Marcin Makowski: Dwie twarze opozycji. Ta spod szyldu partyjnego wyborów nie wygra
Wczorajsze protesty przed Sejmem pokazały, że opozycja w dzisiejszym kształcie nie ma racji bytu. Bez jednolitego przekazu, mentalnie w oblężonej twierdzy III RP, bez zdefiniowanej grupy docelowej i konstruktywnej odpowiedzi na polityczny Blitzkrieg PiS-u. Dopiero pod Sądem Najwyższym, gdy partyjni liderzy odeszli w cień, na wspólnej płaszczyźnie mogli się spotkać wyborcy Razem, zwolennicy KOD-u i zwykli Polacy. Kto pierwszy przekuje jednoczące ich emocje w ponadpartyjny ruch, realnie powalczy o władzę. Czy właśnie w takich warunkach narodzi się wyczekiwane przez wielu przedstawicieli elit polskie "En Marche!"?
Ile by wody w Wiśle nie upłynęło, nigdy dość powtarzania, że tak słaba opozycja jaką mamy obecnie w Polsce to nie tyle powód do kpin i śmiechu, ale raczej realne zagrożenie dla demokracji. Dlaczego? Ponieważ bez konstruktywnej alternatywy dla władzy, ta druga będzie mogła właściwie wszystko. Łącznie z majstrowaniem przy kształcie ustroju państwa oraz ręczną obsadą stanowisk w Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa. Niedzielny protest przed Sejmem obnażył jedynie znane od dawna mankamenty ruchu, który pomimo rozpaczliwych prób, nie może znaleźć patentu na jedność.
Mijają dwa lata rządów Prawa i Sprawiedliwości, a opozycja jak w błędnym kole ogranicza się do reagowania na potknięcia przeciwnika, tym samym na własne życzenie pozostając w programowej defensywie. Kaczyński reformując sądy idzie o kilka mostów za daleko? Dlaczego poza obroną status quo nie zaproponować własnej wizji reformy? Dobrze znane "autorytety" nie pociągają tłumów? Dlaczego, nawet pragmatycznie, nie wykreować nowych? Nie są nimi bowiem ani Władysław Frasyniuk, krzyczący coś o ”kostkach brukowych”, które powinny skandować ”precz z Kaczorem dyktatorem”, ani Grzegorz Schetyna w poplamionej i wymiętej polówce, który wyglądał jakby przyszedł na działkę. Liderem nie będzie również człowiek-mem Ryszard Petru, ani cała reszta zgranej talii kart III RP z Leszkiem Balcerowiczem na czele. Języczkiem u wagi od dawna nie jest również funkcjonujący siłą rozpędu KOD, a tym bardziej agresywni Obywatele RP, którzy poza blokowaniem miesięcznic smoleńskich nie mają niczego realnego do zaoferowania. Poraz się z tym pogodzić i wyciągnąć wnioski. Tak jak zrobił to PiS w wygranej kampanii prezydenckiej i parlamentarnej.
Wąski horyzont partii
Niestety wielu polityków i działaczy społecznych przemawiających w niedziele pod Sejmem, zdaje się nie rozumieć, że poza przekonywaniem już przekonanych i apelowaniem o ”obronę wartości Sierpnia’80” (kto z młodych w ogóle potrafi wymienić chociaż jeden z postulatów Sierpnia?), trzeba zacząć działać bardziej pragmatycznie. I mówiąc wprost – mniej sekciarsko. Kaczyński to przecież nie Adolf Hitler, PiS to nie bolszewicy, a obecny ustrój to nie krwawa dyktatura. Gdy odrzuci się te intelektualne kalki z historii, która mimo wszystko nie przystaje do rzeczywistości, okaże się, że trzeba zacząć mówić nie tylko innym językiem, ale również gruntownie przedefiniować priorytet.
W dużym skrócie, opozycja musi w sobie znaleźć siłę, aby wyjść poza wąski horyzont partii i powalczyć o mityczne centrum, aby w ogóle myśleć o przejęciu władzy. Tymczasem zamiast wspólnego frontu, obserwujemy kolejny odcinek walki kogutów, w której Grzegorz Schetyna ściga się z Ryszardem Petru o to, kto pierwszy proponując wspólny blok wyborczy, skonsumuje struktury i zaplecze partyjne konkurenta. Jeśli lider Nowoczesnej w poniedziałek rano zupełnie na serio rzuca pomysł, aby osobą jednoczącą parlamentarną opozycję była Ewa Kopacz, która nawet nie ukrywa swojej niechęci do szefa Platformy, to znaczy, że opozycja jest w na tyle komfortowej sytuacji, że ma czas i siły na wewnętrzne przepychanki. Skoro tak, jak wytłumaczyć wyborcom, że równocześnie w Polsce trwa ”zamach lipcowy”, a za chwilę będzie tak, jak w Turcji? Różnica między Ankarą a Warszawą polega na tym, że tam wielu przedstawicieli opozycji oraz mediów siedzi w więzieniu, tymczasem u nas debatuje się nad tym, jak pokroić tort przyszłej władzy, aby wziąć dla siebie największy kawałek.
