Dr Moczulski: Gdyby Francja ruszyła przeciw Niemcom, to Sowieci nie zaatakowaliby Polski
- Gdyby armia francuska ruszyła przeciw Niemcom to prawdopodobnie nieprzygotowani do wojny Sowieci nie zaatakowaliby, czekając na wynik wojny w Europie – powiedział PAP historyk dr Leszek Moczulski, autor książki "Wojna polska 1939". 17 września 1939 r. Związek Sowiecki zaatakował walczącą z Niemcami Polskę.
Dr Leszek Moczulski: Doktryna była stosunkowo prosta. Opierała się na planowaniu obrony wzdłuż granicy. Skutecznemu odparciu zagrożenia służyć miały budowane wzdłuż granicy umocnienia. Pamiętajmy, że Armia Czerwona była bardzo liczna, ale stosunkowo słaba. Jej słabość była znana nie tylko w polskim Sztabie Generalnym, ale również w innych krajach, takich jak Wielka Brytania. W potęgę ZSRS znacznie bardziej wierzyła Francja.
Na słabość armii sowieckiej wpływały trzy czynniki. Jej doktryna wojenna w głównych punktach nie odbiegała od założeń doktryny armii carskiej w trakcie I wojny światowej. W sposób szczególny było to widoczne na poziomie taktycznym. Dowodem na to było atakowanie pozycji nieprzyjaciela w gęstym szyku. Powodowało to ogromne straty i budziło zdziwienie wśród polskich dowódców we wrześniu 1939 r. oraz w trakcie wojny sowiecko-fińskiej. W Europie od dawna nie stosowano takiej taktyki.
Armia Czerwona charakteryzowała się również niskim "poziomem cywilizacyjnym". Większość żołnierzy pochodziło z kołchozów i nie potrafili oni obchodzić się z nowoczesnym sprzętem, którego było dość dużo, choć był bardzo różnej jakości. Podstawowy samolot myśliwski Armii Czerwonej był konstruowany z lakierowanej i ręcznie szlifowanej dykty. Sowieci nie potrafili sami uruchomić produkcji duraluminium. Samoloty z tego materiału były produkowane w Polsce od początku lat trzydziestych.
Trzecim czynnikiem dezorganizującym funkcjonowanie Armii Czerwonej była zorganizowana przez Stalina wielka czystka kadry dowódczej. W pewnym momencie przerodziła się ona w masowy terror, podsycany wzajemnymi donosami oficerów. Została z wielkim trudem przerwana przez samego Stalina w obliczu zbliżającej się wojny. Armia Czerwona była więc bardzo zdezorganizowana, co sprawiało, że możliwości obronne Polski były znaczne.
Czy polscy wojskowi zakładali realną możliwość walki na dwóch frontach?
Zgodnie z doktryną przygotowaną jeszcze przez Piłsudskiego wręcz zakazane było planowanie wojny na dwóch frontach. Zakładano, że taka wojna musi skończyć się klęską. Z notatek sporządzanych w trakcie prowadzonych przez Piłsudskiego ćwiczeń sztabowych i gier wojennych sporządzono dwie teczki zawierające wskazówki dotyczące konfliktu na granicy zachodniej i wschodniej. Obie zawierały tę samą wskazówką Piłsudskiego, zakładającą, że jeśli dojdzie do wojny w niesprzyjających okolicznościach to musi ona zakończyć się klęską, która jednak nie może zagrozić biologicznej sile narodu, ponieważ byłoby to groźne dla późniejszej walki o odzyskanie niepodległości.
Z tego założenia wychodził marszałek Edward Rydz-Śmigły 17 września 1939 r., który w sytuacji konfliktu na dwóch frontach stwierdził, że niecelowe jest kontynuowanie wojny. W pierwszym odruchu na wieść o wkroczeniu Sowietów wydał rozkaz obrony, ale bardzo szybko zmienił go i wydał dyrektywę o obronie tylko w razie bezpośredniego założenia. Celem stało się przebicie jak największej liczby żołnierzy do Rumunii i na Węgry w celu odtworzenia armii we Francji. Śmigły realizował więc wskazówki swojego poprzednika na stanowisku Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych.
