Makowski: "Kościół albo nihilizm? Lepiej, gdy politycy nie udają teologów" [OPINIA]
Pomijając kwestie gospodarcze oraz obietnice programowe - jedna rzecz po sobotnim wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego nie daje mi spokoju. Stwierdzenie, że "poza Kościołem jest nihilizm". Wolałbym, żeby politycy nie wchodzili w buty teologów. Zwłaszcza wtedy, gdy to, co głoszą jest sprzeczne z nauką Kościoła, o który chcą się troszczyć.
Chrześcijaństwo, czy to się komuś podoba, czy nie - stanowi jeden z filarów, na których opiera się cywilizacja europejska. Obok rzymskiego prawa i greckiej filozofii, to ono przez stulecia stanowiło i nadal stanowi najpowszechniejszy model wartości, do którego odnosimy się również w Polsce.
Nie ma niczego kontrowersyjnego w takim postawieniu sprawy, inaczej musielibyśmy się sprzeczać z historią i statystyką. Czym innym jest jednak stwierdzenie, że Kościół reprezentuje w naszym kraju jedyny tak szeroko stosowany zbiór zasad etycznych, a czym innym dodanie, że poza nim jako kontra istnieje tylko nihilizm.
"Specyficzny status Kościoła"
Niestety takie słowa wypowiedział nie byle kto, a lider partii rządzącej. - Każdy dobry Polak musi wiedzieć, jaka jest rola Kościoła, musi wiedzieć, że poza nim jest – jeszcze raz to powtarzam – nihilizm. I ten nihilizm my odrzucamy, bo nihilizm niczego nie buduje, nihilizm wszystko niszczy! - podkreślił 7 września w Lublinie Jarosław Kaczyński. O czym mało kto pamięta, nie były to słowa nowe, bo podobny zapis mogliśmy znaleźć w programie Prawa i Sprawiedliwości z 2014 roku.
"Kościół jest po dziś dzień dzierżycielem i głosicielem powszechnie znanej nauki moralnej. Nie ma ona w szerszym społecznym zakresie żadnej konkurencji, dlatego też w pełni jest uprawnione twierdzenie, że w Polsce nauce moralnej Kościoła można przeciwstawić tylko nihilizm. Z tych powodów specyficzny status Kościoła katolickiego w naszym życiu narodowym i państwowym jest wyjątkowo ważny; chcemy go podtrzymywać" - czytamy w rozdziale "Stosunek do Kościoła katolickiego".
Nawet jeśli między sformułowanymi na przestrzeni pięciu lat tezami istnieją drobne różnice, mają one ten sam, teologicznie i filozoficznie fałszywy wniosek. Po pierwsze - sam nihilizm ma tak wiele odmian, nurtów i brak jasnych granic, że trudno uznać go za światopogląd możliwy do zestawienia z chrześcijaństwem. Czym bowiem miałby w rzeczywistości się przejawiać? Brakiem wiary w uniwersalne systemy wartości? Kwestionowaniem zasad etycznych jako abstrakcyjnych i względnych, albo szerzej - całkowitym zanegowaniem norm moralnych?
Nihilizm, ale jaki?
A może chodzi o taki rodzaj nihilizmu poznawczego, który zakłada, że człowiek nigdy nie będzie w stanie poznać czegoś do końca. Posiąść obiektywna i niezaprzeczalną wiedzę o świecie? Był też przecież nihilizm społeczny, zakładający brak celu ludzkiego życia, jego pustkę i jałowość.
Czy ktoś naprawdę w Polsce tak żyje? Czy jest to grupa tak liczna, że da się ją przeciwstawić Kościołowi i katolicyzmowi? A poza nią nie ma innych systemów wartości, etyki, celowości, ładu, porządku i zasad moralnych? Przecież to absurd. Choć żyjemy w coraz szybciej laicyzującym się społeczeństwie, nie znaczy to, że Polacy-agnostycy, ateiści czy wyznawcy innych religii pałają chęcią "niszczenia wszystkiego".
W rzeczywistości nie przynależność do Kościoła, ale czyny i zachowanie drugiego człowieka, świadczą o jego "nihilizmie". Bycie w Kościele nie uchroniło przecież wielu kapłanów i wiernych od herezji czy popełniania przestępstw - choćby tych najbardziej gorszących - przeciw najmłodszym.
A co na to sam Kościół?
Po drugie, w słowach Jarosława Kaczyńskiego (lepszego polityka niż teologa) pobrzmiewają echa pewnego aksjomatu, który przez wieki był podstawą zażartej debaty teologicznej. Dzisiaj rozumiemy go jednak zupełnie inaczej niż św. Cyprian, który w połowie III w. stwierdził, że "poza Kościołem nie ma zbawienia" ("extra Ecclesiam salus nulla"). Zresztą już wtedy - zdanie użyte w bardzo pragmatycznej debacie ze stronnictwem nowacjanów, którzy nie uznawali zwierzchności biskupiej - wzbudziło wątpliwości papieża św. Stefana I. Kościół bogatszy o doświadczenia odkryć geograficznych, innych kultur i religii, podczas Soboru watykańskiego II jasno sprecyzował swoje stanowisko.
A głosi ono, że choć Chrystus ustanowił Kościół jako wspólnotę ludzi wierzących, i w ten sposób mają oni dostępować zbawienia, istnieją różne stopnie związku z Kościołem. Są przecież chrześcijanie, którzy podzielając podstawowe prawdy wiary, inaczej rozumieją jej niektóre dogmaty. Również Żydów, muzułmanów czy wyznawców innych religii monoteistycznych zalicza się dzisiaj do członków Ludu Bożego, który jednak nie przyjął Ewangelii.
Sobór opisuje również ludzi "którzy szukają nieznanego Boga po omacku i wśród cielesnych wyobrażeń" oraz takich, którzy nie mogli uwierzyć w Jezusa, ponieważ nigdy go nie poznali. "Cokolwiek bowiem znajduje się w nich z dobra i prawdy, Kościół traktuje jako przygotowanie do Ewangelii" - czytamy. Nie istnieje zatem doktryna, która w sposób radykalny stawiałaby granice między katolikami i całą resztą - zatraconą w destrukcyjnym nihilizmie. I dobrze by było, aby politycy tak uproszczonej wizji Kościoła nie głosili. Choćby intencje mieli szczytne, nie służy to ani im, ani polityce.
Marcin Makowski dla WP Opinie