Sławomir Sierakowski: Zadyszka Trumpa i Kaczyńskiego
W USA i w Polsce, gdzie rządzą populistyczni przywódcy powiało ostatnio optymizmem. Donald Trump i Jarosław Kaczyński, którym dotąd udawało się wszystko, wpadli w tarapaty. Pierwszy zatrzymał się na państwie, drugi na samym sobie. I to jest zasadnicza różnica, której warto się przyjrzeć.
Jedno ze źródeł obecnych sukcesów populizmu wynika – jakby to określił Jarosław Kaczyński – z "imposybilizmu" demokracji liberalnej. Doskonale to wytłumaczył Iwan Krystew porównując "Yes we can!" w wykonaniu Obamy i Trumpa: "Obaj obiecywali zmianę. Tyle że Obama chciał działać zgodnie z zasadami. Gdy ludzie rozczarowali się tym, że wyszło z tego mniej, niż się spodziewali, zmienili zdanie o zasadach i wybrali kogoś, kto mówi: słuchajcie, jestem gotów łamać zasady i dać wam prawdziwą zmianę, jeśli mnie poprzecie. To jest powód, dla którego ludzie w kolejnych krajach głosują tak licznie na populistów”. (z wywiadu dla "Polityki").
Demokracja liberalna nakłada na rządzących wiele ograniczeń. Dokładnie tak wiele, ile zapisane jest w konstytucji, a nawet więcej, bo przywódcę ogranicza nie tylko prawo, ale także instytucje społeczne, opozycja, media, uniwersytety, sądy itd. Za głowę się można złapać, ile tego jest! Tymczasem wyborcom obiecało się góry złota i to natychmiast. Złoto w polityce da się wymienić na godność, ale do tego także potrzebna jest władza i to najlepiej nieograniczona. A tu znowu: artyści szydzą z godności, NGO-sy godnością zajmować się nie chcą, media godnościowych filmów pokazywać nie będą, bo nikt ich nie chce oglądać itd. Nie tędy droga.
"Zbij pan termometr, przestaniesz być chory”
Lech Wałęsa miał na to dobre rozwiązanie, niepotrzebnie wyśmiewane: "Zbij pan termometr, przestaniesz być chory”. I o to właśnie chodzi. Termometr to są wszyscy ci, którzy władzę oceniają. Wystarczy zamknąć im usta i problem z głowy. Właśnie tą drogą chcieli iść zarówno Kaczyński jak i Trump. Pierwszy nienawidzi "Gazety Wyborczej", drugi "New York Timesa". Jeden zakazał przedsiębiorstwom kontrolowanym przez państwo zamieszczać reklamy i ogłoszenia w głównym dzienniku kraju, drugiemu zdarzyło się odmówić wpuszczenia liberalnych mediów na konferencję prasową i łaja je co krok. Obaj zaczęli od zakazywania wjazdu imigrantom i powoływania na najważniejsze urzędy w państwie polityków tak skrajnie prawicowych, jak Steven Bannon czy Antoni Macierewicz. Obaj też zapowiedzieli i zaczęli wdrażać w życie plany odwrócenia sztandarowych reform poprzedników. W przypadku Kaczyńskiego było to przywrócenie wieku emerytalnego do poprzedniego poziomu i likwidacja gimnazjów, u Trumpa natomiast obalenie Obamacare, czyli reformy ubezpieczeń, która dała dostęp do nich dziesiątkom milionów nieubezpieczonych dotąd Amerykanów.
Ale na tym właściwie kończą się podobieństwa między doświadczeniami z władzą Kaczyńskiego i Trumpa. Pierwszemu mimo oporu społecznego, krytyki mediów i instytucji międzynarodowych udawało się przez ponad rok sprawnie podporządkowywać sobie kolejne instytucje: media publiczne, służbę cywilną, Trybunał Konstytucyjny, o prokuraturze i służbach specjalnych nie wspominając. Teraz Kaczyński z Ziobrą chcą uzależnić od siebie Krajową Radę Sędziowską, przez co będą mogli powoli podporządkowywać sobie cały wymiar sprawiedliwości.
Kontrola i równowaga
Tak sobie radzi Kaczyński, a Trump? Natychmiast został powstrzymany. Przewrócił się już na pierwszej decyzji, czyli dekrecie zakazującym wjazdu do USA obywatelom z siedmiu państw muzułmańskich. Okazało się, że kilku sędziów z prowincji może zablokować decyzję prezydenta. Następne były służby specjalne, które zaczęły za pomocą przecieków do prasy ujawniać kontakty bliskich współpracowników Trumpa z Rosjanami. Żeby wyrzucić z roboty gen. Michaela Flynna, dopiero co powołanego przez prezydenta doradcę do spraw obrony, służby i media potrzebowały trzech tygodni i trzech dni. Teraz wbrew woli Trumpa senacka komisja ds. wywiadu, choć w Senacie większość mają Republikanie, odmawia Flynnowi immunitetu, którego ten zażądał, jeśli ma zeznawać na temat kontaktów z Rosjanami.
