Duda i jego otoczenie nie wytrzymali presji. Potencjalny PR-owy sukces zmienili w festiwal żenady
Połajanki dziennikarzy, groteskowe tłumaczenia i chwalenie się, że Andrzej Duda dostał od Donalda Trumpa mazak, pokazują totalne zagubienie obozu prezydenta. Wizyta w USA, która miała być PR-owym sukcesem, z dnia na dzień staje się coraz większym obciążeniem.
Z ludzkiego punktu widzenia nawet jakoś można to zrozumieć: wreszcie, po 3 latach kadencji Andrzeja Dudy, amerykański prezydent zgodził się go przyjąć w Białym Domu. Przy polskiej miłości do USA taka wizyta to zawsze potężny zastrzyk politycznego kapitału, prestiżowa sprawa. Nawet jeśli z Waszyngtonu nie przywiezie się nic ponad 138 deklarację, że spróbujemy znieść wizy, zdjęciami z Białego Domu będzie można się pochwalić w kampanii wyborczej, która przecież już za pasem.
Tymczasem ten wizerunkowy urobek Dudy został zaprzepaszczony zdjęciem, które zamieszczono na oficjalnym profilu Białego Domu. Najpierw internet, później tradycyjne media - szybko widać, że z PR-owego sukcesu (bo wobec twardych politycznych zobowiązań jedynie na taki mógł liczyć Pałac Prezydencki) nic nie będzie. To może budzić frustrację, bo przed wyborami prezydenckimi Duda zapewne nie zabawi już przy 1600 Pennsylvania Avenue.
Ta frustracja szybko zaczęła się wylewać, najpierw z wypowiedzi nowego rzecznika prezydenta, czyli Błażeja Spychalskiego. "Czy dzisiejsza opozycja spod znaku jedynego Donalda, który ma wystarczyć, czy sławnego bigosu może zaproponować coś lepszego? Andrzej Duda szuka na świecie przyjaciół RP, a nie dąży do konfrontacji z USA, tak jak chcieliby tego politycy opozycji" - pisał. Można to było zrzucić na karb niedoświadczenia - w Kancelarii był od kilku dni.
Ale w tę samą nutę uderzył sam prezydent. Najpierw podał dalej tweet jednej z użytkowniczek, która przekonuje, że krytyka wynika z zazdrości, a kończy się poleceniem "Buda!". Później sam zaczął pisać najpierw o "szyderstwach i napadzie lewackich mediów", a później o mediach niemieckich. Kolejnego dnia wdał się w kolei w polemikę z Dominiką Wielowieyską i recenzowanie pracy dziennikarzy (popełniając przy okazji liczne literówki np. "ForD Trump" czy "NorTH Stream" zamiast "Nord"). Nie on pierwszy, nie ostatni.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Jednak od polityków na najwyższym szczeblu można oczekiwać powściągnięcia emocji. Szczególnie, że część zarzutów i argumentów jest rzucana na oślep - co udowodniła Wielowieyska odpowiadając prezydentowi, a część jest po prostu groteskowa. W tym z kolei przoduje dwóch ministrów spraw zagranicznych - ten prezydencki, i ten od premiera.
Krzysztof Szczerski pochwalił się, że prezydent dostał od Trumpa mazak, którym podpisano porozumienie (jego treść odpowiada dokumentowi podpisanemu 10 lat temu przez Radosława Sikorskiego i Condeleezę Rice). Z kolei Jacek Czaputowicz przekonywał, że dopuszczenie kogoś do biurka, przy którym pracuje głowa państwa to przywilej i zaszczyt.
I tak oto kolejne próby obrony niewielkiej niezręczności generują kolejne wpadki. A przede wszystkim podtrzymują zainteresowanie wokół tematu nieszczęsnego zdjęcia. Rozsądniej byłoby spisać tę wizytę na straty i zrezygnować z jej rozpaczliwej obrony, którą można porównać tylko do stania w dole i konsekwentnego kopania w głąb.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl