Makowski: "Andrzej Duda - prezydent z teflonu, dla którego konkurencji nie widać" [OPINIA]
Tusk w Brukseli, Kosiniak-Kamysz i Biedroń walczący o życie własnej partii, na horyzoncie być może Trzaskowski. Z wnętrza PiS-u konkurencji (póki co) brak. W takim układzie sił, Andrzej Duda idzie po drugą kadencję. Pomimo cięgów, które zbierał od prawicy i lewicy, obrósł teflonem, którego nie sposób mocniej zarysować. Gdzie tkwi sekret?
Gdy 18 czerwca stałem pod wejściem do katedry wawelskiej, miałem okazję obserwować wydarzenie bez precedensu od czasu pogrzebu pary prezydenckiej w kwietniu 2010 r. Na miejsce, z okazji 70. rocznicy urodzin śp. Lecha Kaczyńskiego, zjechała się dosłownie cała śmietanka PiS-u i (poza Jarosławem Gowinem)
, wszystkie najważniejsze postaci w państwie.
Od prezesa Kaczyńskiego, przez premiera Morawieckiego, marszałków Karczewskiego i Kuchcińskiego, po byłą premier Beatę Szydło. To jednak prezydent Andrzej Duda, przylatujący do Krakowa prosto z podróży w USA, wzbudził wśród publiczności stojącej na wzgórzu zamkowym największe emocje, zbierając najgłośniejsze brawa.
Andrzej czy Adrian?
Jeśli ktoś w tym momencie powie, że jeden przypadek niczego nie dowodzi, będzie miał rację. Tyle, że to nie jest jeden przypadek, a ciąg pewnej, zapoczątkowanej podczas kampanii 2015 roku serii. To model prezydentury "bliskiej ludzi", a dalekiej od gabinetowych gier i twardej polityki, z którą Andrzej Duda często sobie po prostu nie radzi, i w której bywa niespójny i zagubiony. Obrywał przecież ostro od opozycji, choćby latem 2017 roku podczas manifestacji pod hasłem "3xVETO", obrywał od prawicy za zawetowanie ustawy dezubekizacyjnej wiosną 2018 r., po której część środowiska "Gazety Polskiej" więcej ręki miała mu nie podać.
A jednak dzisiaj wszyscy stopniowo przepraszają się z "Adrianem", któremu wizerunek biernego podpisywacza ustaw z "Ucha Prezesa", stojącego w wiecznej kolejce do gabinetu Jarosława Kaczyńskiego, wielce nie zaszkodził. W sondażu przeprowadzonym na zlecenie Wirtualnej Polski, Andrzej Duda nie ma bowiem realnej konkurencji jeśli chodzi o wyścig prezydencki w roku 2020.
Wśród ankietowanych 38 proc. respondentów chciałoby głosować na niego, 25 proc. na Donalda Tuska, 10 na Biedronia, 4 na Kosiniaka-Kamysza, natomiast 23 proc. na żadnego z wymienionych kandydatów. Jeżeli dodamy do tego obrazu coraz bardziej prawdopodobną sytuację, w której obecny szef Rady Europejskiej po prostu nie startuje, zostaje Duda i długo, długo nic.
"Człowiek-mem"
Oczywiście rok czasu to w polityce wieczność, i gdy zgłaszano kandydaturę mało znanego europosła i członka gabinetu prezydenta Lecha Kaczyńskiego, tylko "przejechanie przez Bronisława Komorowskiego zakonnicy w ciąży na pasach", miało pokrzyżować plany reelekcji kandydata PO. Co było później, pamiętamy, ale wielu krytyków Andrzeja Dudy zdaje się jednak zapominać, że jego ówczesna popularność w wielu miejscach nie zgasła, bo nie zapomniał on, na czym wyrosła. Dzisiaj prezydent obok podróży międzynarodowych (na czele z opromienioną aurą "historycznego sukcesu" wizytą w Białym Domu), tak jak cztery lata temu, nie bagatelizuje znaczenia wyjazdów regionalnych.
Jest w wioskach, małych i średnich miasteczkach, nosi dzieci na rękach, jeździ z harcerzami na obozy, chodzi na poligony, robi sobie selfie na rynkach, Pierwsza Dama pojawia się regularnie w domach dziecka. Razem, choć mało to medialne, a niektórzy dodadzą "przaśne", robią dokładnie to, czego nie robi konkurencja. Ani obecna, ani potencjalna.
Gdzie jest konkurencja?
Donald Tusk, choć jawi się dla wielu jako nadzieja na inną Polskę, wykłada z sal uniwersyteckich albo pojawia się na ekranie telewizorów z unijnych rautów i konferencji. Robert Biedroń i Władysław Kosiniak-Kamysz mają zbyt wiele problemów ze swoimi małymi partiami, aby w ogóle mogli myśleć o realnej kampanii w wyścigu o fotel głowy państwa, potencjalny kandydat Rafał Trzaskowski nie ma natomiast na koncie (poza wygranymi wyborami), niczego, co mógłby zaliczyć w poczet swoich sukcesów w rządzeniu Warszawą. Wywołał już jednak spory ból głowy wśród opozycji, mobilizując wyborców konserwatywnych w wyborach europarlamentarnych.
Co zatem sprawia, że Andrzej Duda, pomimo tak wielu błędów, trzyma się równie mocno? W jakiejś mierze bezalternatywność, a w (moim zdaniem większej) konsekwencja. Prezydent nie walczy z wizerunkiem człowieka-mema, nie stylizuje się na politycznego killera, działa doraźnie i jak ryba w wodzie czuje się podczas wieców, pełnych podniosłości przemówień, z tzw. "ludem".
A ów lud w dużej mierze odpłaca mu się poparciem, bo prezydenta rozumie, nie wydaje mu się obcy, przeintelektualizowany i inny niż tego, którego wybrali. Mało? Taka jest rzeczywistość. Jeśli ktoś ma lepszy pomysł na przejęcie sterów państwa, został mu rok czasu na przekonanie Polaków. Już raz w naszej historii tyle właśnie wystarczyło.
Marcin Makowski dla WP Opinie