Wielka wędrówka ludów - największa migracja w historii?
Migracje całych narodów przemieszczających się na trzech kontynentach trwały przez kilka wieków. Nieustanny napór barbarzyńskich plemion rzadko wiązał się z kampaniami wojennymi, krwawymi bitwami i długotrwałymi oblężeniami. Można by przyjąć, iż wszystko przebiegało tak, jakby siły zachodniorzymskie nie zamierzały stawiać czoła nieprzyjacielowi i całkowicie poddały się wewnętrznemu i zewnętrznemu rozkładowi rzymskich struktur państwowych - pisze dr Paweł Więckowski w artykule dla WP.
Historia świata zna wiele potężnych fal migracyjnych rozlewających się po świecie na wszystkie strony. Z ostatnim, gigantycznym ruchem migracyjnym mieliśmy do czynienia po zakończeniu II wojny światowej, gdy bez mała 15-20 milionów mieszkańców Europy Środkowej i Środkowo-Wschodniej zmuszonych zostało do porzucenia swoich domostw i wyruszenia w nieznane.
Migracje bez początku i końca
Jedna z największych wędrówek ludów - nie mający początku ni końca ruch migracyjny - przypadła na koniec antyku i początek nowej epoki - średniowiecza. To masowe przemieszczanie ludności historiografia określiła mianem wielkiej wędrówki ludów, której kulminacyjny moment przypada na okres od IV do VII wieku, a więc na dwa przełomowe dla historii świata momenty: upadek cesarstwa zachodniorzymskiego oraz narodziny islamu. Główną przyczyną masowych wędrówek było pojawienie się na stepach czarnomorskich ok. 370 r. ludów tureckich, zwł. Hunów, Awarów i Protobułgarów. Uderzenie na Europę środkowoazjatyckich plemion doprowadziło do lawinowego przemieszczania się ludów germańskich, którzy w niekontrolowany przez nikogo sposób wlewali się w granice gasnącego Imperium Romanum.
Hannibal ante portas! (Hannibal u bram) - te głośne, wykrzykiwane z przerażeniem larum, rozbrzmiewało raz po raz na ulicach starożytnego Rzymu w okresie II wojny punickiej (III wiek p.n.e.). Hannibal u bram miasta! Wróg nadciąga; wróg obcy kulturowo, mentalnie, religijnie i etnicznie.
Brennus, wódz Galów i jego łupy w zdobyte w Rzymie. Obraz Paula Jamina fot. Wikimedia Commons
Po raz drugi w swojej ponad 1000-letniej historii, Rzymianie z przerażeniem mieli wykrzykiwać, iż wróg stoi u bram "wiecznego miasta". Wróg obcy, nieznany, nie chcący się podporządkować ani rzymskiej władzy, ani rzymskiemu prawu - Barbarus - barbarzyńca z północy.
Wściekłe ataki narodów dręczyły Cesarstwo Rzymskie ze wszystkich stron, a podstępni barbarzyńcy, ukryci w naturalnych kryjówkach, napadali na granice ze wszystkich kierunków - w taki oto sposób, nieznany nam z imienia autor "De rebus bellicis" opisywał sytuację w Romanii w II połowie IV wieku. Konflikty rzymsko-germańskie pogarszały się z roku na rok. W liście św. Hieronima (331-419), który datowany jest na początek V wieku możemy przeczytać: "Nie mogę bez zgrozy wymienić wszystkich nieszczęść naszego wieku. Oto od dwudziestu i więcej lat między Konstantynopolem a Alpami Julijskimi co dzień płynie krew rzymska. Scytia, Tracja, Macedonia, Dardania, Dacja, Tesalia, Achaja, Epir, Dalmacja, obie Panonie są łupem Gota, Sarmaty, Kwada, Alana, Hunów, Wandalów, Markomanów, którzy pustoszą je, rozdzielają i plądrują".
Od połowy IV wieku natarcia Franków, Alemanów i Sasów doprowadziło do załamania się rzymskiego limes na Renie. Próby uszczelniania północnych granic cesarstwa przez cesarzy Juliana Apostaty oraz Jowiana na nic się nie zdały. Germanie tysiącami osiedlali się w państwie rzymskim przynosząc swoją kulturę i obrządki. Od 407 r. Rzymianie zaczęli wycofywać się z Brytanii zostawiając wyspę Brytom aby ci: "mogli żyć na własny sposób, bez przestrzegania rzymskich praw i bronić się bez rzymskiej pomocy przeciwko zagrażającym im Sasom, Piktom i Szkotom". Wizygoci, którzy w 376 r. przekroczyli Dunaj i "wlali się" szerokim strumieniem na Półwysep Bałkański, dotarli ok. 400 r. do Italii, zaś od 413 r. osiedlili się w południowo-zachodniej Galii w okolicach Narbony, Tuluzy i Bordeaux.
W I poł. V wieku Wandalowie zagarnęli wschodnią, najbogatszą, część Afryki Północnej. Tę część, na której setki lat wcześniej rozpościerała się Kartagina - największy wróg Rzymu. W ciągu ok. 30 lat Wizygoci rozciągnęli swoje władztwo na Hiszpanię oraz południową Galię, stając się niekwestionowanymi panami w zachodniej części basenu Morza Śródziemnego. Po 450 r. naciski Franków, Burgundów i Alamanów spowodowały zniknięcie ostatnich pozostałości rzymskiej administracji w Galii. Schyłek zachodniego Rzymu był przesądzony i ostateczny.