Łańcuch światła. Demonstracja pod Sądem Najwyższym.
Lekcja spod Sądu Najwyższego
Najważniejsza lekcja, jaka wypływa z wczorajszego dnia dla opozycji to nie krzyki politycznych bankrutów o 15 pod Sejmem, ale godzina 21 i tysiące ludzi bez partyjnych sztandarów pod Sądem Najwyższym. Świece, cisza, odśpiewanie hymnu, grany na żywo Chopin. Media rządowe mogą oczywiście ironizować, że lampiony przyniesiono na ”pogrzeb postkomuny”, ale być może właśnie tam narodził się nowy format sprzeciwy wobec władzy? Format, który nie będzie potrzebował zaplecza PO ani Nowoczesnej, aby w przyszłych wyborach zaproponować coś więcej niż tylko skazaną na porażkę histeryczną kontrę wobec PiS?
Nie trzeba być Gustave'm Le Bonem, aby zrozumieć, że wielu protestujących zamiast pod Sejm przyszło pod Sąd Najwyższy właśnie w poszukiwaniu ”nowego otwarcia”, kończącego z plemienną wojną totalną. Według najnowszego sondażu ”Wprost”, 52 proc. respondentów uważa, że nikt z osób publicznych w Polsce nie zasługuje na bycie liderem opozycji. 13,7 proc. wskazało Donalda Tuska, 9 proc. Jerzego Owsiaka, 7 proc. Roberta Biedronia. Wałęsa, którego imię skanduje się na wiecach Obywatele RP, kompletnie się w tej grze nie liczy. Partie polityczne o tym wiedzą, dlatego za wszelką cenę starają się stworzyć pozór sytuacji bez wyjścia. Albo oni – ze wszystkimi wadami ale również ze strukturami, bez których nie da się wygrać wyborów – albo nikt. To błędna alternatywa.
Polski Macron, ale jaki?
Przecież to nie partie ściągnęły kilka razy więcej osób pod Sąd Najwyższy, ale właśnie ich brak. Grzegorz Schetyna i Ryszard Petru o tym wiedzą i właśnie tego się boją. Przecież od dłuższego czasu polscy celebryci i dziennikarze mainstreamu wołają o ”polskiego Macrona”. ‘‘Przestałam sądzić, że można być po prostu obserwatorem’ – pisała kiedyś Hannah Arendt. Obca jest mi awantura, przepychanki i polityczne piekło. Ale nie jest mi wszystko jedno! To jest moja flaga, mój kraj i przyszłość moich dzieci. Gdzie jest nasz polski Macron???” – napisała na swoim Instagramie prowadząca ”Dzień Dobry TVN” Magda Mołek. Można tego typu głosy zbagatelizować, ale na miejscu opozycji poważnie zastanowiłbym się, czy scenariusz z Francji, gdzie chwilę przed wyborami powstała partia, której udało się je wygrać, nie powtórzy się również w Polsce?
Owszem, Macron to tylko figura retoryczna, bo nie był to ani polityczny outsider, ani antysystemowiec. Niemniej jednak jego ruch "En Marche!" bazował na emocji silnej (choć niezagospodarowanej) również w Warszawie. Zaryzykuję stwierdzenie, że wiele z tych osób, które nie przyszły w niedzielę pod Sejm, ale przyszły pod Sąd Najwyższy, ma po prostu dosyć tradycyjnego podziału na lewicę, prawicę i liberałów. I właśnie ta grupa czeka na lidera, który dopiero może się objawić i nie będzie leśnym dziadkiem III RP, sekciarzem ani skompromitowanym latami rządzenia partyjnym baronem. Jeśli nikt taki się nie wkroczy na scenę polityczną, Prawo i Sprawiedliwość najprawdopodobniej wygra następną kadencję bez względu na to, ile błędów popełni po drodze.
Marcin Makowski dla WP Opinie