Zakrocki ze Strasburga: Po co nam kolejna debata? Może w tej Unii naprawdę chodzi też o zasady [OPINIA]
Co wiemy po wtorkowej debacie w Parlamencie Europejskim w sprawie samorządności w naszym kraju? Że parlamentarzyści z innych krajów Europy dobrze orientują się w tym, co się dzieje w naszym kraju. Że polska opozycja podjęła ten temat bez wielkiego entuzjazmu. I że rządzący obóz w Polsce jest w Komisji Europejskiej i Parlamencie osamotniony.
Inicjatywa wtorkowej debaty wyszła z europarlamentarnej grupy "Odnowa Europy", w której bardzo ważną rolę pełnią francuscy politycy En Marche!, ugrupowania prezydenta Emmanuela Macrona. Krążą plotki, że się wkurzyli, kiedy po rozmowach przywódcy Francji w Polsce następnego dnia prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę, zwaną potocznie represyjną.
Ale formalnie pomysł złożył poseł z tej grupy, Słowak Michal Šimečka. Ten młody polityk już zabierał głos w sprawie praworządności w Polsce na sesji plenarnej w styczniu, kiedy to przyjmowano – dodajmy: miażdżącą większością - kolejną rezolucję o stanie rządów prawa na Węgrzech i u nas. Szybko jego pomysł zyskał poparcie w grupie, bo są w niej osoby od lat zaangażowane w walkę o rządy prawa w Unii. To Sophia in't Velt z Holandii opracowała projekt zakładający stałe monitorowanie "rule of law" w państwach członkowskich, który Parlament zarekomendował Komisji Europejskiej, by zrobiła z tego dokument legislacyjny. Na styczniowej debacie o praworządności w Polsce udowadniała, że doskonale orientuje się w przepisach prawa przyjmowanych przez polski rząd. W grupie tej jest też Francuz Bernard Guetta, dzisiaj polityk, a w przeszłości korespondent "Le Monde" w Polsce. Relacjonował sierpniowe strajki, narodziny Solidarności i wprowadzenie stanu wojennego. Zna nasz kraj, realia, wielu polityków i trudno powiedzieć, że "nie ma pojęcia" co się w Polsce dzieje.
Trzeba utrzymywać presję
W każdym razie machina ruszyła i debatę wpisano do porządku obrad na wtorkowy wieczór. Poparli ją chadecy, choć - co warto podkreślić - bez entuzjazmu posłów z Platformy i PSL. Dla nich już za dużo tych debat, po których wylewa się na "totalną opozycję" fala hejtu, w którym słowo "zdrajca" należy do łagodniejszych. Ale większość, w tym szef grupy Europejskiej Partii Ludowej Manfred Weber uważał, że trzeba utrzymywać presję, tym bardziej, że poza Parlamentem i Komisją Europejską wiele się w sprawie praworządności w Polsce nie dzieje.
Zobacz też: Borys Budka o wystąpieniu Beaty Szydło. "Znów okłamuje PE"
Tuż przed debatą zatrzymał mnie znajomy poseł z Litwy Petras Auštrevičius, także z grupy "Odnowa Europy". Wyciągnął komórkę, włączył pocztę i pokazał dziesiątki maili. "To jest jak powódź. Wszyscy jesteśmy zalani mailami z wielu państw, w których różni ludzie dziękują za pomysł debaty. Oczywiście mam też wiele maili od Polaków i ku mojemu zaskoczeniu pogróżki, inwektywy są w wyraźnej mniejszości".
Jak poprawnie powiedzieć "Juszczyszyn"
Debata zaczęła się późno, już po godzinie 21.00, a więc przy dość przerzedzonej sali. Posłowie Zjednoczonej Prawicy po doświadczeniach ze styczniowej debaty postanowili zmienić taktykę, by uniknąć pojedynku z oponentami, wymiany ciosów. Postanowili cały czas przeznaczony dla ich grupy, czyli Europejskich Konserwatystów i Reformatorów zblokować w jedno wystąpienie Beaty Szydło. Pozostali mieli korzystać tylko z procedury "niebieskiej kartki", czyli w 30 sekundowych niby-pytaniach, reagować na krytyczne wypowiedzi oponentów.
