Polskie ataki na Czechosłowację
W przededniu II wojny polski wywiad wysłał do Czechosłowacji oddziały dywersantów mających zdestabilizować sytuacje u naszych południowych sąsiadów. Polacy wysadzili mosty, zaporę wodną i niszczyli infrastrukturę. W wyniku akcji ginęli funkcjonariusze obu państw. Mimo zagrożenia ze strony Niemiec, Warszawa i Praga nie potrafiły się porozumieć.
Polska akcja dywersyjna rozpoczęła się nocą z 22 na 23 października 1938 r. Niewielki, kilkuosobowy oddział przedarł się niezauważony przez granicę, wtargnął 10 km w głąb obcego terytorium do miasteczka Niżne Wereczki, wysadził most drogowy na rzece Latorica i bez strat własnych powrócił do bazy. Przez kolejne dwa tygodnie podobne akcje powtarzano niemal codziennie czy raczej - co noc. Wysadzano mosty, demolowano drogi, linie kolejowe, rwano kable telegraficzne i telefoniczne, niszczono mienie państwowe... Wszystko po to, żeby pokazać, że rząd w Pradze czeskiej nie kontroluje swojego terytorium. Operacja ta nosiła kryptonim "Łom".
Jesienią 1938 r. sytuacja naszych południowych sąsiadów była niezmiernie skomplikowana. Do września 1938 r. Republika Czechosłowacka - rządzona twardą ręką przez Tomasza Masaryka i jego następcę Edvarda Beneša - panowała nad ziemiami zamieszkanymi przez Niemców, Słowaków, Węgrów, Morawian, Polaków i Rusinów. Kierowniczą kadrą tego wielonarodowego państwa byli jednak niemal wyłącznie Czesi. Mniejszości narodowe były pozbawione swoich praw, nawet Słowacy - wspomniani w nazwie państwa - nie mieli uniwersytetu ze słowackim językiem wykładowym, a spośród około 100 generałów w czechosłowackiej armii Słowakiem był... jeden. Niechęć wszystkich sąsiadów do państwa czechosłowackiego wzbudzało w dodatku utrzymywanie przez reżim w Pradze bliskich kontaktów wojskowych ze Związkiem Sowieckim, szykującym się do podbicia Europy.
Państwem, które jako pierwsze otwarcie wystąpiło przeciwko Czechosłowacji, była III Rzesza. 30 września 1938 r. - po konferencji w Monachium - rząd Republiki Czechosłowackiej zgodził się na oddanie III Rzeszy tych części swoich ziem, na których mieszkali Niemcy, i przyjęcie od Berlina gwarancji bezpieczeństwa. Także inne narody mieszkające w Czechosłowacji pragnęły tego, co dostali Niemcy: Węgrzy i Polacy powrotu do macierzy, a Słowacy i Rusini utworzenia niepodległych państw. Polacy 2 października 1938 r. odzyskali Śląsk Cieszyński.
Na pomoc bratankom
Rząd w Pradze zamierzał pójść na drobne ustępstwa. Zmiany były jedynie kosmetyczne, m.in. państwo przestało się nazywać Republiką Czechosłowacji, a stało się Republiką Czecho-Słowacji (Morawianie się śmiali, że oni też są wspomniani w nowej nazwie państwa - jako... myślnik). Co więcej, uzyskanie protekcji Berlina usztywniło stanowisko Pragi, która nie tylko nie zamierzała wypełnić podjętych wcześniej zobowiązań wobec Warszawy i Budapesztu, ale nawet rozpoczęła próbę ponownego zaboru Śląska Cieszyńskiego, rozpoczynając tam akcje dywersyjne (dużo większą skalę miały działania - sponsorowanej przez Czechów - Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, która na przełomie lat 1938 i 1939 przeprowadziła w Małopolsce 81 akcji sabotażowych i dywersyjnych). W tej sytuacji Polacy i Węgrzy postanowili rozpocząć akcje dywersyjne na Słowacji oraz na Zakarpaciu.
Pierwsi uderzyli Węgrzy, którzy już od początku października rozpoczęli operacje zbrojne. Były to działania prowadzone na szeroką skalę, w akcjach brało udział nawet po kilkuset Węgrów. Królewska Armia Węgierska kilkakrotnie atakowała słowackie terytorium, działalność polityczną i dywersyjną prowadziły zaś organizacje paramilitarne. "Rongyos Garda" - czyli "gwardia biedaków" - wywodziła się z utworzonej jeszcze w latach 20. samoobrony węgierskiej mniejszości na Słowacji, z kolei "Szabadcsapatok" - czyli "oddziały wyzwoleńcze" - były formacjami utworzonymi na Węgrzech. Jedną z ich największych akcji była próba opanowania Mukaczewa i Berehowa podjęta 9 października. Operację tę - przeprowadzoną na obszarze zamieszkanym niemal wyłącznie przez Węgrów - zaplanowano jako pokojową demonstrację, lecz przybyłe oddziały czecho-słowackiej żandarmerii otworzyły ogień, zabijając 17 Madziarów, a 339 wtrącając do więzienia. Nieliczni znaleźli schronienie na Węgrzech, a 15 uciekinierom udało się - po blisko dwutygodniowej
odysei - dotrzeć do granic Rzeczypospolitej.
