Świetlik: "Pójdą fejki, że aż strach – właśnie zaczyna się wielki medialny festiwal kłamstw i oszczerstw" (Opinia)
Impreza będzie huczna i potrwa blisko dwa miesiące. Będzie coraz ostrzej, goręcej i weselej. Amok animatorów będzie się nasilał. Przecież już się zaczęło i to z niemałym rozmachem.
Historia miała się mieć w przybliżeniu następująco: na Podkarpaciu doszło do seksafery, w którą rzekomo zamieszani byli ważni politycy rządzącej formacji. Wiedział o niej rzekomo bokser Dawid "Cygan” Kostecki, po raz kolejny odsiadujący wyrok za bandyterkę, który właśnie "wedle wersji oficjalnej” popełnił w więzieniu samobójstwo. "Wersji oficjalnej”, bo na szyi boksera znaleziono dwa nakłucia.
Prokuratura co prawda stwierdziła, że to stare blizny, ale wiadomo, że to "pisowska prokuratura”, "pisowski lekarz”, "pisowska kostnica”. Jak więc ma wyglądać wersja końcowa? Rządzący zamieszani w niecne orgie za pomocą tajnych służb wsadzają i wykończają świadków poprzez mordercze zastrzyki w szyję. Sensację tę odkrywa ta sama gazeta co zawsze, a także ten sam mecenas co zawsze, który z miejsca zakręcił się wokoło dotkniętej tragedią rodziny pięściarza.
Filmowa fantazja
Dowody na seksaferę podkarpacką mieliśmy zobaczyć jeszcze przed wyborami do europarlamentu. Ni widu, ni słychu. Teraz – wraz z kolejną kampanią - wróciła wzmocniona już nie tylko o zarzuty nieobyczajności, ale wręcz tajnych mordów w majestacie państwa. To historie rodem z filmowych fantazji Patryka Vegi albo najmroczniejszych zakamarków duszy Francisa Underwooda, tyle, że piszący je liczą na to, że odbiorca nie potraktuje ich jako fikcji. Do tego wszystko nie jest dopowiedziane. Zadawane w formie pytań, skojarzeń, sugestii. To zabezpieczenie na wypadek procesu sądowego. Trudno też znaleźć jakieś twarde dowody czy nawet poszlaki na logiczną ciągłość przedstawianych wywodów. Trudno, bo ich nie ma.
Zobacz też: Gawłowski po wyjściu z aresztu: stoję z otwartą przyłbicą, niczego się nie obawiam
Tak wygląda modelowy fakenews, słowo, za którym zresztą nie przepadam, bo mamy przecież polskie: kłamstwo i manipulacja. Z jednego lub kilku pomieszanych prawdziwych (jak śmierć "Cygana”) i fikcyjnych faktów tworzy się sieci nieistniejących powiązań wpisujących się w schematy znane odbiorcom z filmów czy netflixowskich seriali.
Festiwal kłamstw
To chyba przedbiegi. Ani adwokat rodziny Tusków, ani żadna z gazet nie ma monopolu na tę zabawę. Jest ona zresztą stara jak świat, a w Polsce grano w nią i w PRL, i potem. Wystarczy sobie przypomnieć akcję propagandową wokoło kandydata Stana Tymińskiego podczas wyborów prezydenckich w 1990 roku. Nie była to postać zbyt szczęśliwa, ale operacja medialna wokoło niego była mało budująca. Miał być szaleńcem, przemytnikiem narkotyków, bić żonę. Nic z tego nie znalazło potem potwierdzenia, a gdy ostatecznie wyeliminowano go z poważniejszej gry politycznej, sensacje umarły. Zresztą żadna ze stron nie jest tu święta – Donaldowi Tuskowi czy Bronisławowi Komorowskiemu sugerowano niegdyś, świadome, celowe sprawstwo katastrofy smoleńskiej.
Tyle, że tym razem będzie intensywniej. Czeka nas wielki festiwal kłamstw i manipulacji. Przez kilka tygodni wzajemne oskarżenia, spekulacje i "pytania”, osiągną Himalaje sensacyjnej fikcji po to tylko, by po wyborach odejść w niebyt. Pozostaną wlokące się procesy o zniesławienie i tłumaczenia, że "redakcja”, "mecenas”, polityk ten czy inny, nie "stawiał tezy”, a "wyrażał swoje wątpliwości”. Kaca moralnego nikt nie będzie miał, bo każdy weźmie tabletkę z napisem "przecież inni też tak robili”.
A co z odbiorcami, czy – by zacytować klasyka – "nie są tak głupi jak państwo myślicie, są jeszcze głupsi”? Tych najbardziej przekonanych przekonać można do wszystkiego, jeśli jest to po ich myśli. Ale na tych nieprzekonanych, a przecież to o nich toczy się walka, może to zadziałać odwrotnie. Bo sporo osób jednak wie, że Netflix lub Vega to nie rzeczywistość.
Wiktor Świetlik dla WP Opinie. Autor jest dziennikarzem i redaktorem naczelnym Trzeciego Programu Polskiego Radia