Bierzyński: "Kaczyński powiedział szach-mat. Platforma ginie od własnej broni" (Opinia)
Niedzielna konwencja programowa Prawa i Sprawiedliwości postawiła Koalicję Europejską w trudnej sytuacji. Rytualna krytyka obietnic przeciwnika zbliża opozycję do klęski. Żeby wygrać, trzeba PiS pochwalić - pisze Jakub Bierzyński, doradca Roberta Biedronia.
Propozycje, które przedstawił Jarosław Kaczyński, oznaczają jedno: masowy transfer pieniędzy z budżetu do różnych grup społecznych. Najwięcej zyskają rodziny z dziećmi. 500 złotych będzie wypłacane także na pierwsze dziecko i to bez względu na wysokość dochodów. Młodym wyborcom prezes obiecał, że do 26. roku życia nie zapłacą podatku dochodowego. Seniorów kusił 13. emeryturą. Całość programu będzie kosztowała budżet około 40 mld złotych.
Twój populizm jest zły, nasz wspaniały
Opozycja staje przed dylematem: jak zareagować na propozycje PiS? Skrytykować je trudno, bo to kopia postulatów Platformy Obywatelskiej. Liberalni publicyści w mediach społecznościowych stawiają słuszny zarzut: "Jakiż to prezent od Jarosława Kaczyńskiego?! Przecież program socjalny PiS będzie finansowany z naszych podatków."
To prawda, lecz z czyich podatków będzie niby finansowany identyczny program Koalicji Europejskiej? Grzegorz Schetyna jest więc rozdarty. Z jednej zarzuca konkurentom plagiat: "Kaczyński przyznał mi rację". Z drugiej, atakuje go za populizm i korupcję polityczną. Tak niespójnego stanowiska na dłuższą metę nie da się utrzymać. Przewodniczący PO musi się zdecydować: albo krytykuje PiS za populizm, rozdawnictwo i nieodpowiedzialność budżetową, albo oskarża o skopiowanie własnych postulatów.
I tak źle, i tak niedobrze.
Szczególnie granie populizmem jest dla opozycji skrajnie niebezpieczne. Po pierwsze, może zrazić socjalnie nastawionych wyborców, którzy powiedzą: "Trzy lata temu PO mówiła to samo: nie da się, a teraz każdy widzi, że się dało. Trzeba chcieć, a im się po prostu nie chce". Po drugie, atakowanie wiarygodności Kaczyńskiego jest karkołomne. Zawsze może odpowiedzieć: "Przecież dotrzymaliśmy słowa. Wtedy też mówili, że to puste obietnice". Trzeci argument: "Na to nie ma pieniędzy", nie działa.
Według ministerstwa finansów budżet stać na taki wydatek. Krytykując więc propozycję rządu, opozycja nie tylko wyszłaby na pesymistów i malkontentów, ale także na ekonomicznych ignorantów.
Czyli również nie najlepszy to obraz.
Tym bardziej, że z polityków PO szybko można zrobić hipokrytów. Dlaczego postulaty zgłaszane przez Grzegorza Schetynę 3 lata temu były rozsądne i rzeczowe, a te same postulaty zgłaszane dziś są nierealistyczne? Czyżby populizm był definiowany nie w zależności od rodzaju składanych obietnic, a od tego, kto je składa? Nasze są dobre, bo są nasze. Ich złe, bo to rozdawnictwo i korupcja polityczna.
Prawa autorskie w polityce nie istnieją
Schetyna ginie od własnej broni. Postulat 500+ zgłaszany 3 lata temu miał na celu tylko jedno – postawienie PiS w kłopotliwej sytuacji. Rząd musiał odmówić, przyznając tym samym, że obietnice składane w trakcie kampanii wyborczej (500 złotych na każde dziecko), były propagandą wyborczą, hasłami na wyrost.
Mało tego, zamiast chwalić PiS za realizację polityki socjalnej, liberalna opozycja zaczęła się licytować z populistami na populizm, jednocześnie ów populizm krytykując. A Platforma zalicytowała wysoko: 500 zł na pierwsze dziecko, 13. emerytura, obniżenie stawek PIT, VAT i dopłaty do pensji poniżej średniej. Razem 84,5 miliardów złotych. Populizm?
Skutki były fatalne. Licytacja uwiarygodniała postulaty PiS - im w większym stopniu były spełniane, tym bardziej krytyka populizmu stawała się pusta. Dzisiaj przychodzi zapłacić za nią kolejny rachunek. Wtedy, gdy jeszcze wyborcom szumiało w głowie od realizacji postulatów socjalnych, zarzut niedotrzymania obietnic nie wybrzmiał. Dziś postulaty opozycji zgłoszone 3 lata temu dawno już straciły świeżość. Nie porywają tłumów, nie budują pozycji partii w sondażach. Co powiedzieć, gdy polityczny rywal realizuje twoje własne postulaty? Huston, mamy problem!