Uroczystość powitania węgierskich oddziałów wojskowych na granicy polsko-węgierskiej po zajęciu przez Węgry Rusi Zakarpackiej fot. NAC
"Rongyos Garda" oraz "Szabadcsapatok" prowadziły działania na południu Słowacji i Zakarpaciu, na obszarach zamieszkanych głównie przez mniejszość węgierską, Polacy mieli więc rozpocząć akcję na północy kraju. Operację "Łom" przeprowadzono pod auspicjami II Oddziału Sztabu Głównego, czyli polskiego wywiadu wojskowego. Skorzystano z kadry zawodowej, od lat przygotowywanej do działań partyzanckich. Dlatego też wśród polskich dywersantów pojawiały się nazwiska doskonale znane z późniejszej polskiej historii, m.in. ppor. Konrad Guderski - późniejszy obrońca Poczty Polskiej w Gdańsku czy mjr Jan Mazurkiewicz - późniejszy szef Kedywu Armii Krajowej i Zgrupowania "Radosław". Wśród szeregowych dywersantów znaleźli się także ochotnicy ze Śląska Cieszyńskiego, którzy kilka tygodni wcześniej brali udział w wyzwalaniu tamtego regionu.
Dywersja i dyplomacja
W pierwszej fazie operacji "Łom" polskie oddziały przeprowadzały akcje niedaleko od granicy, zaplanowane tak, żeby na wrogim terenie przebywać w czasie trwania długiej, jesiennej nocy. Grupy dywersyjne były nieliczne, w ich skład wchodziło kilka osób. Na akcje patrole wychodziły w ubraniach cywilnych, przede wszystkim sportowych wiatrówkach i narciarskich spodniach. Uzbrojeniem bojowców była broń dawnej Armii Austro-Węgierskiej, pozostająca w 1938 r. wciąż na uzbrojeniu Armii Czecho-Słowackiej i dostępna także w polskich magazynach. Po kilku potyczkach czecho-słowackie władze zdały sobie jednak sprawę, że oddziały dywersyjno-sabotażowe ekwipowane są przez Wojsko Polskie. Można przypuszczać, że Polakom nie zależało na utrzymywaniu swojego udziału w operacji "Łom" w sekrecie, w ten sposób dawano bowiem stronie czeskiej do zrozumienia, iż polskie działania zbrojne na terenie Czecho-Słowacji są represjami za czeski sabotaż i dywersję na Śląsku Cieszyńskim.
Dzisiaj trudno jest zrozumieć, dlaczego w dwudziestoleciu międzywojennym stosunki pomiędzy Polską a Czechosłowacją były zadziwiająco złe. Oba kraje miały przecież tego samego niemieckiego wroga, oba spajały więzy słowiańskiej kultury i języka. Z nieznanych jednak powodów rządzący w czeskiej Pradze nie chcieli utrzymywać przyjaznych stosunków z Rzecząpospolitą. W styczniu 1919 r. dokonali najazdu zbrojnego na Śląsk Cieszyński, w krytycznych dniach wojny Polaków z bolszewikami zamknęli swoje linie kolejowe dla pomocy z Zachodu, następnie wspierali irredentę ukraińską i białoruską. Wreszcie przez wiele lat odrzucali propozycje sojuszu wojskowego oferowane przez Warszawę. Być może gdyby przyjęto polską ofertę wspólnego wystąpienia przeciwko Niemcom, Czechosłowacja przetrwałaby kryzys 1938 r. Nieodpowiedzialna polityka Pragi zaowocowała jednak tym, że Polacy byli zmuszeni wystąpić przeciw Czechom, ale wraz z Węgrami.
2 listopada 1938 r. Madziarzy odnieśli sukces dyplomatyczny. Międzynarodowy arbitraż prowadzony w Wiedniu przyznał Budapesztowi ziemie należące do Czecho-Słowacji, a w większości zamieszkane przez Węgrów. W jakim stopniu wspólne polsko-węgierskie działania destabilizujące Czecho-Słowację wpłynęły na wynik arbitrażu - nie wiadomo. Był on jednak dużym sukcesem Budapesztu i chyba jeszcze większym sukcesem Warszawy.
Sukcesem Rzeczypospolitej były niemal wszystkie decyzje podejmowane wobec Czechosłowacji jesienią 1938 r. We współczesnej Polsce zapomina się bowiem, że Czechosłowacja była przed rokiem 1938 sojusznikiem Związku Sowieckiego, bardzo wrogo nastawionym do Polski. W razie napaści sowieckiej na Rzeczpospolitą Czesi przyłączyliby się do agresji - tak jak uczynili to w latach 1919 czy 1920. Decyzje konferencji w Monachium doprowadziły do zerwania sojuszu czesko-sowieckiego, a skutki nowo powstałego sojuszu czesko-niemieckiego zostały w pewnym stopniu zrównoważone odzyskaniem Cieszyna. Tamtędy prowadziła jedna z dwóch linii kolejowych wiodących na wschód. 2 listopada 1938 r. Węgrzy odzyskali południową Słowację i opanowali drugą linię kolejową.
