Im więcej ciebie, tym mniej – śpiewała przed laty Natalia Kukulska. Z Andrzejem Dudą może być tak, że im więcej będzie go w roku przedwyborczym, tym mniejszą będzie miał szansę na reelekcję. Chyba że opanuje własne wady. I nie da się sprowokować konkurentom.
Polityk PiS nr 1: – Co cenię w Andrzeju jako prezydencie? To, że facet, wbrew pozorom, ma stalowe nerwy. Co chwila opozycja robi mu naloty dywanowe, swoje dokłada partia, jak w przypadku sądowego weta. A Andrzej zaciska zęby, wychodzi gdzieś w Trębiszewie do ludzi i wali takie przemówienie, jak by był jedynym przywódcą narodu. Znosi krytykę, choć bardzo jej nie lubi. I nie jest człowiekiem oderwanym od rzeczywistości.
Polityk PiS nr 2: – Pan spojrzy na Bronka [Bronisława Komorowskiego – przyp. red.]. On nie był z tego świata, otoczenie odcinało go od ludzi, jako prezydent nie znał nastrojów społecznych, nie wiedział, co o nim piszą w Internecie. Dlatego między innymi przerżnął wybory. A Andrzej jakoś potrafi to wyczuwać, nie jest głupi. A Bronek był.
Znajomy prezydenta: – Problemem jest to, że Andrzej czasami za bardzo chce. To prawda. Wtedy są wpadki, jakieś nienaturalne wystąpienia, nie do końca przemyślane wypowiedzi w wywiadach. Ale nie mam mu tego za złe, jemu naprawdę zależy. Andrzej swoją prezydenturę – proszę się nie uśmiechać – traktuje trochę jak misję. Nie tylko jako szczebel kariery. Podchodzi do swojej roli niezwykle poważnie.
Tak się zachowuje przywódca
Kilkadziesiąt godzin temu, czwartek. Ostatni dzień konferencji bliskowschodniej w Warszawie.
Gdy wydaje się, że duży, międzynarodowy szczyt mimo wszystko okaże się dla Polski sukcesem, nagle wszystko się sypie: sekretarz stanu USA Mike Pompeo namawia, by Polska "uczyniła postępy" ws. restytucji mienia utraconego przez Żydów w Holokauście, znana amerykańska dziennikarka ogłasza na antenie NBC, że powstanie w getcie warszawskim było nie tylko przeciw Niemcom, ale też przeciwko Polsce, a premier Izraela Benjamin Netanjahu – cytowany przez "Jerusalem Post" – miał oświadczyć, że Polacy współpracowali z nazistami w Holokauście.
Polityk z obozu władzy: – Bylismy przekonani, że siła rażenia tego wszystkiego będzie tak duża, że się z tego nie wyplączemy. Mimo że naszej winy w tym nie ma żadnej. Telefony się urywały, nie wiem, czy premier i prezydent w ogóle zmrużyli oczy w nocy.
Według informacji Wirtualnej Polski Andrzej Duda i jego otoczenie – przede wszystkim minister Wojciech Kolarski – podjął działania na dyplomatycznym zapleczu. Światowy Kongres Żydów wydaje oświadczenie, w którym domaga się od amerykańskiej telewizji sprostowania słów dziennikarki mówiącej o powstaniu w getcie przeciwko Polakom i przeprosin. To – jak słyszymy – efekt lobbingu głowy państwa.
Gdy informację na ten temat podaje na Twitterze nasz reporter Marcin Makowski – chwaląc Dudę – wtem odpisuje mu prezydent: "Dziękuję. Pracujemy. Spokojnie i bez krzyku. Ale konsekwentnie i, jak widać, skutecznie. Pozdrawiam serdecznie".
Kilka godzin później. Duda idzie jeszcze dalej. W nawiązaniu do słów, jakie miały paść z ust premiera Netanjahu, prezydent oświadcza: "Jeśli wypowiedź Premiera Netanjahu brzmiała tak, jak podają media, gotów jestem udostępnić Rezydencję Prezydenta RP ‘Zameczek’ w Wiśle na spotkanie Premierów Grupy Wyszehradzkiej (V4). Izrael nie jest dobrym miejscem by się spotykać, mimo wcześniejszych ustaleń".
Polityk znający prezydenta: – Tak się właśnie powinien zachowywać przywódca poważnego państwa.
To nie długopis
Nie zawsze tak jednak było. Owszem, Duda potrafi się postawić własnemu środowisku politycznemu – jak wtedy, gdy zawetował ustawy sądowe albo kontrowersyjną ordynację do PE – ale zwykle działa pod dyktando większości parlamentarnej. Po prostu dostaje na stół ustawy i je podpisuje. Zgodnie z wolą Jarosława Kaczyńskiego.
Polityk PiS tłumaczy prezydenta: – To nie jest tak, że Jarosław do czegoś zmusza Andrzeja. Media przyprawiają mu łatkę "długopisu" prezesa, ale zapominają dodać, że prezydent to krew z krwi i kość z kości pisowiec. Ma takie same poglądy, jak my, i po prostu robi swoje.
Inny rozmówca znający głowę państwa przekonuje, że Dudzie postawić się Kaczyńskiemu nie jest łatwo. I że konflikt – zwłaszcza z własnym otoczeniem – nie jest czymś, w czym prezydent się odnajduje.
– Konflikt, kryzys, to naturalne środowisko działania dla prezesa. Andrzej w kryzysach się nie lubuje – uważa rozmówca WP z okolic PiS.
