List trzech byłych prezydentów. Paweł Lisicki: Tylko Polski szkoda
W zasadzie nie mam nic przeciw pisaniu listów. I to nawet listów otwartych. Jednak wspólne oświadczenie trzech byłych prezydentów, Aleksandra Kwaśniewskiego, Lecha Wałęsy i Bronisława Komorowskiego w przededniu szczytu Unii Europejskiej w Rzymie nie tylko jest czymś zbędnym, ale wręcz dla interesów polskiego państwa szkodliwym. Atakując polski rząd w tym momencie i w taki sposób, trzej panowie wydają najlepsze świadectwo samym sobie. Jasno pokazują, że wewnętrzna walka polityczna i dokopanie PiS-owi jest dla nich czymś ważniejszym niż interes wspólnoty.
Jak bowiem, u licha, można pisać w chwili, kiedy szefowie państw Unii będą debatować nad przyszłym kształtem Wspólnoty, kiedy coraz wyraźniejsza jest groźba podziału Unii na różne kręgi i strefy wpływów, że polska polityka jest eurosceptyczna? „Dlatego głęboko niepokoi nas konfrontacyjna i eurosceptyczna polityka polskiego rządu” – pisze trójka byłych prezydentów. Doprawdy? Konfrontacyjna i eurosceptyczna? Czyli konfrontacyjność polega na tym, by zabiegać o swoje, a eurosceptycyzm na tym, by korzystać ze swoich praw? A co robią w tym liście groźby: „Jej konsekwencją [rzekomo eurosceptycznej polityki] może być międzynarodowa marginalizacja Polski oraz samowykluczenie z grona państw decydujących o przyszłości europejskiej integracji”. Oto prawdziwa lekcja służalczości. Albo gorzej.
Gdybym był w tej chwili ważnym politykiem niemieckim, francuskim, a nawet włoskim, to na widok takiego listu aż zatarłbym ręce z radości. Teraz, kiedy toczy się dyskusja o Unii dwóch (a może trzech) prędkości, kiedy to najważniejszym zadaniem każdego (tak, powtarzam, każdego) polskiego rządu jest pilnowanie jednolitości Unii i niedopuszczenie do tworzenia się osobnych grup wokół niezależnych ośrodków, taki list osłabia polską pozycję negocjacyjną. A raczej, pocieszam się, osłabiałby, gdyby potraktowano go poważnie.
Na szczęście to akurat zdaje się mało prawdopodobne. Chociaż pod listem podpisało się trzech byłych prezydentów, co brzmi doniośle i na serio, jednocześnie są to podpisy politycznych emerytów. Lech Wałesa, skompromitowany dotyczącymi jego agenturalnej przeszłości dokumentami, człowiek, który nigdy nie potrafił przyznać się do winy, który z egoistycznych powodów zamiast prawdy wybrał pójście w zaparte; Aleksander Kwaśniewski, doradca polityczny azjatyckich satrapów; wreszcie nieudolny Bronisław Komorowski, który niedawno aż pękał z radości na myśl, że zgromadzony pod Sejmem tłum mógł poszturchiwać jedną z posłanek – oto autorytety, które występują w roli obrońców zasad europejskich. Dość to żałosne, nieprawdaż?
Z całej trójki tylko jeden Kwaśniewski potrafił prowadzić politykę zręczną i wygrać drugi raz wybory. Prezydentura Wałęsy okazała się czasem smuty i chaosu, w czasie którego obecny obrońca demokracji łamał jej wszelkie możliwe reguły, byle zatrzeć hańbiącą przeszłość; prezydentura Komorowskiego była zaś tak fatalna, że mimo gigantycznej przewagi medialnej i politycznej zatroskany losem Polski autor listu przegrał w dwóch kolejnych turach z mało komu wcześniej znanym europosłem PiS.
Nie pierwszy to list tej trójki autorów. Już w poprzednim, opublikowanym ledwo kilka miesięcy temu, pokazali, jak rozumieją demokrację. Przypomnę - wtedy żalili się, że „parlament pracuje pod dyktando niewielkiej większości, lekceważąc argumenty i interesy mniejszości”. Ciekawe, jak taki argument brzmiałby w uszach polityków brytyjskich na przykład, którzy wskutek decyzji „niewielkiej większości” muszą wyprowadzić swój kraj z Unii? Och, gdyby to wielka trójka (nie mylić z Churchillem, Stalinem i Rooseveltem) sprawowała rząd dusz w Wielkie Brytanii, żadnego Brexitu by nie było. Co to bowiem znaczy jakaś tam niewielka większość?
O ile jeszcze w kwietniu 2016 roku pisali o tym, że PiS wybrał konfrontację ze wspólnotą euroatlantycką, teraz oskarżają partię rządzącą o konfrontację z Unią. Przypomnę zatem, że wskutek „konfrontacji ze wspólnotą euroatlantycką” w lipcu 2016 roku odbył się zorganizowany przez Antoniego Macierewicza szczyt NATO, a niedawno po raz pierwszy w historii pojawiły się na polskiej ziemi stałe jednostki żołnierzy amerykańskich. Oto na czym polega „konfrontacja”.
Można by zatem machnąć na ten list ręką, można by uznać, że jest to nieudana próba zwrócenia na siebie uwagi trzech polityków na emeryturze. Tak można by było zrobić, gdyby nie jeden drobiazg – ich słowa traktowane są przez dużą część opozycji poważnie, są rzekomym dowodem, potwierdzającym to, że Jarosław Kaczyński zamierza Polskę z Unii wyprowadzić, są chyba sztandarem, pod którym ma się gromadzić opozycja. Problem polega na tym, że byli prezydenci, tak skłonni do pisania listów otwartych, nie potrafili przytoczyć żadnych, ale to żadnych dowodów na prawdziwość swojego przesłania.
Mogę jedynie domniemywać, że dowodem ma być sprzeciw polskiego rządu wobec wyboru na szefa Rady Europejskiej Donalda Tuska. Jeśli tak jest w istocie, a mam prawo taką tezę przyjąć, byłby to przykład nie tylko nieodpowiedzialności, ale też groteski. Polski rząd mógł mieć rację, odrzucając tę kandydaturę, mógł też się mylić; mógł podnieść swój status, jak chce tego Jarosław Kaczyński, mógł też go obniżyć, jak twierdzą krytycy; mógł zachować się sprytnie lub głupio – ale z wyprowadzaniem Polski z Unii nie ma to nic wspólnego. To, że takie rzeczy trzeba tłumaczyć trzem byłym prezydentom, którzy łącznie byli odpowiedzialni za polską politykę przez 20 lat, jest widomym znakiem jej przeszłej marności.
Paweł Lisicki dla WP Opinie