Piłsudski zakazywał również planowania jakichkolwiek działań zaczepnych przeciwko ZSRS. Zakładał, że w wypadku konfliktu z Niemcami otrzymamy bezpośrednią pomoc wojskową, ale w wypadku wojny z Sowietami moglibyśmy liczyć co najwyżej na pomoc materiałową.
Dlaczego Sowieci tak długo zwlekali z atakiem na Polskę i zdecydowali się na niego dopiero siedemnastego dnia wojny?
Stalin nie miał w zwyczaju przygotowywania planów długofalowych. Podobnie działał Hitler. Obaj byli słabo przygotowani do zarządzania siłami zbrojnymi i swoje decyzje podejmowali często w sposób żywiołowy. Na początku wojny decyzje Stalina wynikały z błędnego założenia, że Związek Sowiecki jest potężny.
3 września 1939 r. ku zaskoczeniu Hitlera Francja i Wielka Brytania wypowiedziały mu wojnę. Postawiło to Niemcy w bardzo trudnej sytuacji. Rzesza zwróciła się więc do Stalina z prośbą o jak najszybszy atak na Polskę, którego nie przewidywano w tajnym protokole do paktu Ribbentrop-Mołotow. Silny opór Polski i przystąpienie do wojny mocarstw zachodnich skłoniło Hitlera do zmiany strategii. Problemem był jednak fakt, że Związek Sowiecki nie miał swoich sił na pozycjach wyjściowych do ataku. Nawet w kraju znacznie mniejszym jakim była Francja rozlokowanie sił trwało dwa tygodnie. Stalin nie był w stanie szybko przystąpić do wojny ofensywnej, co zmusiło go do podejmowania kolejnych decyzji pod wpływem wydarzeń. Obiecał więc Niemcom, że ruszy tak szybko jak będzie mógł, ale nie wcześniej niż za tydzień lub nawet trzy tygodnie.
8 września Niemcy ogłosili, że wkraczają do Warszawy. Było to o tyle prawdą, że tego dnia rozpoczął się pancerny szturm od strony Ochoty, który jednak niemal od razu został powstrzymany. Sowieci zareagowali deklaracją, że ruszą na Polskę, ale nie są w tej chwili gotowi do takiej ofensywy. Wywołało to w sztabie niemieckim przekonanie trwające do 17 września, że Stalin nigdy nie rozpocznie ofensywy. Hitler otrzymał informację o tym, że Armia Czerwona ruszy do ataku dopiero 15 września. Nie zostały podjęte więc żadne działania, takie jak przerzut oddziałów niemieckich na zachód, gdzie rosło zagrożenie ofensywą francuską.
Dlaczego Stalin wybrał 17 września jako datę agresji?
Nie posiadamy żadnych źródeł, aby odpowiedzieć na to pytanie. Można się jednak domyślać motywów decyzji Stalina. Szczególne znaczenie miał dla niego Lwów. Wynikało to z jego klęski w sierpniu roku 1920, gdy jako komisarzowi politycznemu Frontu Południowo-Zachodniego nie udało się zająć tego miasta.
12 września oddziały niemieckiej 1. Dywizji Górskiej podeszły pod Lwów. Gdy wiadomość ta dotarła do Stalina podjął decyzję o ataku. Prawdopodobnie nastąpiło to 14 września. Przypuszczalnie bał się, że Niemcy natychmiast po zajęciu Lwowa stworzą tam marionetkowy rząd ukraiński i wycofają się z układu z 23 sierpnia. Niemcy nie mieli jednak takich zamiarów.
Wprawdzie, aby przyspieszyć sowieckie działania rozpoczęli w Berlinie manifestacyjne rozmowy z przywódcami nacjonalistycznej emigracji ukraińskiej przebywającej w Berlinie. Zdawali sobie sprawę, że wśród działaczy ukraińskich jest mnóstwo sowieckiej agentury. Na temat powołania marionetkowego państewka ukraińskiego w Galicji nie rozmawiali jednak politycy niemieccy, ale oficerowie wywiadu. Sprawiało to, że te negocjacje był niezobowiązujące.
