Jakub Majmurek: Za zaoranie Sądu Najwyższego zapłaci w końcu także PiS
PiS i Andrzej Duda stracili okazję, by w sprawie niepotrzebnej i niekonstytucyjnej ustawy o Sądzie Najwyższym zaciągnąć hamulec bezpieczeństwa.
Rozumiem nawet, że Nowogrodzka i jej głowa państwa nic nie robią sobie z masowych protestów społecznych, oporu samych sędziów, czy przekonania czołowych autorytetów prawniczych o niekonstytucyjności wchodzących 4 lipca w życie przepisów. Nie mogę jednak zrozumieć tego, że otrzeźwienia nie wywołało stanowisko Komisji Europejskiej. Ta zaskarżyła ustawę o SN do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, wskazując, iż narusza ona zapisane w unijnych traktatach prawo do sprawiedliwego, bezstronnego sądu.
Rząd zignorował ten sygnał ostrzegawczy. Podobnie, jak w przypadku ustawy o IPN, PiS bez żadnego planu szarżuje z polityką, która musi wywołać fatalną reakcję kluczowych dla Polski partnerów. Nowogrodzka widocznie uznała, że ryzyko jest pod kontrolą, a w razie czego zawsze się będzie można wycofać – urobiony przez TVP elektorat kupi przecież wszystko. Problem z tym, że nawet jeśli PiS się wycofa, cała awantura wokół Sądu Najwyższego wyrządzi Polsce nieodwracalne straty – i to nie tylko na arenie unijnej. A za to wszystko, co dziś dzieje się wokół sądów w Polsce także PiS i prezydent Duda zapłacą – prędzej czy później – polityczny rachunek.
Sąd ośmieszony
Na razie płaci go polska demokracja. PiS szło do wyborów pod hasłami uzdrowienia państwa, jego polityka wobec trzeciej władzy jest jednak czymś zupełnie przeciwnym. Z uzdrawianiem państwa nie ma bowiem nic wspólnego sytuacja, gdy dwie konstytucyjne gałęzie władzy (ustawodawcza i wykonawcza) wypowiadają wojnę trzeciej, sądowniczej. A niestety, to, co robi PiS z sądami nie jest żadną reformą, a właśnie wojną, która ma zohydzić Polakom sądy, podważyć ich legitymację i podporządkować politykom.
Ceną anty-sędziowskiej kampanii PiS jest destrukcja autorytetu podstawowych dla demokracji instytucji trzeciej władzy. Polityka PiS już zniszczyła autorytet Trybunału Konstytucyjnego – obsadziła go nieprawidłowo wybranymi dublerami oraz ludźmi ostentacyjnie niekompetentnymi (z prezes Przyłębską na czele), całkowicie podporządkowując to ciało politykom z Nowogrodzkiej. Dziś nikt nie traktuje TK inaczej niż jako instytucję prawnej obsługi PiS. Obywatele nie mogą obecnie liczyć na to, że Trybunał realnie ochroni ich konstytucyjne prawa, przed łamiącymi ustawę zasadniczą działaniami tego rządu.
Teraz analogiczny scenariusz powtarza się wobec Sądu Najwyższego. Cały sens „reformy” sprowadza się do niekonstytucyjnej manipulacji wiekiem emerytalnym sędziów, by do Sądu Najwyższego wsadzić posłusznych sobie sędziów. Ale nawet tego manewru PiS nie potrafi wykonać w uporządkowany, wewnętrznie spójny sposób. Mamy obecnie paradoksalną, ośmieszającą państwo sytuację. Jak twierdzi prezydent i rząd, zgodnie z przepisami ustawy, prezes Gersdorf z mocy prawa przeszła w stan spoczynku – osiągnęła odpowiedni do tego wiek i nie zwróciła się do prezydenta z podaniem o umożliwienie dalszego aktywnego orzekania. Problem w tym, że wyznaczony przez Andrzeja Dudę na jej tymczasowego następcę sędzia Józef Iwulski jest dokładnie w takiej samej sytuacji – ma 66 lata, a do prezydenta wysłał nie podanie o przesunięcie stanu spoczynku, ale oświadczenie, że na podstawie konstytucji ma nadal prawo orzekać. Mianując go następcą Gersdorf, Duda łamie swoją własną ustawę. Ruch z sędzią Iwulskim odbiera działaniom głowy państwa w kwestii SN jakiekolwiek pozory praworządności i pokazuje, że w całej awanturze chodzi wyłącznie o odsunięcie ze stanowiska niewygodnej dla władzy prezes Gersdorf.
Gra na czas
Także sędzia Gersdorf wyznaczyła sędziego Iwulskiego, jako swojego zastępcę, w sytuacji gdyby nie mogła pełnić funkcji. Jej decyzja – w połączeniu z wycofaną później zapowiedzią urlopu - wprowadziła jeszcze więcej zamieszania w całej sytuacji. Część opinii publicznej odczytało działania pani prezes jako abdykację i ustąpienie przed PiS. Sytuacja, gdy Iwulski jest jednocześnie wyznaczonym przez Gersdorf jej zastępcą i wskazanym przez prezydenta następcą ma jednak tę zaletę, że kupuje wszystkim trochę czasu w sprawie SN.
Czasu, w ciągu którego może zadziałać nacisk instytucji europejskich. Gdyby PiS na miejsce Gersdorf i pozostałych sędziów SN wybrał dublerów, trudno byłoby mu się wycofać z tego bez wyroku ETS, na który możemy czekać bardzo długo. Tak jest jeszcze pole manewru.
Ta gra na czas będzie dla PiS szalenie trudna. W najbliższym czasie przed nami trudne dyskusje na temat przyszłości Unii, strefy euro, przyszłego europejskiego budżetu. Zamiast budować koalicje na rzecz korzystnych dla Polski rozwiązań w tych wszystkich kwestiach, gabinet Morawieckiego będzie teraz głównie gasił pożary, wywołane przez kryzys wokół SN.
PiS to nie ujdzie na sucho
Pytanie, kiedy za taką politykę elektorat wystawi PiS rachunek. Nawet jeśli nie stanie się to od razu, wyborcy w końcu zmęczą się ciągłym chaosem, zarządzaniem przez kryzys, skazanym na klęskę konfliktem z Europą, niezrozumiałymi zwrotami polityki (znów, patrz ustawa o IPN).
Brnąc w zaparte w sprawie SN, PiS umacnia logikę absolutnego sporu politycznego, gdzie między rządem a opozycją nie ma miejsca na żadne negocjacje. Ta logika do tej pory służyła PiS, ale w końcu może się wyczerpać. Działania wokół SN odcinają rządzący obóz od rezerw umiarkowanego elektoratu. Gdy obecny elektorat czymś się zrazi – kolejną aferą z nagrodami, przestojami na froncie obietnic socjalnych – PiS nie będzie miał gdzie szukać nowych głosów. Co w połączeniu z coraz bardziej widoczną wewnętrzną niestabilnością obecnego układu, może prowadzić do politycznej implozji „dobrej zmiany”.
Jak strona rządowa nie cieszyłaby się dziś z „zaorania” Sądu Najwyższego, może tego jeszcze bardzo pożałować.
Jakub Majmurek dla WP Opinie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl