Żołnierze z armii Berlinga walczący w powstaniu warszawskim zostali wysłani na pewną śmierć
Józef Stalin nie chciał pozwolić na kapitulację powstania warszawskiego na początku września, dlatego, aby przedłużyć walki, polskich żołnierzy z armii Berlinga wysłano z samobójczą misją. Z blisko 2,5 tys. żołnierzy, którzy brali udział w desancie, zginęła lub dostała się do niewoli zdecydowana większość. Na prawą stronę Wisły wróciło zaledwie 400 osób.
Na początku września 1944 r., po miesiącu zaciętych walk na ulicach miasta, gen. Tadeusz Bór-Komorowski doszedł do wniosku, że dalsza walka nie ma sensu. W obliczu wstrzymania sowieckiej ofensywy, braku pomocy dla walczącej stolicy ze strony Zachodu oraz słabości sił własnych przedłużanie bitwy skazywało tylko cywilów na kolejne cierpienia i powiększało skalę zniszczeń w mieście. Dziennie ginęło wówczas 317 żołnierzy oraz 2380 cywilów.
"Bór" postanowił więc kapitulować. 10 września drogą listowną ustalił warunki kapitulacji z niemieckim gen. Güntherem von Rohrem i wydawało się, że następnego dnia, po ponad miesiącu heroicznych zmagań, powstanie warszawskie dobiegnie końca.
"Dla Stalina, który dowiedział się o pertraktacjach, takie rozwiązanie byłoby fatalne. AK nie została bowiem jeszcze doszczętnie rozbita. Tysiące polskich patriotów, którzy nadal znajdowali się w jej szeregach, stanowiło dla Sowietów olbrzymie zagrożenie. Również zniszczenia w mieście nie były jeszcze dla Stalina wystarczające. Stalin postanowił więc dać powstańcom nadzieję, sprowokować ich do dalszego oporu" - mówił Zbigniew S. Siemaszko.
W efekcie 10 września po raz pierwszy po prawej stronie Wisły odezwała się sowiecka artyleria, a z Pragi zaczęły dochodzić odgłosy walki. Nad Warszawą pojawiły się niewidziane od 1 sierpnia sowieckie samoloty, które zaczęły zrzucać w workach po zbożu broń i amunicję (rozbijała się, uderzając o ziemię). Tego samego dnia do Komendy Głównej AK przyszła wiadomość z Londynu, że Stalin nagle nieoczekiwanie zmienił zdanie i zgodził się na lądowanie amerykańskich samolotów na swoich lotniskach.
Niestety, "Bór" dał się nabrać na tę prowokację, uwierzył, że Sowieci "wreszcie się ruszyli" i zerwał negocjacje kapitulacyjne z Niemcami. Miasto miało jeszcze konać przez trzy tygodnie. To właśnie w tym czasie straty były największe. Stalin na Kremlu oczywiście zacierał ręce, a elementem perfidnej prowokacji wobec Polaków - mającym utwierdzić ich w przekonaniu, że "bolszewicy idą na pomoc" - był słynny desant jednostek Berlinga w lewobrzeżnej Warszawie.
Fatalnie zaplanowana i wykonana operacja była misją samobójczą, na którą Stalin posłał żołnierzy Berlinga z pełną premedytacją. Ludzie ci nie mieli najmniejszych szans na sukces, posłano ich na pewną śmierć. Operacja rozpoczęła się w nocy z 15 na 16 września. Trwała do 22 września. Żołnierze Berlinga przeprawili się na łodziach i pontonach, które już na Wiśle znalazły się pod ciężkim ostrzałem Niemców.
Ci żołnierze, którzy przeżyli przeprawę, w walce z Niemcami osiągnęli niewiele. Zostali odparci, podzieleni na mniejsze grupy i metodycznie wybici. Berling swoimi oddziałami dowodził w sposób nieudolny, a straty, jakie poniósł, były olbrzymie. Z blisko 2,5 tys. żołnierzy, którzy brali udział w desancie, zginęła lub dostała się do niewoli zdecydowana większość. Na prawą stronę Wisły wróciło zaledwie 400 osób.
Dziś wiemy już, że rozkaz o desancie został wydany w Moskwie przez Stalina, a Berlingowi 15 września przekazał go marszałek Armii Czerwonej Konstanty Rokossowski. Zażądał on również szczegółowych raportów z przebiegu operacji, które Berling miał mu dostarczać trzy razy dziennie. O ósmej rano, pierwszej po południu i dziesiątej wieczorem. Meldunki te były zapewne przekazywane na Kreml.
"Wszystko to jest zbyt przejrzyste i zbyt wymowne, toteż nie ma wątpliwości, jakie cele przyświecały tutaj Moskwie - pisał Władysław Pobóg-Malinowski. - Stalin przez swych agentów dowiedziawszy się o wszczętych rokowaniach o wcześniejszą kapitulację, postanowił po prostu zapobiec jej przez wywołanie w Warszawie złudzeń, nadziei, oczekiwań, które powstrzymałyby ją przed złożeniem broni. Udawanym zwrotem w stanowisku podtrzymywał i podsycał to beznadziejne borykanie się z Niemcami. Niech walka trwa jak najdłużej. Niech zniszczenie miasta i ofiary w ludziach będą jak największe. Warszawa - to przecież potężne na całą Polskę ognisko wartości i sił moralnych. Toteż im większy upust krwi, im większe cmentarzysko gruzów - tym łatwiejsze opanowanie Polski i ujarzmienie narodu".