Wspólna granica
Arbitraż wiedeński był jedynie częściowym sukcesem Węgrów. Nie oznaczał więc zaprzestania polskiej działalności sabotażowo-dywersyjnej w Czecho-Słowacji. Tym razem stawką było Zakarpacie, niegdyś należące do Królestwa Węgier, a od końca I wojny światowej administrowane przez Pragę. Taki właśnie był status tych ziem, które zabrano Węgrom pod pozorem przekazania ich państwu ukraińskiemu, gdy tylko odzyska ono niepodległość. Oficjalne stanowisko Pragi nie przeszkadzało prowadzeniu tam przez nią twardej polityki narodowościowej oraz "czechosłowakizowaniu" zamieszkujących tę ziemię Rusinów i Węgrów. Jednocześnie z terenów tych wspomagano ukraińskich nacjonalistów działających w Polsce. Nic więc dziwnego, że opanowanie Zakarpacia przez Węgrów było także w interesie Polaków.
Tym razem zmieniono formę działań. Dywersantów zorganizowano w 7. kompanii - liczących ponad 100 ludzi każda - i uzbrojonych nie tylko w lekką broń, ale także w pistolety maszynowe oraz karabiny maszynowe. Przez granicę przechodziły grupy liczące nawet 80 ludzi i prowadziły one kilkudniowe rajdy, co pozwoliło na przeprowadzanie kilku ataków dziennie na czecho-słowacką infrastrukturę. Nie zawsze zresztą kończyły się one sukcesem, zginęło bowiem 11 Polaków (spośród 722 dywersantów). Siedmiu z nich poległo w boju, trzech zostało rozstrzelanych w Onakovcach koło Użhorodu, a jeden - ppor. Władysław Wolski z 53. pp w Stryju - został zamęczony na śmierć podczas przesłuchania.
Akcję "Łom" przerwano 25 listopada 1938 r., gdy Węgrzy zdecydowali się odzyskać Ruś Zakarpacką innymi środkami. W przeciągu kilku tygodni działań polscy dywersanci zniszczyli most kolejowy, 12 mostów drogowych, zaporę wodną, centralę telefoniczną i budynek poczty. Przerwano też linię kolejową, zerwano linię wysokiego napięcia i 27 razy niszczono linie telefoniczne. Poległo też kilku funkcjonariuszy państwa czecho-słowackiego (żołnierzy, żandarmów, strażników granicznych).
O ile pierwsza część operacji przyniosła sukces, o tyle druga - listopadowa - zakończyła się fiaskiem. Jedynym skutkiem było takie zdezorganizowanie życia na Zakarpaciu, że miejscowa ludność zamiast popierać rusińskie ambicje niepodległościowe, pragnęła jak najszybszego zakończenia konfliktu, mało dbając o to, kto wygra. Ostatecznie zresztą wygrali Węgrzy, którzy - korzystając z powstania niepodległej Słowacji - zajęli w marcu 1939 r. Zakarpacie, osiągając wspólną, polsko-węgierską granicę.
Polsko-węgierska współpraca znalazła swój epilog we wrześniu 1939 r. Słowacja stanęła wówczas po stronie Niemców. Słowacy byli sojusznikiem o bardzo wątpliwej wartości, zdolnym do ograniczonego działania: zajęcia Zakopanego i okolic. Niemcy chcieli zaatakować Rzeczpospolitą z terenu Słowacji i uderzyć stamtąd na Lwów, lecz nie mogli tego uczynić, nie mieli bowiem linii kolejowych, którymi mogliby zaopatrywać walczące tak daleko na wschodzie wojska. Mieli nadzieję, że uzyskają taką możliwość, gdy zajmą Cieszyn, ale Wojsko Polskie tak dokładnie zdewastowało linię kolejową, że uruchomiono ją dopiero... w 1940 r. Berlin zwrócił się zatem z ultimatum do Węgrów, żądając pozwolenia na skorzystanie z ich linii kolejowych. Rząd w Budapeszcie się nie ugiął, zmobilizował swoją nieliczną armię i zagroził wysadzeniem mostów kolejowych, gdyby Niemcy zdecydowali się na wzięcie ich siłą.
Gdyby Niemcy mogli zaatakować Polskę ze wschodniej Słowacji (nie wspominając już o Zakarpaciu), Wojsko Polskie miałoby jeszcze mniej szans na skuteczną obronę, a ostatni polski bastion - przedmoście rumuńskie - padłby już w pierwszych dniach wojny. A tak - w pewnym stopniu dzięki akcji przeprowadzonej wspólnie przez Węgrów i Polaków - przedmoście rumuńskie załamało się dopiero po zdradzieckim uderzeniu Armii Czerwonej 17 września 1939 r. I właśnie przez to przez wiele lat nie wolno było głośno mówić o polsko-węgierskiej tajnej operacji na Słowacji i Zakarpaciu.