Informacje o tych rozmowach dotarły do Moskwy w tym samym czasie, co wiadomości o niespodziewanym podejściu Niemców pod Lwów. Stalin podjął decyzję o szybkim uderzeniu na miasto. W tym celu wydzielił z gromadzących się nad granicą wojsk grupę złożoną z jednostek pancernych, zmotoryzowanych i kawalerii. Otrzymała ona inne rozkazy niż wszystkie pozostałe armie sowieckie. Jej celem było omijanie wojsk polskich i jak najszybsze dotarcie pod Lwów. Stopień improwizacji działań sowieckich był tak wielki, że dowódcy tych oddziałów nie wiedzieli, że pod Lwowem są Niemcy. Doprowadziło to nawet do wzajemnego ostrzeliwania się oddziałów sowieckich i niemieckich.
Moim zdaniem hipoteza o przyspieszeniu działań sowieckich z powodu chęci zdobycia Lwowa jest najbardziej logiczna.
Wspomniał Pan, że działania sowieckie na południowym odcinku frontu były improwizowane. Czy podobne zamieszanie panowało również w innych miejscach?
Wojska sowieckie, które ruszyły 17 września przystępowały do ofensywy w ogromnym bałaganie. Nie wszystkim udało się wyjść z pozycji wyjściowych. Często nie były w stanie zorganizować przekroczenia granicy. Tak było w przypadku dywizji stojącej naprzeciwko miejscowości Sarny. Granicy na tym odcinku nie broniła żadna polska strażnica Korpusu Ochrony Pogranicza. Po pierwszej informacji o ataku sowieckim większość Pułku KOP "Sarny" skoncentrowała się w odcinku umocnionym "Polesie". Mimo to Sowietom nie udało się przekroczyć granicy niebronionej na innych odcinkach w tym regionie. Udało im się to dopiero 18 września.
Często również Sowieci mieli problemy techniczne. Zgrupowanie skoncentrowane w rejonie Mińska dysponowało około 150 czołgami. Jej pierwotnym celem miała być warszawska Praga. Pamiętajmy bowiem, że zgodnie z zapisami tajnego protokołu paktu Ribbentrop-Mołotow linia demarkacyjna miała przebiegać na Wiśle. Mimo tak ambitnego celu do Wołkowyska niedaleko Grodna dotarły zaledwie cztery czołgi. Pozostałe ugrzęzły po drodze z powodu braku paliwa lub części zamiennych.
Powszechne było również zajmowanie przez oddziały sowieckie jakiegoś miasta polskiego i jego opuszczanie na noc. Rozbijano wówczas obóz pod miastem z obawy przed napadem Polaków i rozbrojeniem.
Znając historię późniejszych kompromitujących klęsk Armii Czerwonej w wojnie z Finlandią należy zauważyć, że jej działania w Polsce były równie nieudolne. Często bardzo nieliczne oddziały potrafiły zatrzymać o wiele liczniejsze oddziały sowieckie.
Czy gdyby Sowieci nie podjęli ofensywy 17 września to Francja rozpoczęłaby wielką ofensywę przeciwko Niemcom?
Moim zdaniem Francja musiałaby ruszyć. Problemem armii francuskiej był fakt, że wielu jej dowódców zawdzięczało swoje awanse siłom politycznym lub wysłudze lat. Mieli oni wielki kłopot z podejmowaniem decyzji. Było to widać już w 1936 r. podczas zajmowania przez Niemcy zdemilitaryzowanej Nadrenii. Tak było również we wrześniu 1939 r., gdy działania francuskie były bardzo powolne. 12 września działania ofensywne zostały całkowicie wstrzymane. Mimo to należy zakładać, że pomiędzy 20 a 23 września rozpoczęłaby się ofensywa francuska. Był to termin realny, choć i tak opóźniony, ponieważ ofensywa miała rozpocząć się piętnastego dnia od rozpoczęcia mobilizacji wojsk francuskich, czyli właśnie około 17 września.
Gdyby armia francuska ruszyła przeciw Niemcom to prawdopodobnie nieprzygotowani do wojny Sowieci nie zaatakowaliby, czekając na wynik wojny w Europie.
###Rozmawiał Michał Szukała, PAP