Wyznawcy Tuska nie różnią się od wyznawców Kaczyńskiego
Przyjechał, trochę pospacerował, coś tam powiedział, pooddychał niezbyt czystym krakowskim powietrzem i pojechał. Będzie miał z tego trochę zdjęć do powrzucania na Instagrama. Za to ci, którzy do spaceru się przyłączyli, wydają się uraczeni, jakby spotkali się z największym idolem wszech czasów, na którego czekali, którego wypatrywali, a każde jego słowo ma być dla nich drogowskazem.
Tusk jak sztukmistrz pokazuje, że tłum fanów ma zawsze jedną cechę. Potrzebuje tego, żeby go karmić własną obecnością. Zresztą, wydaje się, że w tej dziedzinie Tusk ma dwóch idoli, których naśladuje. Jarosława Kaczyńskiego i własną córkę.
Bo gdy przyjrzeć się bliżej, to wyznawcy Tuska od wyznawców Kaczyńskiego nie różnią się niczym. I ci, którzy czekają na Tuska, jak i ci którzy czekają na Kaczyńskiego, wsłuchują się w każdy przecinek, każde westchnienie. Wypatrują każdego grymasu, uśmiechu, machnięcia ręką. Każde słowo urasta do rangi wiekopomnego przesłania, niemal prawdy objawionej. Gdy powiesz głośno, że „król jest nagi”, to natychmiast obóz przeciwny na ciebie napada i wyzywa od zdrajców, moherów albo lemingów, a jak w moim przypadku od nieobiektywnych dziennikarzy.
Wyznawcy Tuska i Kaczyńskiego muszą być oddzielani kordonami i zasiadać w oddzielnych sektorach, jak dwie drużyny piłkarskie grające w derbach. Zapominając, że zawodnicy ich drużyn prędzej czy później muszą grać w jednej, narodowej, której kibicują wszyscy bez wyjątku.
Polityk to nie Mesjasz. Nie trzeba się zachwycać każdym jego słowem. To, co powie, nie jest wyrocznią. To zwyczajne zdanie, z którym można, ale wcale nie trzeba się zgadzać. Tym bardziej, że obaj właściwie mówią to samo. O tym „żeby przestać dzielić Polaków”, „żeby być dumnym narodem”, „że miejsce w Unii nam się należy” i tym podobne okrągłe hasła, które w praktyce oznaczają tyle, co hasła reklamowe mniej lub bardziej wartościowych produktów tego samego producenta. Bez względu na to, który kupimy, zyskuje zawsze ten sam. W tym wypadku zyskuje polityczny duopol.
A że żyjemy w dobie obrazków, a nie treści, to Tusk czerpie nie tylko z politycznego rywala. Widać coraz wyraźniej, że zachowuje się tak jakby pozazdrościł popularności swojej córki, która znana jest z głównie ze swojego bloga i instagrama. Teraz i on zaczął się zachowywać jak instagramer, który żądny jest dużych zasięgów. Tam, by być popularnym, wystarczy być i pokazać zdjęcia z tego, co się jadło, gdzie się było, w którą stronę się poszło. A już najlepiej jak, tak zwanym przypadkiem, ktoś zrobi instagramerowi zdjęcia ze spaceru. Że niby taki wyluzowany, taki otwarty i dostępny dla swoich fanów.
Zobacz: Dziennikarz WP wspomina „szpile” Donalda Tuska. „Politycy PiS-u się gotowali”
Nie jest łatwo być politykiem „bliżej ludzi”. Autobus, który wozi z miejsca na miejsce, to już przeżytek. Jeżdżenie komunikacją miejską bardziej śmieszy, niż robi na
wyborcach wrażenie. Robienie zakupów w dyskoncie czy na targu kończy się różnie, bo zawsze ktoś zapyta o podatki, albo jeszcze gorzej, przepyta z obowiązujących cen. Już lepiej iść na spacer po krakowskim rynku. Widać spacery Tuskowi się spodobały. Tylko czekać, aż teraz Kaczyński czy Morawiecki zacznie spacerować. Bo że zaczną, to pewne. Przecież w polityce jak w show biznesie, każda gwiazda podpatruje inną. Jedyny pożytek z tych spacerów to taki, że choć na chwilę niektórzy oderwą się o telewizora i trochę się poruszają.
Osobiście wolałem jednak, jak Tusk biegał. Wtedy trudniej było robić ustawki, a i bez zadyszki trudno mówić, toteż większość po prostu biegła i nie mówiła. Cieszyła się tylko aktywnością fizyczną.