Podobne kłopoty spotykają także Cartera Page'a, byłego doradcę Trumpa ds. zagranicznych, a nawet osobę najbardziej zaufaną, czyli Jareda Kushnera, zięcia i współpracownika prezydenta, który zmuszony będzie tłumaczyć się przed Senatem ze swoich kontaktów z Rosjanami. Jednocześnie amerykańskie służby specjalne rozpoczęły śledztwo na temat ingerencji Moskwy w wybory prezydenckie w USA, choć Trump twierdził, że niczego takiego być nie mogło. Trump może sobie tego wszystkiego nie chcieć, narzekać, oskarżać, ale nic nie poradzi na to, że sądy czy służby specjalne robią swoją robotę, nie obawiając się o to, że zaraz zostaną rozwiązane albo podporządkowane woli prezydenta.
Podobnie jest z Obamacare. Tu Republikanie spierający się z Trumpem o kształt nowego prawa zablokowali próbę zastąpienia najważniejszej reformy Obamy. Prezydent zasugerował na Twitterze, że może im się stać krzywda w następnych wyborach, ale w odpowiedzi usłyszał, że nikt się nie da zastraszyć. Okazało się zatem, że system "checks and balances", czyli mechanizm kontroli i równowagi, skutecznie chroni Amerykanów przed autorytarnymi zakusami populistycznego przywódcy. Jeśli Trump nie chce trzymać się reguł, to pozostałe instytucje w ramach trójpodziału władzy podporządkują Trumpa regułom. Czyli stanie się dokładnie odwrotnie niż w Polsce. Zrozpaczony Trump, któremu dotąd nie udało się prawie nic, właśnie postanowił przypodobać się wyborcom oraz swoim krytykom w partii republikańskiej i zmienić o 180 stopni stanowisko w sprawie wojny w Syrii, uderzając militarnie na bazy lotnicze Asada. To kara za użycie broni chemicznej przeciwko cywilom. Tyle, że USA ryzykują w ten sposób konflikt z Rosją, z którą Trump miał się bratać. Kolejny więc punkt jego programu ulega zmianie.
Kaczyński tajną bronią opozycji
Obserwując to, jak Trump obija się o zasady demokracji liberalnej, cały świat dostaje przyspieszoną lekcję, jak powinna działać dobrze skonstruowana demokracja. Tyle, że amerykańska ma ponad dwieście lat, a nie ponad dwadzieścia jak nasza. Jak się okazuje istnieje ona praktycznie, a nie teoretycznie, żeby zacytować tym razem Bartłomieja Sienkiewicza. Opozycja niech wyciąga jednak jak najwięcej wniosków z tego, co się w USA dzieje. Może bowiem dostać szansę na poprawienie systemu "checks and balances" w Polsce i może dostać ją od samego Kaczyńskiego. To on sam jest tajną bronią opozycji ze względu na swoje skłonności samobójcze. Bezsensowna szarża w Brukseli, w której Kaczyński próbował wmówić światu, że Tusk jest liderem opozycji, doprowadziła do tego, że Polacy rzeczywiście w to uwierzyli i bardzo się ucieszyli, dając poparcie Platformie Obywatelskiej, która już tylko o włos przegrywa z PiS-em w sondażach.
W piątek w Sejmie przemawiał Grzegorz Schetyna i w efekcie PiS może zostać po raz pierwszy wyprzedzony. Jakie procesy w partii i w społeczeństwie to wywoła, trudno przewidzieć. Niezależnie jednak od tego, czy Kaczyński obali się sam, czy wygra z nim opozycja, Polsce życzyć należy, żeby zabezpieczyła się przed Prawem i Sprawiedliwością nie obecnością Platformy Obywatelskiej czy innej partii, ale wzmocnionym mechanizmem kontroli i równowagi, bo obecny zawiódł na całej linii.
Sławomir Sierakowski dla WP Opinie
Sławomir Sierakowski - socjolog i publicysta. Szef "Krytyki Politycznej" i Instytutu Studiów Zaawansowanych. Stypendysta Uniwersytetu Harvarda, Yale i Princeton. Publikuje m.in. w "New York Times", "Guardian" i OpenDemocracy.net.