystkie próby zaproponowania kompromisu zostały wyrzucone do kosza.
Protestującym została zatem ostatnia instancja: wywołanie światowego, albo chociaż europejskiego zainteresowania się ich walką, które wywrze presję na Zjednoczonej Prawicy. Dlatego właśnie przygotowali transparent z napisem: ”Polish disabled children beg for a decent life”, który można przetłumaczyć jako "polskie niepełnosprawne dzieci błagają o przyzwoite życie”. Właśnie w czwartek, dzień przed zgromadzeniem NATO, kobiety planowały go wywiesić za okno budynku, aby witał przyjezdnych.
Nie wszystkie metody są skuteczne
Doszło do szarpaniny ze Strażą Marszałkowską, krzyków i dantejskich scen. Kobiety oskarżyły strażników o napaść, krzyczały "proszę stąd wyjść, tu nasza kuchnia jest", gdy interwencja odbywała się przy miejscu przygotowywania posiłków. Zresztą miejsce, w którym nocują protestujący i tak wygląda już niczym szpital polowy. Oklejony pocztówkami, banerami, hasłami wypisanymi na prześcieradłach. Tutaj zaczynamy dotykać być może najbardziej wrażliwego elementu całego protestu. Czy nawet, jeśli prowadzi się go w szczytnym celu, wszystkie metody zwrócenia na siebie uwagi są słuszne? Wszystkie chwyty dozwolone?
Moim zdaniem nie. Nie wyobrażam sobie, aby w jakimkolwiek cywilizowanym parlamencie mogło dojść do podobnej sytuacji, i nie wyobrażam sobie również, aby Straż Marszałkowska mogła pozwolić na wywieszenie transparentów zza okien budynku. Bez względu na to, jakiej grupy i jakiej intencji by one dotyczyły. Rodzice dzieci niepełnosprawnych, choć wiem, że po prawie 40 dniach protestu musi to być niesamowicie trudne, powinni sobie zdawać sprawę, że nie osiągną zamierzonego celu sięgając po coraz radykalniejsze środki, upolityczniając swoją walkę i wdając się w szarpaniny ze służbami porządkowymi.
Ostatecznie jednak to na rządzie spoczywa obowiązek stanięcia na wysokości zadania, do końca robiąc wszystko co w jego mocy, aby skłonić tych ludzi do podjęcia mediacji i wyjścia z całej sytuacji z poczuciem konstruktywnego kompromisu. Myślę, że akualny protest - okrzyknięty najdłuższym w historii IV RP - to dla całego społeczeństwa ogromna lekcja empatii. Z jednej strony wobec potrzeb osób pokrzywdzonych przez los, z drugiej właśnie dla tych osób, które muszą mieć świadomość, że nie zawsze i nie wszystkie metody walki są szczytne i przynoszą im korzyść. W tej chwili dzieje się rzecz odwrotna.
Jeśli podobnych sytuacji jak ta czwartkowa będzie więcej, protest zacznie zjadać własny ogon i tracić poparcie. A to byłby jego najgorszy z możliwych finałów, do czego obie strony po prostu nie mogą dopuścić.
Marcin Makowski dla WP Opinie