Polityk PiS: – On ma tak, że chce, żeby nikt nie miał do niego pretensji. Tak chce działać, tyle że tak się nie da, bo zawsze ktoś będzie miał pretensje. Ja prezydentowi współczuję, bo on jest w bardzo trudnej sytuacji. Musi lawirować, analizować, co mu się opłaca, a co nie, z kim spór mu zaszkodzi, a z kim nie. To nie jest łatwa robota, pod takim względem psychicznym nawet. Trzeba mieć chłodną głowę. Prezydentowi czasem jest jej brak.
Inny rozmówca WP: – Walka na noże nie jest dla niego. Andrzej uwielbia typową prezydencką celebrę: jechać do ludzi, wręczyć order, przybić piątkę piłkarzom. Jest w tym świetny, on ma naturalną umiejętność łapania kontaktu z ludźmi. Na pewno nie jest w tym gorszy od Tuska, choć inny. Wada? Zbyt często się obraża. Zwłaszcza na ludzi, których ceni i lubi, a którzy rzucają mu kłody pod nogi. Albo na dziennikarzy. Nie, nie na tych z "Wyborczej" czy TVN. Na tych prawicowych.
Znajomy prezydenta: – Z mojego punktu widzenia to, co przeszkadza Andrzejowi, to jest chwiejność, takie niestuprocentowe przekonanie, co trzeba, a co powinno i można by zrobić. Nie ma też w jego otoczeniu kogoś takiego, kto jednoznacznie stwierdzi: trzeba zrobić tak i tak, bez dyskusji. Andrzej dużo analizuje, a to czasem zamiast pomagać - gubi.
Politycy znający głowę państwa przekonują, że jednej rzeczy Duda po prostu nie znosi: kpin, szyderstw i braku szacunku. Jak każdy lubi słuchać szczerych pochwał, choć nie pochlebstw. Kiedyś nagminnie czytał komentarze o sobie, dziś ponoć ograniczył śledzenie artykułów i reakcji internautów na swój temat.
Wiosna z białym koniem
W roku przedwyborczym Duda będzie musiał zachować zimną krew i nie wdawać się w konfliktogenne sytuacje. Ma robić to, co robi najlepiej – być wśród ludzi i głosić potrzebę jedności w narodzie.
Wykluczone są działania niepopularne, które narażą prezydenta na spory ze swoim środowiskiem z jednej strony, i na wojnę z opozycją z drugiej.
Duda – najbanalniej rzecz ujmując – ma być "prezydentem wszystkich Polaków". Ma nie drażnić, ba, nie rzucać się w oczy.
Współpracownicy głowy państwa doskonale pamiętają 2015 r. Jasne, Duda wygrał przede wszystkim dzięki świetnej kampanii i pewnie także dzięki potrzebie zmiany wyrażanej przez znaczną część społeczeństwa. Ale zwyciężył również dzięki temu, że jego główny rywal – wydawało się, pewniak do reelekcji – w ciągu kilku miesięcy kampanii zaliczył więcej wpadek, niż w całej politycznej karierze.
I Duda musi się tego wystrzegać. Uważać na każde słowo, nie "podpalać się", nie dać ponosić się emocjom. Paradoksalnie, im mniej będzie widoczny, tym dla niego lepiej. To trochę jak z Jarosławem Kaczyńskim: im mniej go w mediach, tym większą popularnością się cieszy PiS, a wyborcy zapominają mu grzechy.
No i rzecz tyleż banalna, co kluczowa: jak będzie wyglądać kampania prezydencka? O tym zdecyduje to, kto w niej weźmie udział. Donald Tusk? Robert Biedroń? A może zupełnie ktoś inny?
Na razie PiS jest zadowolone z pojawienia się Biedronia na scenie politycznej. Wśród ludzi prawicy krążył ostatnio tekst Tomasza Sawczuka z "Kultury Liberalnej", który napisał, że "idea powrotu Tuska do polityki krajowej ‘na białym koniu’ jest dzisiaj na pewno mniej atrakcyjna niż przed utworzeniem przez Biedronia Wiosny".
– Andrzej nie ma już tej świeżości politycznej, co kiedyś, to jasne. Pytanie, na ile będzie w stanie przekonać Polaków, że Tusk nie jest żadną nową kontrofertą, tylko skompromitowanym dekadą rządów byłym premierem – zastanawia się rozmówca z PiS. Jak przekonuje, wysokie poparcie dla Tuska w sondażach jest przeszacowane, zaś Duda niepodzielnie króluje w badaniach zaufania do polskich polityków.
I prezydent może to miejsce utrzymać. Tyle że już nigdy nie może sobie pozwolić na wypowiedzi typu: "Moim zdaniem nie da się być prezydentem wszystkich Polaków. Bo nigdy nie będzie tak, że wszyscy na pana zagłosują, pana wybiorą, będą się z panem zgadzali". A tak Duda powiedział na początku maja 2017 r.
Wypowiedź ta – mimo że logicznie zasadna – wywołała wtedy burzę.
Prezydent nie może także nigdy dać się przyłapać na nocnych wizytach na Żoliborzu. Nie pozwolić sobie na postponowanie ze strony prezesa PiS, tak jak wtedy, gdy zaapelował w rocznicę Smoleńska o pojednanie i wybaczenie, a Kaczyński po tym wyszedł i poprawił Dudę, mówiąc, że przebaczenie owszem, ale najpierw rozliczenie i wskazanie winnych tragedii.
I już nigdy Andrezj Duda nie powinien mówić o UE, że to "niewiele warty sojusz". Bo takie wypowiedzi w roku wyborczym będą zabójcze. Tego typu gafy prezydenta można wymieniać długo.
Polityk PiS: – Czy Dudy powinno być mniej? I tak chyba nieczęsto rzuca się w oczy. Problem polega na tym, że możesz kilka miesięcy się świetnie prowadzić, a załatwić cię mogą 3 słowa i 3 sekundy. I przegrywasz wszystko.