Sławomir Sierakowski: Kaczyński traci PiS
Nie można być jednocześnie wodzem i zakładnikiem decyzji podwładnych. Krok po kroku przestaje być jasne, czy Jarosław Kaczyński naprawdę kontroluje Prawo i Sprawiedliwość. I czy w ogóle Prawo i Sprawiedliwość ma jedną linię. Partia uważana za najbardziej karną i zależną od jednego lidera zaczyna przemawiać różnymi językami i formułować sprzeczne przekazy. Dotyczy to niemal wszystkich wydarzeń, którymi żyje ostatnio opinia publiczna.
Jeśli zapytać najważniejszych polityków Prawa i Sprawiedliwości, co wydarzyło się w Brukseli, to jeden powie, że nielegalnie wybrano Tuska (Witold Waszczykowski), drugi, że z punktu widzenia prawa jego wyboru nie sposób podważyć (Konrad Szymański)
, a sam Jarosław Kaczyński powie, że temat jest zamknięty. Ale zamknięty jest dopóki ministrowi Waszczykowskiemu ktoś nie podstawi mikrofonu pod nos. Kamera działa na Waszczykowskiego jak płachta na byka. Minister dyplomacji spełnia się w wygłaszaniu na wyścigi z samym sobą niedyplomatycznych zarzutów wobec Unii Europejskiej, przerywanych jedynie groźbami.
Innymi głosami mówią też premier (Beata Szydło odmawia podpisania konkluzji szczytu w Brukseli) i prezydent (spieszy z gratulacjami wobec polityka, którego jego partia zwalczała jak tylko mogła najbardziej), choć oboje przyznają, że reprezentują jeden obóz polityczny i dotąd wydawało się jasne, że wykonywali polecenia Jarosława Kaczyńskiego.
Nikt dziś nie potrafi powiedzieć, co PiS właściwie uważa w sprawie Tuska, legalności postępowania Rady Europejskiej, która podejmuje najważniejsze decyzje w Unii. Nikt nie wie, jaką teraz PiS będzie prowadził wobec Brukseli politykę. Blokował i wetował, jak zapowiadał Waszczykowski, czy szukał porozumienia i współpracował, jak wydaje się uważać Szymański. Nikt też nie wie, czy PiS chce czy nie chce „Unii dwóch prędkości”. Ostatnio stanowczo zaprzecza, ale jednocześnie zamiast integrować się z państwami unijnego rdzenia, robi wszystko, żeby je odepchnąć od siebie. Nie dymisjonuje nawet zwariowanego Waszczykowskiego. Zaraz może dojść do sytuacji, w której kanclerzem Niemiec zostanie Martin Schulz. A ten dla naszego pierwszego dyplomaty jest „skrajnym, słabo wykształconym lewakiem”. Kogo popiera Kaczyński? Spokojnego ministra ds. europejskich Konrada Szymańskiego, który przyznaje wprost, że nie rozumie zachowania szefa MSZ czy wciąż Waszczykowskiego?
W tym samym czasie dochodzi do pierwszego otwartego konfliktu w obozie władzy. Po raz pierwszy prezydent Andrzej Duda wchodzi w spór z rządem, a konkretnie z szefem MON Antonim Macierewiczem. Panowie ślą do siebie listy. Minister odmawia zwierzchnikowi sił zbrojnych kontaktu z armią. Prezydent reaguje przez media. A Kaczyński nie reaguje wcale. Dlaczego tego nie rozwiąże? Przecież musi dostrzegać, że to szkodzi partii i konsternuje jej zwolenników. Komu wierzyć? Kto ma rację w sprawie armii? Prezydent czy szef MON? Tego już nie można zwalić na opozycję ani na Brukselę. A armia to nie są stadniny koni. Polacy wiedzą, gdzie żyją i że nie jest to Sycylia tylko Polska. Sycylii nic raczej nie grozi poza nadmiarem promieni słonecznych. Polska tak beztroska być nie może. To kogo słuchać, Dudy czy Macierewicza? A kogo popiera Kaczyński? Niby w końcu wypowiedział się krytycznie o armii, ale to nie była zapowiedź zmian, które następnie realizowałby podległy mu polityk. To był komentarz do przebiegu wydarzeń, na które nie wiadomo czy Kaczyński miał wpływ. Nie widać tam jego woli.
Najlepszym dowodem jest ostatnie zaskakujące posunięcie MON, czyli ograniczenie roli Polski w Eurokorpusie. Nie kto inny tylko Jarosław Kaczyński najbardziej zabiegał o stworzenie wspólnej europejskiej polityki obronnej. Tymczasem zostajemy zaskoczeni informacją o wyjściu z Eurokorpusu, zamienioną następnie na ograniczenie zaangażowania. Jeśli Eurokorpus – a tak brzmi uzasadnienie – jest faktycznie instytucją wciąż raczej symboliczną, to po co wykonywać taki gest, znowu zrażający do Polski sojuszników? To nie jest wycofanie kontyngentu wojskowego z Bliskiego Wschodu, tylko 120 oficerów ze Strasburga. I dlaczego nam brakuje oficerów? Może dlatego, że minister Macierewicz od pewnego czasu dziesiątkuje nam armię, z której odeszli już najważniejsi przywódcy.
Wszystko zaczyna przypominać historię „o jednym takim, co ukradł Kaczyńskiemu PiS”. Macierewicz nie słucha swojego przewodniczącego nawet w tak błahej sprawie jak wyrzucenie asystenta Bartłomieja Misiewicza. Już wszyscy ludzie Kaczyńskiego wypowiedzieli się krytycznie na temat Misiewicza, a Macierewicz nie słucha ani premier, ani prezydenta, ani swojego szefa w PiS, tylko ostentacyjnie nie rezygnuje z usług byłego pomocnika aptekarza. Dlaczego? To przecież wprost kompromituje przywódcę. To nie jest różnica zdań w jakiejś doniosłej społecznie sprawie, która i tak byłaby niezrozumiała w hierarchii władzy w PiS. To wygląda jak upokarzanie wodza.
Cała partia zaczyna się rozłazić. Krystyna Pawłowicz pisze sobie listy do szefa Komisji Brukselskiej Jean-Clauda Junckersa, rozwodząc się na temat jego choroby alkoholowej. Czy tak zachowują się politycy w zdyscyplinowanej partii? W obecnej sytuacji Polski w stosunkach międzynarodowych to już nie są już żarty jednej sfisiowanej posłanki, tylko rozkład dyscypliny partyjnej.
Z czasów, kiedy w PiS rządziły przekazy dnia, płynnie przeszliśmy do czasów sprzeczności dnia, którymi żyją media, bo każdy mówi co innego. Dlaczego PiS przestał powtarzać za Jarosławem Kaczyńskim, jak robił to dotąd? Czy silniejszy od Kaczyńskiego nie jest dziś Antoni Macierewicz? Czytelnej hierarchii w PiS dziś nie ma. Na okładkach tygodników wiceprzewodniczący PiS wyparł przewodniczącego PiS. Czy to zapowiedź rozłamu czy przejęcia władzy w partii rządzącej?
Sławomir Sierakowski dla WP Opinie
Sławomir Sierakowski - socjolog i publicysta. Szef "Krytyki Politycznej" i Instytutu Studiów Zaawansowanych. Stypendysta Uniwersytetu Harvarda, Yale i Princeton. Publikuje m.in. w "New York Times", "Guardian" i OpenDemocracy.net.