Proces zagłady zachodniej części Imperium trwał całe stulecia. Rozliczne epizody powodowały zacieranie, spowalnianie i przerwy w jego przebiegu. Nieustanny napór barbarzyńskich plemion rzadko wiązał się z kampaniami wojennymi, krwawymi bitwami i długotrwałymi oblężeniami. Można by przyjąć, iż wszystko przebiegało tak, jakby siły zachodniorzymskie nie zamierzały stawiać czoła nieprzyjacielowi i całkowicie poddały się wewnętrznemu i zewnętrznemu rozkładowi rzymskich struktur państwowych.
Na same etapy rozkładu Imperium Romanum nieco więcej światła rzuca bizantyjski kronikarz Prokopiusz z Cezarei, spisując wizygocki podbój Hiszpanii i leżącej na zachód od Rodanu części Galii: "Inni żołnierze rzymscy zostali osiedleni na graniach Galii, aby jej bronić. Żołnierze ci, nie mając żadnej możności powrotu do Rzymu, a jednocześnie odmawiając podporządkowania się nieprzyjaciołom, którzy byli arianami, poddali się Arborychii i Germanom wraz ze swymi wojskowymi sztandarami i z ziemią, której długo strzegli dla Rzymian. Przekazali potomkom wszystkie obyczaje swych ojców, które zostały w ten sposób przechowane, a lud ten zachował je z wystarczającym szacunkiem, aby strzec ich aż do moich czasów. Albowiem nawet dzisiaj [połowa VI wieku - przyp. aut] można poznać bezsprzecznie, że przynależą oni do legionów, do których byli przydzieleni kiedyś, gdy byli w służbie. Noszą zawsze sztandary, gdy idą do walki, i zawsze zachowują zwyczaje swoich ojców".
Barbarzyńcy oczami Rzymian
Reputacja barbarzyńców wywoływała panikę, paraliżowała energię. Późnoantyczne kroniki opisują ich jako śmiałych, okrutnych, dzikich najeźdźców, żądnych mordu i grabieży. Rzymski historyk Ammianus Marcellinus pisze o Hunach: "ze wszystkich wojowników są oni najgroźniejsi". Wellejusz Paterkulus nazywa Longobardów "ludem dzikszym od dzikich Germanów". Izydor z Sewilli o Frankach mówi, że zostali "nazwani tak z powodu dzikości ich obyczajów". Sydoniusz Apolinariusz o saskich piratach pisał - "to wróg bardziej zaciekły niż jacykolwiek inni wrogowie", zaś o Frankach salickich: "Od dzieciństwa mają zapał do wojny, jaki miewa się w wieku dojrzałym. Jeśli przypadkiem liczba nieprzyjaciół lub niekorzystne położenie ich przygniata, śmierć jedynie może ich pokonać, nigdy trwoga. Pozostają na miejscu niezwyciężeni, a ich odwaga pozostaje niejako żywa aż do ostatniego tchu". Salwian z Marsylii w swoim dziele zatytułowanym "De gubernatione Dei" ubolewał nad rzymską słabością: "Cóż czynić wobec tych ludzi zdolnych do
osiągnięcia bojowej ekstazy? Jak ich powstrzymać? Czyż nie lepiej pogodzić się z tym co nieuniknione? To nasze grzechy czynią silnymi barbarzyńców, to nasze wady powodują niższość armii rzymskiej".
Okoliczności, które towarzyszyły powstawaniu najrozmaitszych królestw germańskich od połowy V wieku, były różne. Część barbarzyńców jak np. Ostrogoci lub Wandalowie, gdy już osiedlili się, zaprzestawali wszelkiej ekspansji i niemal natychmiast przechodzili do defensywy. Inni natomiast - jak Frankowie i Longobardowie - zachowywali wszczepioną w ich tradycję dynamikę podbojów.
We wszystkich plemionach germańskich, które zadały cios zachodniemu Rzymowi, mamy do czynienia ze społecznościami nastawionymi na wojnę, w których większość uznawanych wartości miała charakter bojowy. Istniały ścisłe, organiczne więzy między organizacją społeczną, a organizacja armii. Wolny człowiek był najczęściej wojownikiem, nadrzędną rolą monarchy było prowadzenie zwycięskich kampanii wojennych. Dla ówczesnych ludów wojna była zarówno sposobem na życie jak i środkiem przetrwania. Francuski historyk Georges Duby uważał, że cywilizacja zrodzona z wielkich migracji była cywilizacją wojny i agresji.
Wszechobecność wojny niezwykle mocno została uwypuklona w germańskiej onomastyce z przełomu VI i VII wieku, zwłaszcza dotyczącej imion - i to zarówno męskich jak i żeńskich. I tak np. Ryszard wziął się od słów Rik-hard (mocny, śmiały), Wilhelm to Wile-helm (wola, hełm), a Gerard pochodzi od słów Ger-hard (mocna włócznia). Z kolei Herbert - Chari-bercht - oznacza "lśniący na polu walki".
Między IV a VI wiekiem wraz z najazdami ludów germańskich, po których nastąpiło założenie barbarzyńskich królestw, pojawiły się zupełnie nowe formy władzy i instytucji. Ustaliła się nowa organizacja społeczeństwa. Przyjmowano i wprowadzano w życie nowe wartości, zupełnie odmienne od tych, które przez setki lat obowiązywały w świecie grecko-rzymskim.
dr Paweł Więckowski dla Wirtualnej Polski