Niestety, argument: "Byliśmy pierwsi", nie działa. W polityce trudno dostać bonus za prawa autorskie. Dla elektoratu autorstwo pomysłów nie ma żadnego znaczenia. Nieważne, kto je wymyślił. Ważne, kto je zrealizuje.
Dlatego słowa Grzegorza Schetyny: "Kaczyński przyznał mi rację", brzmią gorzko.
Dotychczas politycy obiecywali wyborcom szczęście i dobrobyt po wyborach. Warunkiem realizacji obietnic było utrzymanie bądź objęcie władzy. Transakcja była prosta – wy zagłosujecie na nas, a my w zamian zrealizujemy nasz program.
Przeciwnicy mogli ten program krytykować (populizm/nie ma pieniędzy) lub podważać jego wiarygodność (oszukują/nie dotrzymają obietnic). Kaczyński w niedzielę pokazał, że można inaczej - odwrócił kolejność.
PiS najpierw wprowadzi postulaty w życie, a potem poprosi wyborców o głosy. To prawdziwy szach–mat w licytacji na obietnice. Politycy Koalicji mogą się ścigać z PiS na ich wysokość, lecz już nie na wiarygodność ich spełnienia: "Jeśli zagłosuję na PiS, nic nie tracę. Opozycja może wycofać się z realizacji nie swoich obietnic pod byle pretekstem – źle policzono, nie ma pieniędzy, budżet, koniunktura, itp".
Z całą pewnością osią przewodnią kampanii wyborczej PiS będzie granie strachem przed utratą już zrealizowanych przywilejów.
Na tym polega pułapka zastawiona na opozycję przez Kaczyńskiego. Im bardziej Grzegorz Schetyna będzie krytykował program przeciwników, tym bardziej wiarygodna stanie się ich narracja. Opozycji nie pozostaje nic innego niż się ucieszyć i pochwalić swych politycznych wrogów.
A z czego się ucieszyć? Z tego, że PiS w końcu dostrzegł problem równości wszystkich dzieci. I z tego, że po 4 latach - pod naciskiem polityków PO (projekt ustawy z lutego 2016) - PiS w końcu spełni swoje obietnice z poprzednich wyborów. Lepiej późno niż wcale.
Pominięci mogą przewrócić stolik.
Powodzenie operacji pod nazwą "Masowe rozdawnictwo w zamian za władzę" zależy od jednego podstawowego czynnika. Od tego, czy nie zbuntują się wykluczone grupy społeczne. Przede wszystkim nauczyciele, lekarze i pielęgniarki. Jeśli pół miliona nauczycieli zaprzestanie pracy. Jeśli nie odbędą się matury. Jeśli nauczyciele odmówią okupionego ich gigantycznym wysiłkiem i osobistym poświęceniem obsłużenia podwójnego rocznika w liceach na jesieni, PiS może stracić władzę.
"Dla młodych rodzin znalazło się 20 miliardów za nic, a my nie dostaliśmy minimalnych podwyżek? Wtedy nie było pieniędzy w budżecie a teraz, przed wyborami, już są? Znalazły się, tyle że nie dla nas". Strajk nauczycieli jest szczególnie dotkliwy dla każdej władzy. Chaos uderzy przecież głównie w odbiorców 500 +, czyli beneficjentów rządowego programu społecznego. Zamiast szczęśliwych i wdzięcznych wyborców, PiS może sobie zafundować wściekłych i zrozpaczonych rodziców.
Podobnie w służbie zdrowia. Rozgoryczeni lekarze i pielęgniarki mogą sparaliżować pracę przychodni i szpitali, a żaden rencista i emeryt nie zamieni możliwości leczenia na jednorazową dotację.
Postulaty PiS mają bowiem pewną słabość, której nie sposób wyeliminować. Po prostu są typową kiełbasą wyborczą. Nie stanowią elementu całościowego projektu społecznego. Nie wynikają z wartości prawicy. To prosta wymiana: władza za pieniądze, przywileje za głosy. Pominięte w tej transakcji grupy społeczne mogą poczuć się wyjątkowo upokorzone i jeśli wystarczy im determinacji, by aż do skutku walczyć o swoje, mogą pozbawić PiS władzy pomimo, a nawet z powodu tak hojnych transferów socjalnych.
Koalicja Europejska ma w tej sprawie związane ręce własnymi, nieodpowiedzialnymi obietnicami z przeszłości. Raz zagranej karty nie da się powtórnie położyć na stole. Powtórka z nieskutecznej polityki wobec realizacji postulatów socjalnych PiS, mieszanie zarzutów o populizm z licytacją na obietnice, musi zakończyć się wyborczą klęską.
Żeby wygrać, Grzegorz Schetyna nie może powtórzyć błędów z przeszłości. Powinien zrobić dobrą minę do złej gry i ucieszyć się z propozycji przeciwników licząc na to, że ktoś inny za niego przewróci stolik.