Janik: Dwa lata walki opłaciły się - listy poparcia do KRS nareszcie jawne [Opinia]
Najpilniej strzeżony w Rzeczpospolitej Polskiej dokument ujrzał wreszcie światło dzienne. Marszałek Sejmu Elżbieta Witek, wskutek niekorzystnych dla Kancelarii Sejmu wyroków Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, upubliczniła listy poparcia sędziów do nowej Krajowej Rady Sądownictwa. O nieprawidłowościach dyskwalifikujących ważność neo-KRS mówiło się nieoficjalnie od dawna. Teraz są na to żelazne dowody.
Po dwóch latach walki o ujawnienie czegoś, co powinno być jawne z założenia, strona rządowa wreszcie skapitulowała. Nie pomogły kuriozalne postanowienia prezesa Urzędu Ochrony Danych Osobowych - ostatecznie niezależny (jeszcze) sąd orzekł, że listy mają być jawne, a RODO nie stoi na przeszkodzie stosowaniu krajowych procedur w zakresie dostępu do informacji publicznej. W dowód miłości partii do społeczeństwa, jako prezent walentynkowy, społeczeństwo otrzymało zatem w końcu możliwość dowiedzenia się, kto, w oparciu o niezgodną z Konstytucją ustawę, poparł sędziów kandydujących do jednego z najważniejszych organów w państwie.
Na listach poparcia różnych kandydatów część nazwisk się powtarza, co nie jest oczywiście zabronione, ale kontrowersje budzą zupełnie inne kwestie, a mianowicie to, czy każdy z sędziów dysponował w ogóle dwudziestoma pięcioma głosami poparcia od swoich kolegów. Gdyby tak nie było, to wybór kandydata byłby wadliwy, a tym samym wybór wszystkich sędziów do neo-KRS byłby obarczony wadą prawną, ponieważ głosowanie w Sejmie odbywało się nad całą listą piętnastu kandydatów na członków tego organu, a nie nad poszczególnymi, pojedynczymi kandydaturami.
- Ja mam 28 podpisów, to nie ulega najmniejszej wątpliwości - tak sędzia Maciej Nawacki, członek neo-KRS, jeszcze niedawno wyjaśniał opinii publicznej. Podpisów pod jego listą rzeczywiście jest dwadzieścia osiem, problem jednak w tym, że trójka sędziów swoje podpisy wycofała. Nadto, kandydata Nawackiego poparł sam... kandydat Nawacki. Również to budzi zasadnicze wątpliwości, nie taka jest przecież idea zbierania podpisów pod kandydaturami do tego organu – chodziło o pokazanie, że sędzia jest reprezentantem środowiska sędziowskiego, które wysunęło, niejako "oddolnie”, propozycję jego kandydatury (choć pamiętajmy, że poprzednia ustawa pozwalała na dużo bardziej reprezentatywny wybór sędziów).
Zobacz też: Robert Biedroń ostro o geście Joanny Lichockiej. "Kaczyński zobaczył swoje odbicie"
Oczywistym jest, że tak, jak można udzielić poparcia kandydatowi do neo-KRS, tak też można to poparcie wycofać. Wszelkie analogie do głosowania w wyborach i braku możliwości cofnięcia takiego głosu są nietrafione – akt poparcia to nie akt głosowania (głosował dopiero Sejm) a poparcie kandydata spełnia zupełnie inne funkcje niż głos w wyborach.
Dopóki nie dochodzi do zakończenia procedury zgłoszeń, wycofanie poparcia jest jak najbardziej możliwe. Widać to choćby przy liście poparcia sędziego Leszka Mazura, na której kilka rubryk zostało zamazanych. Kancelaria Sejmu na stronie internetowej informuje, że "Poz 4, 10 i 40 wykazu nie były brane pod uwagę - zostały wykreślone przed złożeniem dokumentu przez Pełnomocnika do Marszałka Sejmu”.
Błędne są tym samym opinie prawne zamówione przez Kancelarię Sejmu, zgodnie z którymi wycofanie poparcia jest niemożliwe. Według opinii prawnej którą dysponuje natomiast Stowarzyszenie Sędziów Polskich "Iusitita”, swoje głosy trójka sędziów mogła jak najbardziej wycofać. Oznacza to nie mniej, ni więcej, że sędziego Nawackiego poparło dwudziestu czterech sędziów, zatem nie dysponował on odpowiednią ilością głosów poparcia i do Krajowej Rady Sądownictwa (niezależnie od jej prawnej dysfunkcjonalności) wybrany być nie mógł. Co więcej, skoro głosowanie odbywało się nad jedną, całościową listą sędziów, wybór wszystkich jest nieważny a sama rada działa nielegalnie (niezależnie od niekonstytucyjnego jej utworzenia na podstawie sprzecznych z ustawą zasadniczą przepisów).
W piątek wchodzi w życie haniebna ustawa dyscyplinująca sędziów, zwana potocznie "kagańcową”. To kolejny dowód miłości rządu do wymiaru sprawiedliwości, po takich okazach czułości jak zlikwidowanie de facto Trybunału Konstytucyjnego, wymienianie prezesów sądów faxem, powołanie nie-sądu w postaci Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego i wielu innych. Odtajnienie list poparcia akurat dzisiaj w celu "przykrycia” skandalu z palcem poseł Lichockiej? W wymiarze sprawiedliwości codziennie coś się dzieje, więc mogła to być zbieżność absolutnie przypadkowa.
Autor jest adwokatem, członkiem Pomorskiej Izby Adwokackiej w Gdańsku