Polacy nie mogą czuć się bezpieczni. To nie znaczy, że teraz wszystko wolno
"W ISIS działa sekcja Europejczyków szkolonych do ataków w Izraelu. Kilku z nich jest jednak nakierowywanych na Polskę" – Witold Gadowski ostrzega na Facebooku. Niebezpieczeństwo jest jednak zbyt poważne, żeby szerzyć strach i używać go we własnym interesie. Ludzie umierają, a wykorzystywanie tego dla marketingu jest po prostu obrzydliwe.
Pogróżki islamistów wobec Polski nie są niczym nowym. Szczególny niepokój wywoływały przed ubiegłorocznymi Światowymi Dniami Młodzieży w Krakowie. Wielka rzesza młodych chrześcijan z całego świata, papież Franciszek, a więc cel gwarantujący rozgłos, i kraj, którego ochrona antyterrorystyczna budzi wątpliwości. Na szczęście nic się nie stało, a Polskie zabezpieczenia okazały się być lepsze, niż wcześniej sądzono.
Niemniej zagrożenie nie minęło. Mały oddział polskich wolontariuszy w szeregach kurdyjskich bojowników uczestniczy w bitwie o Rakkę, stolice ISIS w Syrii. Polskie i europejskie służby bezpieczeństwa oceniają, że od kilku do kilkudziesięciu posiadaczy polskich paszportów walczy po stronie islamistów. Fanatycy mają powody, żeby zaatakować nad Wisłą, co jednak nie znaczy, że to zrobią.
Po pierwsze należy się choć trochę uznania polskim służbom, które działają w ramach międzynarodowych struktur zwalczających islamistów. O sukcesach nie słychać, co jest zachowaniem zupełnie standardowym i zrozumiałym.
Polska nie jest celem "atrakcyjnym"
Ryzyko zmniejsza fakt, że nie ma w Polsce rzeszy młodych, sfrustrowanych muzułmanów stanowiących łatwy łup dla fanatyków poszukujących radykałów gotowych siać terror. Dlaczego tak jest i co z tym dalej zrobić jest przedmiotem odrębnej, gorącej debaty. Nasze bezpieczeństwo wynika także z samej charakterystyki terroru, którego skuteczność opiera się przede wszystkim na rozgłosie. Polska może być celem względnie "miękkim", a więc łatwym, ale mało prestiżowym i nieatrakcyjnym.
Nie oznacza to, że Polacy mogą czuć się bezpieczni. Nasi rodacy wielokrotnie padali ofiarami zamachów na całym świecie – od ataków na World Trade Center w Nowym Jorku w 2001 r. aż po samobójczy zamach w Manchesterze. Obawy są realne. Idąc niedawno na imprezę publiczną w Warszawie też rozglądałem się wokół, zastanawiając się nad poziomem bezpieczeństwa. Podział na strefy, policjanci, ochroniarze. Wyglądało solidnie, ale obawa tkwi gdzieś z tyłu głowy.
Deportować, burzyć i ścigać
Stanisław Pięta, poseł PiS, chce walczyć z terroryzmem masowo deportując muzułmanów do Afryki, burząc meczety i wzmacniając służby bezpieczeństwa. To może warto przypomnieć, że duża część zamachowców jest obywatelami Francji, Belgii czy Wielkiej Brytanii i tam się też urodziła.
Zobacz, skąd pochodzili islamiści, którzy atakowali Europę. Oni nie musieli tu przyjeżdżać
Jak pozbawiać obywatelstwa ludzi urodzonych w danym kraju i odsyłać w miejsce, z którym łączy go jedynie historia rodzinna? A co z rodzimymi terrorystami? Dokąd Norwegia deportuje Andersa Breivika, a Wielka Brytania katolików z IRA? Jeszcze taki drobiazg, jak burzenie świątyń, które jest sprzeczne z niepodważaną przez nikogo rozsądnego Konwencją Genewską regulującą zasady prowadzenia wojny.
