Tusk chciałby, żeby Brytyjczycy zatrzymali brexit. To może się nie udać
Donald Tusk przekonuje Brytyjczyków do zrezygnowania z brexitu. Tak rozumiana jest jego wypowiedź. Nie jest to jednak takie proste. Sprawy w Londynie zaszły już bardzo daleko, może nawet za daleko, żeby się teraz wycofać.
Donald Tusk opublikował wpis na Twitterze chwilę po tym, jak brytyjski parlament miażdżącą większością odrzucił umowę brexitową między Londynem i Brukselą. Od pokoleń szef brytyjskiego rządu nie doznał tak poniżającej porażki.
Jeżeli umowa nie jest możliwa, ale nikt nie chce braku porozumienia, to kto wreszcie zdobędzie się na odwagę, żeby wskazać jedyne pozytywne rozwiązanie? Donald Tusk na Twitterze
Przewodniczący Rady Europejskiej nie powiedział wprost, o jakie "jedyne pozytywne rozwiązanie" mu chodzi. Jednak powszechnie uważa się, że sugeruje wycofanie przez Londyn art. 50 Traktatu o Unii Europejskiej i zrezygnowanie z brexitu. W cenie Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości wystarczy decyzja Londynu, żeby UE pozostała wspólnotą 28 państw.
Nie jest to jednak takie proste. Dr Przemysław Biskup, ekspert ds. brexitu, wskazał na kluczowe znaczenie ustawy o wyjściu z UE (Withdrawal Act) przyjętej w połowie 2018 r. Prawo nakazuje, żeby Wielka Brytania wyszła ze wspólnoty 29 marca 2019 r. niezależnie od odrzucenia przez Izbę Gmin umowy z Brukselą.
Nie wystarczy decyzja rządu przy Downing street, aby brexit odroczyć, czy wręcz z niego zrezygnować i rozpisać nowe referendum. Sytuację kontroluje parlament i bez jego zgody nic takiego wydarzyć się nie może. Każda zmiana terminu wystąpienia z UE wymaga pełnego procesu legislacyjnego zwłaszcza w odniesieniu do tak fundamentalnej ustawy jak Withdrawal Act, która uważana jest za najważniejszy akt prawny przyjęty w Wielkiej Brytanii od blisko pół wieku, czyli od ustawy o przystąpieniu do UE.
Tymczasem czas płynie nieubłaganie i nawet, gdyby rzutem na taśmę premier May udało się odroczyć termin brexitu, a następnie rozpisać nowe referendum, to koszty polityczne takiego rozwiązania byłyby ogromne. Wielka Brytania nie posiada spisanej, ujednoliconej konstytucji, tak jak w krajach Europy kontynentalnej. Na Wyspach obowiązuje prawo precedensowe oparte na ustawach i orzeczeniach sądu.
W tej sytuacji ogłoszenie drugiego referendum, którego wynik był podstawą dla przyjęcia ustawy o wyjściu z UE, oznaczałoby porażkę klasy politycznej do wypełnienia woli obywateli wyrażonej w referendum w 2016 r. Równocześnie posunięcie takie stwarzałoby niebezpieczny precedens sugerując, że politycy mogą pytać wyborców o zdanie do skutku, czyli tak długo, aż uzyskają odpowiedź zgodną z ich oczekiwaniem – w tym wypadku potwierdzającą chęć pozostania w UE.
Ta sytuacja byłaby o tyle niebezpieczna, że w oparciu o taki precedens możliwe byłyby w przyszłości kolejne kroki podważające nie tylko zaufanie obywateli do systemu demokratycznego, ale także kwestionujące wolę wyborców.
Brytyjczycy znaleźli się w potrzasku i tylko niepoprawni optymiści uważają, że istnieje jakieś dobre rozwiązanie. Politycy w Londynie muszą zastanowić się teraz, co jest mniejszym złem. Wyjście ze Wspólnoty bez porozumienia czy pozostanie wbrew uprzednio wyrażonej woli obywateli.
"Brexit to zła decyzja". Prezes Budimexu komentuje
Z każdym upływającym dniem napięcie będzie rosło, podobnie jak ryzyko "twardego" brexitu, zwłaszcza że nic nie wskazuje na to, żeby Brytyjczycy w ciągu najbliższych tygodni znaleźli rozwiązanie, skoro nie udało im się to przez dwa lata negocjacji.
Nieprzejednana postawa Brukseli także nie wróży dobrze. Główny negocjator unijny Michel Barnier powiedział, że nie ma szans na ponowne otwarcie negocjacji, a ryzyko brexitu bez jakiegokolwiek porozumienia jest większe niż kiedykolwiek wcześniej. Trudno się z nim nie zgodzić, gdyż historia wychodzenia Wielkiej Brytanii od samego początku sprawia wrażenie ciągu wpadek prowadzącego ku katastrofie, która coraz bardziej wygląda na nieuniknioną.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl