Makowski: "Biedronia nie da się już 'zrestartować'. Ta kampania została przegrana na starcie" [OPINIA]
Robert Biedroń, kandydat Lewicy na prezydenta, swoim poparciem zbliżył się do tego, który Małgorzata Kidawa-Błońska notowała w momencie bojkotu wyborów. - Wyniki nie są satysfakcjonujące - mówią zachowawczo liderzy koalicji. Wydaje się, że nawet restart kampanii - zwróconej poza Warszawę i w kierunku powrotu do normalności - niczego nie zmieni. Powód jest prosty.
Kiedy w listopadzie 2019 r. Lewica zaczęła się zastanawiać nad kandydatem do wyścigu o pałac prezydencki, z tygodnia na tydzień coraz oczywistsze stawało się, że nie wygra ani wariant serca, ani rozumu, zwyciężą natomiast - jak to często w polityce bywa - partyjne kalkulacje i pragmatyzm.
Serce podpowiadałoby bowiem jedną z młodych i energicznych posłanek bądź wicemarszałek Senatu Gabrielę Morawską-Stanecką, która mogłaby powalczyć o nowy elektorat, a przy wycofaniu się kandydatki Koalicji Obywatelskiej, zagospodarowały "bonus" w postaci bycia jedyną kobietą w stawce.
Pustka po Zandbergu
Rozum z kolei mówił: Adrian Zandberg. To on w sondażu IBRiS-u, który przeprowadzono pod koniec ubiegłego roku dla Wirtualnej Polski miał w rękawie wszystkie atuty, aby walczyć dzisiaj o drugie albo trzecie miejsce, a nie zamykać prezydencką stawkę. Po pierwsze, na Zandberga stawiało prawie 42 proc. wyborców lewicowych, w kontrze do niespełna 16 proc. w przypadku Roberta Biedronia. Po drugie, w wewnętrznym pojedynku prowadził on również we wszystkich (poza przedziałem 30-39 lat) grupach wiekowych, zwłaszcza wśród osób starszych.
Po trzecie, posiadał on wyższy współczynnik poparcia zarówno na wsiach, małych i średnich miastach oraz metropoliach. Biedroń wyprzedził go jedynie nieznacznie w ośrodkach od 200 do 500 tys. mieszkańców. Po czwarte, i najistotniejsze, jeden z liderów partii Razem przestał straszyć "Polskę powiatową". To właśnie na niego najchętniej głosowaliby emeryci, renciści, studenci, drobni przedsiębiorcy i bezrobotni.
Co mówiła pragmatyka, wszyscy już wiemy i wydaje się również, że stosunkowo dobrze opisano mechanizm zachowania równowagi wewnątrz koalicji, która nie chciała zbytnio wypromować żadnego polityka, który mógłby po kampanii prezydenckiej zaburzyć ów balans.
"Lewica, choć w jej skład wchodzą trzy partie, kandydata na prezydenta musi wystawić jednego. Jeśli liczy choćby na cień szansy w powtórzeniu sukcesu z wyborów parlamentarnych i umie wyciągać wnioski z badań opinii publicznej, postawi na Adriana Zandberga. Jeśli chce po prostu ładnie przegrać, w kolejce czeka Robert Biedroń" - napisałem wtedy w felietonie, analizując potencjał możliwych kandydatów.
Tak też się stało.
Nowe otwarcie Biedronia
- Te wyniki nie są satysfakcjonujące, dlatego dokonaliśmy kilku zmian oraz restartu kampanii - powiedział w poniedziałkowym tłicie Włodzimierz Czarzasty, przewodniczący SLD. To odpowiedź na sondaż prezydencki, który zleciliśmy w Wirtualnej Polsce. Jego wyniki są bezlitosne dla kandydata Lewicy. Największe poparcie uzyskał w nim ubiegający się o reelekcję Andrzej Duda z 42,3 proc. głosów, a najniższe - Robert Biedroń, zajmując szóste miejsce z poparciem rzędu 2,7 proc. Po włączeniu się do stawki prezydenta stolicy Rafała Trzaskowskiego, który również przyciąga lewicujący i liberalny elektorat, coś trzeba było w kampanii Biedronia - aby miała ona sens - radykalnie zmienić.
- Robert jest człowiekiem, który kocha ulicę, kocha ludzi. Nie z jego winy ta ulica była zamknięta - tłumaczył nagły spadek poparcia Czarzasty. Były włodarz Słupska osiągał przecież przez pandemią wynik dwucyfrowy, dlatego w koalicji za spadek notowań postanowiono oficjalnie obwinić koronawirusa. Dlaczego nie działał on równie demobilizująco na elektorat innych kandydatów, którzy przenieśli swoją aktywność do sieci i z jakich powodów postanowiono przemodelować również sztab Biedronia, wiele nie mówiono.
Faktem jest, że restart nie zakończył się tylko na papierze, ale autentycznie go widać. Aby uratować gasnącą kampanię, postawiono na nowe twarze, m.in. liderkę Czarnego Protestu Agnieszkę Dziemianowicz-Bąk w roli wiceszefowej sztabu. Większą rolę mają w nim odgrywać również kobiety. Paradoksalnie, głównym przesłaniem restartu będzie zwrócenie się do tych grup wyborców, które naturalnie aktywizował Zandberg, czyli mieszkańcy mniejszych miast, ludzie pracy, osoby starsze, mniejszości.
Kampania otwarta na ludzi
Nowa kampania Roberta Biedronia ma się również odróżniać od tej, którą będzie prowadził Rafał Trzaskowski. Dla przykładu - zamiast o likwidacji pionu informacyjnego w TVP, kandydat Lewicy mówi o potrzebie reformy medium, bo tylko ono dociera do około 20, 30 proc. Polaków, a ich nie można przecież pozbawić dostępu do informacji. Równocześnie Biedroń ma się stać synonimem "powrotu do normalności". W trakcie niedzielnej konferencji prasowej w Warszawie zaapelował do premiera Mateusza Morawieckiego o zniesienie zakazu zgromadzeń. – Najwyższa pora, żeby wracając do normalności przywrócić normalne prawa człowieka i prawa obywateli – stwierdził.
- Robert będzie odwiedzał te miejsca, w których my w trakcie pandemii bywaliśmy. Będzie odwiedzał miejsca, które my wspieraliśmy jako parlamentarzyści Lewicy, dla których szyliśmy i zawoziliśmy maseczki, fartuchy. Będą to szpitale, Domy Pomocy Społecznej, takie miejsca, gdzie ludzie czekają, aby ktoś się nimi zainteresował - dodała na konferencji wicemarszałek Senatu Gabriela Morawska-Stanecka.
Niestety nastroje w całej koalicji nie są szampańskie, i nawet "nowe otwarcie" tego nie zmieniło. - Mogliśmy się dzisiaj ścigać z Hołownią, a tak mobilizujemy się, żeby uniknąć blamażu - mówi mi w rozmowie jedna z rozgoryczonych sytuacją posłanek partii Razem. Jeśli Robert Biedroń nie zbliży się do wyniku dwucyfrowego - a Włodzimierz Czarzasty twierdził wielokrotnie, że elektorat lewicowy w Polsce to od 15 do 20 proc. - może to zachwiać również stabilnością całej formacji. A przecież właśnie tego chciano za wszelką cenę uniknąć.
Marcin Makowski dla WP Opinie