Marcin Makowski: "Dobra zmiana" na zakręcie. PiS zaczyna przegrywać w grze, którą sam stworzył
Każda partia prędzej czy później się "zużywa". PiS ma jednak tendencję do "zużywania się" zaskakująco wcześnie. Tam, gdzie Platforma doszła po siedmiu latach rządów, Zjednoczona Prawica wydaje się znajdować po dwóch. Pomimo dobrej gospodarki, pomysłu na wyjście politycznego z kryzysu specjalnie nie widać.
Przed nami ósma rocznica katastrofy smoleńskiej. Jakiś etap społeczno-politycznej codzienności rozwieszonej pomiędzy III a IV RP, dobiega końca. Nastąpi symboliczne zakończenie miesięcznicowych wieców, odsłonięcie pomnika na placu Piłsudskiego, ostatnie takie przemówienie prezesa na Krakowskim Przedmieściu.
Wiemy już jednak, że zapowiadane od lat ”zbliżanie się do prawdy” nie znajdzie swojej konkluzji w raporcie końcowym. Nie uda się udowodnić bez wszelkich wątpliwości tezy o zamachu. "Będzie za to raport częściowy, który – tak mniemam – szczegółowo pokaże, co bezsprzecznie zostało już ustalone, i wskaże pytania, na które podkomisja Antoniego Macierewicza będzie szukała odpowiedzi" - zapewnił Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla "Gazety Polskiej Codziennie".
Szybko dodał jednak, że w Mińsku Mazowieckim amerykańscy naukowcy prowadzą równocześnie ”niezwykle precyzyjne, zaawansowane technicznie analizy, wymagające czasu” na bliźniaczym modelu Tupolewa. Trochę mało.
Zamiast prawdy, ”analizy”
Szczególnie dla najtwardszego elektoratu, stawiającego się od lat przed Pałacem Prezydenckim. Powiedzenie tym ludziom, że pomimo przejęcia władzy do sedna dojść się nie udało, to jak odesłanie ich z kwitkiem. Miało być zwycięstwo i prawda bez rozmieniania na drobne, tymczasem jej odkrycie zostało przełożone na kolejne lata "analiz", z walką obozu Antoniego Macierewicza oraz Zbigniewa Ziobry w tle.
No tak, prawie zapomniałem o rzeczy w perspektywie nadchodzących miesięcy najważniejszej. Prokuratura powołała swoich ekspertów, wspieranych z całej siły przez zespół tygodnika "Sieci", którzy niespecjalnie lubią ze środowiskiem "Gazety Polskiej", a więc komisją Macierewicza.
I wobec tychże prokuratorskich ekspertów, sam prezes wyraził w cytowanej rozmowie zastrzeżenia. W końcu niektórzy występują równocześnie w propagandowych prorosyjskich mediach, więc całą sprawę "muszą zbadać służby specjalne". Nie tak miała wyglądać ostatnia miesięcznica. Ale też nie tak miało wyglądać wiele rzeczy w obozie Zjednoczonej Prawicy na półmetku kadencji.
Niestety kryzys wokół śledztwa smoleńskiego to tylko jeden z wielu objawów choroby, trawiącej przynajmniej od stycznia obóz rządzący. Pomimo dobrych wskaźników gospodarczych, solidnej polityki socjalnej i rekordowych statystykach dotyczących poczucia bezpieczeństwa na tle innych państw europejskich, jak zły sen powtarzają się fragmenty scenariusza z 2007 roku.
Choć historia zawsze powtarza się w nieco inny sposób, a obecnej przewagi parlamentarnej nie można bezpośrednio zestawić z rzeczywistością kruchej koalicji PiS-Samoobrona-LPR, istnieją inne prawidłowości. Najpoważniejszą z nich jest dekompozycja samego obozu prawicowego, którego słabość obnażona na arenie międzynarodowej przez frontalny atak Ameryki oraz Izraela po uchwaleniu nowelizacji ustawy o IPN, obudził demony ambicji poszczególnych ministrów i "gry na siebie".
Zmora wewnętrznych podziałów
Nie trzeba sięgać po wiedzę tajemną z zakresu sekretnego życia "dobrej zmiany", aby wyodrębnić kierowany innymi motywacjami zespół premiera Mateusza Morawieckiego, byłej premier Beaty Szydło, ministra Zbigniewa Ziobro, prezydenta Andrzeja Dudy, wicepremiera Jarosława Gowina, byłego ministra Antoniego Macierewicza.
Jak brutalnie rozjeżdża walec partyjnych gier przekonała się choćby była minister cyfryzacji Anna Streżyńska, która bez zapisania się do jednego z tych obozów, musiała pożegnać się z resortem, który do tej pory funkcjonuje w trybie awaryjnym bez przełożonego. Niby nic nowego, do polityki nie idzie się w końcu szukać przyjaciół i realizować marzenia, ale istnieje taki poziom wewnętrznego skonfliktowania, który zaczyna zagrażać spójności całej struktury. Czy ktoś jeszcze pamięta narrację o "biało-czerwonej drużynie" z czasu wyborów w 2015 roku?
Mimo wszystko z perspektywy Prawa i Sprawiedliwości daleko jeszcze do punktu bez odwrotu, po którym nawet twarda ręka prezesa nie wyciągnie partii za kołnierz z bagna. Wybory samorządowe, stanowiące w obecnych warunkach rodzaj społecznego wotum zaufania do władzy, dopiero przed nami. Jest czas na uspokojenie nastrojów, wyciszenie potyczek, nabranie pokory.
Obawiam się jednak, że nie będzie to możliwe, jeśli prawica nie przypomni sobie, co stało za przyczyną podwójnego sukcesu wyborczego sprzed trzech lat. A nie było to wpadanie w sidła grzechów, które zepchnęły w polityczny niebyt Platformę Obywatelską. PiS i koalicjanci doszli do władzy obietnicą innych standardów. Polityka bliską człowieka, zrozumiałą dla "przeciętnego Kowalskiego" i realizującą jego interesy. Dziś, broniąc z mównicy sejmowej nagród, "które się należały" oraz puszczając koło ucha krytykę Polskiej Fundacji Narodowej, fundującej Mateuszowi Kusznierewiczowi wakacje życia za 20 mln zł, PiS zaczyna przegrywać w grze, którą sam stworzył. A taka porażka boli najbardziej.
Marcin Makowski dla WP Opinie