Wróćmy jednak do losów samych żołnierzy Berlinga, którym przyszło brać udział w tej straceńczej misji. Otóż ci, którzy dostali się do niewoli, zostali natychmiast przesłuchani przez niemieckie służby bezpieczeństwa. W archiwach zachował się protokół jednego z takich przesłuchań, które miało miejsce 18 września 1944 r. Poddany został mu żołnierz Henryk Gwis, były kapral przedwojennego Wojska Polskiego, w szeregach którego w 1939 r. walczył z Niemcami.
Pięć lat później został siłą wciągnięty do armii Berlinga. Choć należy założyć, że Gwis mówił przesłuchującemu go Obersturmführerowi to, co ten chciał usłyszeć, zeznanie to zdaje się dobrze oddawać nastroje i warunki panujące w polskich jednostkach stworzonych u boku Armii Czerwonej. Co najważniejsze jednak, zostało złożone "na gorąco". Oto obszerne fragmenty tego niezwykle interesującego i unikalnego źródła:
"EK Policji Bezpieczeństwa
Grupa Bojowa 'Reinefarth'
Warszawa, 18 września 1944
Doprowadzony przez Grupę Bojową 'Reck' polski żołnierz sowiecki Henryk G w i s, ur. 7.12.1910 w Strykowie koło Łodzi, wyznania rzym-kat., żonaty, zamieszkały wcześniej w Zdołbunowie pow. Równe, ślusarz, obecnie kapral 8 komp., III bat., 9 pułk, 3 dywizja armii Berlinga, składa następujące zeznania:
[...] Trzy lub cztery dni po wkroczeniu Rosjan zostałem zaciągnięty do wojska sowieckiego. Około 300 ludzi z mojego miejsca zamieszkania zostało wraz ze mną przeniesionych w okolice Kijowa, gdzie szkolono nas bez broni w obozie szkoleniowym. Szkoleniowcy od razu nas poinformowali, że utworzono nową, demokratyczną Polskę i dla niej to szkolą oni armię. W połowie marca umieszczono nas w obozie w pobliżu Moskwy, skąd odtransportowano nas po miesiącu, nadal bez broni do Zofiówki pod Równem. Tam uzbrojono nas jako piechotę. W dniu 12 czerwca odmaszerowaliśmy na zachód, w kierunku Warszawy. Dotychczas nasza dywizja nie zetknęła się z wrogiem.
W nocy z 16 na 17.09 1944 moja kompania otrzymała rozkaz przeprawienia się łodziami przez Wisłę. Nie otrzymaliśmy własnej osłony artyleryjskiej ani bombowców. Tylko kilka rosyjskich samolotów zrzuciło na brzegu parę rakiet. Moja łódź, w której znajdowało się ok. 25 ludzi, dotarła do zachodniego brzegu bez niemieckiego ostrzału. [...] Jakiś cywil zaprowadził nas od razu do domów, z ludnością cywilną nie wolno nam było rozmawiać. Słyszeliśmy już wcześniej od żydowskich politruków, że w Warszawie wybuchło powstanie na rozkaz polskiego rządu emigracyjnego w Londynie. Powstanie oceniano jako szaleństwo wywołane bez zgody Sowietów.
Naszą kompanią dowodził chorąży (nazywał się Gryszkiewicz). Dowódcą batalionu był polski kapitan, dowódcą pułku rosyjski major. W trakcie przeprawy mieliśmy przy sobie tylko karabiny, rkm-y, ckm-y i rusznice przeciwpancerne. Poszli z nami dwaj politrucy, z których jeden był Żydem. Zajęliśmy na zachodnim brzegu Wisły dom, którego bramy broniłem ja i jeszcze dwóch innych ludzi. Nagle nasi koledzy zniknęli, więc po silnym ostrzale niemieckim poczuliśmy się zmuszeni do odrzucenia broni i zmieszania się w piwnicy z ludnością cywilną. Wraz z nią poddaliśmy się niemieckiemu Wehrmachtowi.
Nastroje wśród nas, żołnierzy są złe. Większość dowódców i politruków to Żydzi, którzy stale na nas krzyczą i pędzą nas do walki. O co właściwie walczymy, nie wiemy. Politrucy mówili nam, że po wojnie odbędzie się reforma rolna i powstanie demokratyczna Polska. O to mamy walczyć. Raczej nie wierzyliśmy politrukom, ponieważ ich wywody były częściowo sprzeczne. Wyżywienie było złe. Dostawaliśmy tylko dwa razy dziennie zupę i małą puszkę konserwy mięsnej na dziewięciu ludzi. Masło lub smalec otrzymywaliśmy niezwykle rzadko.
Podczas marszu do Warszawy tylko raz polska ludność cywilna witała nas trochę serdeczniej. Poza tym patrzono na nas krzywym okiem. Raz się zdarzyło, że ludzie wołali do nas: 'Jakie z was polskie wojsko, jeżeli macie żydowskich dowódców!'. Nastroje u nas są bardzo złe w skutek złego wyżywienia i ubrania. Wciąż obiecują nam ciepłą odzież, która jeszcze do dziś nie nadeszła.
Niczego więcej zeznać nie mogę.
Henryk Gwis
[poniżej dwa podpisy - prowadzącego przesłuchanie oficera SS i tłumacza; pisownia oryginalna - przyp. red.]".
Dalsze losy Henryka Gwisa są nieznane. Jeżeli ktoś z Szanownych Czytelników dysponuje informacjami na temat tego, co się stało po wojnie z tym żołnierzem - jeżeli oczywiście przeżył niemiecką niewolę - bardzo prosimy o kontakt z redakcją.
Piotr Zychowicz, Historia do Rzeczy
Protokół przesłuchania Henryka Gwisa został opublikowany w zbiorze dokumentów "Powstanie Warszawskie 1944 w dokumentach z archiwów służb specjalnych", IPN - KŚZpNP, MSWiA, FSB, IRHRAN
Polecamy artykuł: Rzeź pod Lenino