Regułą jest, że przedstawiciele poszczególnych grup politycznych wypowiadają się licząc od największej. Mieliśmy więc serię bardzo ostrych wypowiedzi pod adresem obozu rządzącego, aż w końcu głos zabrała b. premier Beata Szydło. Zapewniła, że polski rząd wspiera działania na rzecz praworządności w Unii, że sam działa w zgodzie z konstytucją i w imieniu Polaków przeprowadza reformę sądownictwa - którą z pewnością dokończy. Dodała, że nasz rząd czerpie garściami z rozwiązań w innych państwach Unii, które jakoś nikomu dotąd nie kojarzyły się z zamachem na praworządność. Więc jeśli komuś potrzebna jest refleksja, to nie rządowi, ale Parlamentowi Europejskiemu, którego posłowie ulegli, zdaniem Beaty Szydło, "wpływowi grupy frustratów z Polski, którzy stracili władzę".
W części poświęconej na dyskusję na uwagę zasługują te wypowiedzi posłów z różnych państw, które dowodziły, że wiedzą o naszych sprawach wiele, a niektórzy, jak np. niemiecka socjalistka Katarina Barley potrafią nawet dość poprawnie powiedzieć "Paweł Juszczyszyn". Pozostali używali mocnych słów, kiedy, jak posłanka z Malty Roberta Metsola, porównywali obecne działania wobec sędziów do czasów komunistycznych represji, a opór części sędziów do walki na "ostatniej barykadzie". Zadawało to kłam argumentowi, który często w takich debatach przywoływał prof. Ryszard Legutko, że "Państwo nie macie pojęcia o ustawach, które są w Polsce przyjmowane".
Co wiemy, dokąd zmierzamy
Co zatem wiemy po wtorkowej debacie? Rządzący obóz w Polsce jest w Komisji Europejskiej i Parlamencie osamotniony. Ma zaledwie kilku i to raczej kłopotliwych sojuszników, bo w jego obronie podczas debaty stanęło trzech posłów z grup mniej lub bardziej antyunijnych. Tego dobrze nie da się w kraju sprzedać, zapewniając jednocześnie o swojej pro-europejskości.
Wiemy też, że Komisja Europejska nie odpuści. Ponieważ widać wyraźnie, że w Radzie ds. Ogólnych, gdzie toczy się procedura z art. 7, nic się szybko nie wydarzy, Komisja Europejska będzie przede wszystkich korzystała z Trybunału Sprawiedliwości licząc na jego orzeczenia i na ich wykonywanie przez polski rząd. Nie wydaje się, by przepadł mechanizm "pieniądze za praworządność" podczas negocjacji przyszłego budżetu Unii. Presja głównych płatników, ale nie tylko nich, jest jednak ogromna, więc polski rząd nie chcąc w ogóle zawetować budżetu, na jakąś formę tego mechanizmu będzie musiał się zgodzić.
Są jeszcze inne wnioski z tej debaty. Zgłosiła ją grupa polityczna, w której nie ma nikogo z Polski. Oczywiście pomysł poparła Europejska Partia Ludowa, w której są i PO i PSL, ale jednak jest to inicjatywa grupy bez polityków polskiej opozycji. Jej siłę i wpływ na sprawy Unii z pewnością buduje znaczenie i autorytet głównego patrona czyli Emmanuela Macrona. Jeśli ktoś był zaskoczony, a może i zawiedziony wypowiedziami francuskiego prezydenta w Polsce na temat praworządności, to powinien tę akcję w PE widzieć jako swoiste "dopełnienie".
Gdzie polski rząd ma sojuszników?
I jeszcze coś. Słowacki poseł, który o debatę zabiegał, jest politykiem tej samej partii, co prezydent jego kraju, pani Zuzana Čaputová. Komisarzem odpowiedzialnym za praworządność jest zaś Věra Jourová z Czech. Można zatem postawić tezę, że polski rząd w ramach Grupy Wyszehradzkiej może na wielu polach współpracować - ale nie wszyscy członkowie V4 będą patrzeć przez palce na popełnianie grzechów w obszarach, w których kompromis jest ograniczony.
Wraca więc pytanie, gdzie polski rząd ma sojuszników? Z kim chce budować koalicje do załatwiania ważnych dla Polski spraw, takich jak prace nad Zielonym Ładem, budżetem Unii na siedem lat, Funduszem Sprawiedliwej Transformacji na przekształcanie górnictwa i energetyki?
Może jednak warto uwierzyć, że w tej Unii naprawdę chodzi też o zasady.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.