Są granice tworzenia równoległej rzeczywistości przez polityków? Feta po powrocie Szydło z Brukseli pokazuje, że nie
W towarzystwie zawsze jest osoba, z której wszyscy się śmieją. Reakcją obronną najczęściej jest śmianie się z nimi i próba przekonania siebie i reszty, że to żarty. Prawo i Sprawiedliwość po dotkliwej porażce w sprawie reelekcji Tuska zrobiło coś podobnego. Feta na cześć powracającej z Brukseli Beaty Szydło miała przekonać nas, że wynik 27 do 1 jest sukcesem rządu.
Najważniejsi politycy w państwie czekający z kwiatami, wzniosłe przemówienia. Błysk fleszy, gąszcz kamer i transmisje w telewizji. To nie opis powrot skoczków narciarskich czy lekkoatletów przywożących medale z mistrzostw. Tak z Brukseli wracała Beata Szydło. Prawo i Sprawiedliwość postanowiło stworzyć kompletnie równoległą rzeczywistość.
Politycy przyzwyczaili nas do tego, że z pasją i zaangażowaniem potrafią opowiadać o pomysłach swojej partii, a po wyłączeniu nagrywania krytykują je jako absurdalne. Albo do chwalenia nominatów swojego ugrupowania, choć doskonale wiedzą, że jest nie tylko słaby merytorycznie, ale też szujowaty.
Przekroczenie normy
Ale to wszystko dla nas norma: i wypowiedzi polityków, i komentarze publikowane na sympatyzujących z PiS portalach, i materiały w telewizji publicznej (bo swoje na temat szczytu powiedziały też "Wiadomości") To ostatnie wywołało spore zdziwienie w europejskich mediach, ale u nas już spowszedniało.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Jednak nawet to kreowanie równoległej rzeczywistości ma swoje granice. W piątkowy wieczór po przedłużeniu Donaldowi Tuskowi mandatu, Prawo i Sprawiedliwość tę granicę nie tyle przekroczyło, co przesunęło. Jarosław Kaczyński wraz z ministrami najważniejszych resortów oraz marszałkami Sejmu i Senatu stawili się na Okęciu, by przekonywać opinię publiczną, że wygraliśmy.
Taką narrację przedstawiają też politycy PiS w licznych wywiadach czy wpisach w mediach społecznościowych. "Premier Beata Szydlo swoją twardą i bezkompromisową postawą wobec kandydata A.Merkel dała dowód,że jest dumną Polka i Europejką. Szacun" - pisał Joachim Brudziński. Jego polityczny podoopieczny Paweł Szefernaker, z charakterystyczną dla siebie niezachwianą pewnością, przekonywał z kolei: - Cieszę się z tego, że wczoraj pani premier wykazała się taką odwagą, siłą i determinacją w walce o interes Polaków.
Orban wanna be
Z wypowiedzi i atmosfery można było odnieść wrażenie, że Beata Szydło to nowa Angela Merkel, a my zajęliśmy miejsce Niemiec i od czwartku to nasz głos w Unii jest decydujący. Tymczasem bilans jest prosty i zawiera się w dwóch liczbach: 27 do 1. Przeciw sobie mamy nawet Grupę Wyszehradzką, łącznie z Węgrami, które dla PiS były wzorem.
Bo rzeczywiście na unijnym forum Viktor Orban wielokrotnie stawał okoniem, naginał zasady i nic nie robił sobie z krytyki. Ale jednocześnie uśmiechał się, zapewniał o gotowości do dyskusji i obiecywał ustępstwa. W tym czasie budował sojusze, zabiegał o obrońców (wielokrotnie w tej roli występował Tusk). Najpierw robił krok do przodu, a później obiecywał, że się cofnie. I tak robił, ale już nie o krok, tylko o pół albo trzy czwarte kroku.
Nieprzemyślana szarża
Tymczasem politycy Prawa i Sprawiedliwości chyba myśleli, że w Brukseli jest jak przy wiejskiej. Tymczasem Rada Europejska to nie Sejm, gdzie można coś wrzucić do agendy rano, a wieczorem cieszyć się z przyjęcia ustawy czy zatwierdzenia kandydata do Trybunału Konstytucyjnego. Nie da się wsadzić na ważne stanowisko kandydata zgłoszonego cztery dni przed głosowaniem.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Rząd PiS zagrał o bardzo wysoką stawkę, ale nie przygotował się do tej rozgrywki. "Jeśli uderza się w najwyższe tony jak to uczynił rząd polski, traktuje sprawę honorowo jako polskie być albo nie być i gra totalnie va banque, to trzeba mieć chociaż cień szansy na powodzenie" - zauważa dr Monika Poboży z Uniwersytetu Warszawskiego. "Dyplomacja polska kompletnie poległa, w ogóle nie przygotowała pola do realizacji swoich zamierzeń - i to uważam za absolutny błąd strategiczny. Porażkę na całej linii" - dodaje.
Kaczyńskiemu mogą się nie podobać zasady stworzone przez 60 lat integracji europejskiej. Może chcieć ich zmiany. Ale nie da się tego zrobić jedną szarżą, w dodatku wymyśloną na poczekaniu. Coś takiego tylko zniechęci do współpracy z polskim rządem, który przez takie akcje jawi się jako emocjonalny i nieobliczalny partner.
To oczywiste, stąd politycy PiS nie tyle mówią, co krzyczą, że w Brukseli odnieśliśmy zwycięstwo. Że polska pokazała podmiotowość. Że nasz głos był w Unii słyszalny. Że dzięki twardej postawie Szydło Unia będzie musiała się zmienić. Nic z tych rzeczy się nie stało.
Oczywista porażka
I będą krzyczeć, bo na razie nie udało im się przekonać nawet swoich wyborców. 37 procent z nich uważa, że Polska straciła na wojnie PiS z Tuskiem - wynika z sondażu IBRiS dla Radia ZET. Zyski dostrzega 29 procent wyborców PiS. Wśród ogółu respondentów proporcje są jeszcze bardziej niekorzystne dla Jarosława Kaczyńskiego. Niemal 48 proc. badanych przez IBRiS uważa, że straciliśmy, a 29 proc. widzi zyski. I na koniec: niemal 55 proc. uważa, że reelekcja Tuska wzmocni pozycję Polski.
A to oznacza, że politycy Prawa i Sprawiedliwości jeszcze długo będą przekonywać nas, że walka z całą Unią zakończyła się sukcesem. Powiedzieć można wszystko. Cena jest jednak spora: coraz silniejsze będzie poczucie, że politycy tworzą alternatywny świat, w którym fakty już kompletnie nie grają roli. Akcją na lotnisku kierownictwo PiS uczyniło miliowy krok w kierunku takiego świata.
Kamil Sikora dla WP Opinie