Wiesław Dębski: PiS wraca do hasła z 1997 r. "Teraz K... My!"
- Jest to przykład jawnej korupcji politycznej i odwdzięczania się za dawne zasługi kasą z częściowo tylko państwowej firmy. I nawet hasło "Dobrej zmiany" nie stanowi tu alibi. Chyba, że w PiS mówią sobie tak: nie po to do cholery wygraliśmy wybory, by nie dać roboty swoim ludziom. Nie będziemy się przejmować jakimiś tam pismakami! Zaraz, zaraz, jak to szło? W 1997 roku? Aha: Teraz K... My - pisze Wiesław Dębski dla Wirtualnej Polski.
Prawo i Sprawiedliwość z podniesionymi sztandarami zmierza szeroką ławą ku Dobrej Zmianie. Swoje znaczenie tracą nie tylko dotychczasowe przepisy, rozwiązania społeczne i polityczne, jakieś tam Trybunały, ale nawet słowa. Takie choćby jak: Rodzina na swoim.
Jak zapewne Państwo pamiętają nazwę tę wymyśliła swego czasu Platforma Obywatelska, ukrywając pod nią program wspierania budownictwa mieszkaniowego dla młodych rodzin. Nowy rząd jeszcze nie zdążył rozwinąć skrzydeł, a już program ten zlikwidował. I ja to rozumiem. Iluż w końcu można mieć "swoich"? Dwa, pięć, dziesięć tysięcy? Ale przecież nie setki tysięcy.
I PiS - choć tego nie ogłasza - zręcznie dostosował "Rodzinę na swoim" do nowych warunków. O rodzinę trzeba przecież zadbać. I tę prawdziwą, i tę polityczną. Do zabezpieczania obu wzięto się więc z zapałem. Najpierw przygotowano teren. Czyli jednym nocnym posiedzeniem zlikwidowano Służbę Cywilną, która choć miała swoje wady, to jednak by cokolwiek przekręcić, musiała włożyć w to pewien wysiłek. Dzisiaj hulaj dusza piekła nie ma. Masz kolesia bez roboty, to proszę bardzo. Jutro pracuje...
Jeszcze rząd nie zaliczył pierwszych stu dni, a ja mam już wrażenie, że znane z końcówki lat dziewięćdziesiątych zapewnienie Mariana Krzaklewskiego: damy wam 2 tys. miejsc pracy, to mały pikuś.
Jak Polska długa i szeroka zmierzają do roboty nowi ludzie. Jedni z pierwszych stron gazet, drudzy wyciągani za uszy z głębokich rezerw, trzeci wreszcie to pociotkowie oraz krewni i znajomi królika. Dwa dni tego tygodnia wystarczyły, by w mediach ukazały się przykłady dla każdej z tych trzech grup.
Zaufani prezesa
Pierwszy - Marcin Mastalerek. Pamiętacie? To ten facet, który w kampanii wyborczej, jednej i drugiej, trzymał się spódnicy Beaty Szydło. I jak mógł próbował zasłużyć się na przyszłość. To on o Bronisławie Komorowskim mówił: prezydent obciachu. Ale sodówka w końcu uderzyła mu do głowy i naraził się Jarosławowi Kaczyńskiemu. Złe języki mówią, że Marcin nie odebrał telefonu od prezesa. Odsunięto więc go najpierw do drugiego szeregu a potem pomijano w rządowo-państwowych układankach.
Aż tu nagle sensacja. Marcin Mastalerek obejmuje funkcję dyrektora wykonawczego ds. komunikacji korporacyjnej PKN Orlen. Nie wiem, ile taki dyrektor wykonawczy zarabia, ale myślę, że po 500 zł na dziecko nie powinien ręki wyciągać.
Szef klubu PiS Ryszard Terlecki nie widzi problemu. "Funkcja dotyczy komunikacji. Marcin Mastalerek zna się na tym, bo w tym działał". Innego zdania jest Ryszard Petru, który napisał na Twitterze: "coraz droższa dobra zmiana". I ja się z Petru zgadzam!
Zasłużeni
Drugi - Mariusz Antoni Kamiński. To znany młodzieniec z poprzedniego Sejmu, zwany "Juniorem" - najmłodszy z trzech Kamińskich.
Wspaniale rozwijającą się karierę zdawała się przekreślać słynna afera madrycka. Oto trzech pisowskich muszkieterów udało się w 2014 r. do Hiszpanii na jakąś nudną międzynarodową nasiadówkę. Nie dosyć, że zabrali w rajzę żony, że czas obrad spędzali na plaży, to jeszcze zadeklarowali, że do Madrytu jadą prywatnym samochodem (Sejm wypłacił im odpowiednią ilość gotówki), a oni, cwane juchy, skorzystali z tanich linii lotniczych, różnicę w cenach pozostawiając we własnych kieszeniach. Nie trzeba było długo czekać na zawieszenie wesołych podróżników, a następnie wyrzucenie ich z partii. Ale okazuje się, że prezes o zasłużonych nie zapomina. I właśnie czytam: Mariusz Antoni Kamiński zostanie szefem Polskiego Holdingu Obronnego (to największy udziałowiec narodowego koncernu zbrojeniowego, czyli Polskiej Grupy Zbrojeniowej). Poważnej firmy z wielomiliardowymi obrotami.
Jakież kwalifikacje ma Mariusz Antoni? Mocne! W przeszłości należał do... sejmowej Komisji Obrony Narodowej. Tu jednak historia nie będzie miała szczęśliwego dla pana Mariusza zakończenia. Jak twierdzi Gowin, Kamiński będzie musiał zrezygnować z kierowania polską zbrojeniówką. Podobno nominacja nie spodobała się Prezesowi. Temu Prezesowi.
Syn siostry matki
Trzeci - Jan Maria Tomaszewski. Syn siostry matki braci Kaczyńskich, czyli kuzyn Jarosława. Jak donosi "Gazeta Wyborcza" kuzyn dostał robotę w TVP. W kieszeni JMT nie siedzę, więc na wszelki wypadek zacytuję źródło: "w TVP dostał prestiżowy gabinet po jednym z byłych prezesów, służbowe auto i co miesiąc niezłą pensję" ("GW" pisze o 20 tys. zł.).
Tego samego dnia, w którym ukazała się ta informacja, media poinformowały o zwolnieniu z pracy znanego dziennikarza TVP, który przepracował tam ponad 20 lat. Czyżby trzeba było zwolnić miejsce pracy dla prominentnego królika? Ale chyba nie, bo - jak twierdzi "Gazeta" - to Tomaszewski ma się specjalizować w zwalnianiu ludzi!
Trochę z tej całej sytuacji sobie dworuję, ale chyba niesłusznie. Nie powinno bowiem być dla nas obojętne, kiedy stanowiska w wielkich firmach obejmują ludzie bez kwalifikacji i żadnego doświadczenia, którzy nagle mają mieć wpływ na kluczowe dla państwa firmy. Jest to przykład jawnej korupcji politycznej i odwdzięczania się za dawne zasługi kasą z częściowo tylko państwowej firmy. I nawet hasło "Dobrej zmiany" nie stanowi tu alibi. Chyba, że w PiS mówią sobie tak: nie po to do cholery wygraliśmy wybory, by nie dać roboty swoim ludziom. Nie będziemy się przejmować jakimiś tam pismakami!
Zaraz, zaraz, jak to szło? W 1997 roku? Aha: Teraz K.... My. No tak...
Wiesław Dębski dla Wirtualnej Polski