Powrót Tuska. Zabrał PiS show na 11 listopada. Czy odbije z rąk Dudy Pałac Prezydencki?
"Będę w Warszawie w Święto Niepodległości". Jednym ruchem Donald Tusk ukradł cały show, na który na 11-go szykuje się PiS. Kaczyński powinien się już szykować na powrót wroga. Niezależnie od tego, czy Tusk rzeczywiście wróci.
Złoży kwiaty pod pomnikiem marszałka Józefa Piłsudskiego. Będzie na uroczystościach pod grobem Nieznanego Żołnierza. 11 listopada, w setną rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę, Donald Tusk pojawi się w najważniejszych symbolicznych miejscach Warszawy. Dzień wcześniej będzie jeszcze u Hanny Zdanowskiej na obchodach Święta Niepodległości w Łodzi - mieście, które stało się symbolem siły opozycji w miastach w niedawnych wyborach samorządowych. Wszystkie kamery będą skierowane właśnie na Tuska. Tak jak wczoraj.
Wzywając szefa Rady Europejskiej przed komisję śledczą ds. Amber Gold Małgorzata Wassermann - czyli PiS - podarowała Donaldowi Tuskowi siedem bitych godzin czasu antenowego w dwóch 24-godzinnych telewizjach informacyjnych. Obie strony sceny politycznej i medialnej zobaczyły oczywiście to, co chciały - dla jednych Tusk się obronił, dla innych nie. Ale to kolejny raz, gdy były premier wpadł z Brukseli do Polski, a wszystkie oczy były zwrócone na niego.
I o to chodziło.
O to, żeby widmo powrotu arcywroga, jedynego, który może tak naprawdę zagrozić monopolowi władzy PiS, ciążyło nad Jarosławem Kaczyńskim cały czas. Jedynego - bo czy ktoś po kolejnych wyborczych wtopach lewicy wierzy, że zdoła ona zjednoczyć się pod szyldem Roberta Biedronia? Czy samemu Biedroniowi starczy sił i samozaparcia, gdy nie będzie miał za sobą partyjnej machiny? Albo - czy starczy mu sił, żeby - wzorem Emmanuela Macrona - zbudować własną? Na tę chwilę - po efektownym medialnym starcie swojego ruchu - Biedroń przycichł.
A Tusk raz na jakiś czas o sobie przypomina. Skutecznie. Kiedy rok temu przyjechał, by zeznawać jako świadek w prokuraturze, zwolennicy przywitali go już na warszawskim Dworcu Centralnym. A w Sopocie odśpiewali 60-letniemu jubilatowi "100 lat".
Miesiąc wcześniej w sali posiedzeń Rady Europejskiej nieopodal ronda Roberta Schumana dzierżący półroczną prezydencję UE premier Malty pyta: "Kto oprócz Polski jest przeciwny kandydaturze Donalda Tuska". Cisza. Aklamacja. Po chwili Tusk dziękuje zgromadzonym, a upokorzona Beata Szydło nie potrafi ukryć, jak bardzo ją ta porażka boli. 27:1 - ten wynik Europa zapamięta na długo. Do Polski przyjechał nie pozbawiony znaczenia polityczny emigrant, a silny poparciem całej Unii lider. Lider, który - jeśliby tylko zadeklarował walkę o fotel prezydenta RP, dostałby natychmiastowe wsparcie i poparcie swojej dawnej partii, która takiego lidera - na skalę ogólnopolską - bardzo pragnie. Ale także poparcie wielu innych środowisk, negatywnie nastawionych do rządów Kaczyńskiego.
Pamiętacie, jak rok temu Tusk niespodziewanie przyjął zaproszenie od prezydenta Andrzeja Dudy i pojawił się na uroczystościach Święta Niepodległości? Zgromadzeni głównie zwolennicy dobrej zmiany przywitali go buczeniem. Ale inni wiwatowali. I o to znów chodziło - nie dać o sobie zapomnieć. Nie dać zapomnieć Polakom, że gdzieś tam w Europie były premier doskonale o Polsce pamięta. I nie wyklucza powrotu do gry.
Ale teraz jest nieco inaczej. Przede wszystkim - do wyborów parlamentarnych został rok. Do prezydenckich - dwa. To czas, kiedy trzeba powoli zasygnalizować, jaki ma się plan. Czas, by zwierać szeregi, dogadywać się z politycznymi sprzymierzeńcami, czyścić przedpole we własnym obozie z potencjalnych konkurentów, oceniać szanse, przebijać się w mediach ze swoim wizerunkiem. A okazja ku temu nadarzyła się właśnie znakomita.
Najpierw, tuż po wyborach samorządowych, o których chyba tylko sam prezes PiS myśli, że je wygrał - Tusk obronną ręką wychodzi z przesłuchania, które miało go zatopić - przynajmniej według planów Małgorzaty Wassermann. A teraz, w stulecie niepodległości swojego kraju, szef Rady Europejskiej zamiast ogólnoeuropejskich uroczystości w Paryżu u Macrona wybiera ojczysty kraj. Jak sam podkreśla: "nie tylko dlatego, że został zaproszony przez prezydenta Andrzeja Dudę, ale przede wszystkim dlatego, że jest Polakiem i jego miejsce jest w tym szczególnym dniu w stolicy Polski".
Brzmi jak dobry wstęp do walki o władzę z Andrzejem Dudą i PiS o odzyskanie władzy w kraju. Jeżeli oczywiście Europa nie zaproponuje Tuskowi alternatywy dla kolejnego morderczego boju z Kaczyńskim.