Nad tego rodzaju wypowiedziami łatwo się znęcać podobnie zresztą jak nad argumentami mówiącymi o tym, że islamizm nie ma nic wspólnego z religią. Fundamentaliści prezentują skrajnie radyklaną interpretację Islamu, która jest podważana przez umiarkowanych duchownych, niemniej wyrasta z wierzeń wyznawców Mahometa.
Niski poziom debaty politycznej w Polsce już nie dziwi i nikt już chyba nie oczekuje od polityków wyważonych poglądów popartych rzetelną wiedzą i analizą. Sorry, takie mamy czasy. Szczególnie smuci mnie jednak, gdy na emocjach i strachu grają ludzie, którzy uważają się za ekspertów.
Wojna z terrorem w służbie marketingu
Wielkie emocje internautów wywołał facebookowy wpis Witolda Gadowskiego, dziennikarza, który występuje w roli eksperta od Państwa Islamskiego. Nie podaje źródeł swoich "rewelacji", a do tego posługuje się niedopowiedzeniami i uogólnieniami, które muszą budzić emocje – zwłaszcza niepokój.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Jak już mówiłem, islamiści mają preteksty do atakowania Polski i wygłaszali już pogróżki. Nie oznacza to jednak, że to zrobią. Nikogo nie może dziwić, że terroryści mają albo mogą mieć mapy Krakowa, Warszawy i Częstochowy. Do legendy przeszły mapy turystyczne Grenady, którymi posługiwała się amerykańska armia podczas inwazji w 1983 r. Teraz są fantastyczne aplikacje i zdjęcia satelitarne, a terroryści na pewno umieją używać internetu.
Zadziwiła mnie krytyka "Przystanku Woodstock", która ma być najgorzej chronioną imprezą. Jeżeli rzeczywiście wielki, polski festiwal ma najgorszą ochronę anty-terrorystyczną w kraju, Europie, na świecie – autor nie precyzuje – to czym prędzej do dymisji powinien podać się przynajmniej odpowiadający za to minister. Służby porządkowe na imprezie to jedno, ale za wywiad, kontrwywiad i walkę z terroryzmem odpowiada państwo, a nie prywatni organizatorzy.
Najsmutniejszy jest jednak ostatni punkt wpisu. "Po piąte… Nie tego na razie nie ujawnię". To czyste granie na emocjach. Gadowski powodując się na źródła zbliżone do Mossadu sugeruje posiadanie wiedzy tajemnej, którą zapewne podzieli się z uczestnikami spotkania autorskiego, którego plakat zawierający reklamę książki znajduje się w poście.
Izraelski wywiad nie słynie z tego, że dzieli się informacjami. Ostatnio Izraelczycy zastanawiali się nawet, czy mogą dzielić się wiedzą z Amerykanami, skoro w Białym Domu zasiada Donald Trump. Tym większe gratulacje dla dziennikarza, który do takich informacji dotarł. Chyba, że chodzi o znaną witrynę internetową, która reklamuje się jako źródło zbliżone do Mossadu. W poważnych rozmowach odwołanie się do tego "źródła" w najlepszym wypadku wywołuje uśmiech politowania, a czasem potrafi poczynić nieodwracalne szkody dla wizerunku nierozważnego "eksperta".
Na wojnie potrzebne są informacje, nie emocje
Sprawa walki z terrorem jest zbyt poważna, by tak ją traktować. Ludzie naprawdę giną i przeżywają tragedie, a lekkie i nierozważne traktowanie tego problemu jest nie tylko nieetyczne, ale po prostu niebezpieczne. W walce z terrorystami na pewno nie pomaga szerzenie strachu zamiast wiedzy, która pozwala między innymi właściwie zachowywać się w czasie ataku.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Zaraz po ostatnim zamachu w Londynie Christian Christensen, profesor dziennikarstwa z Uniwersytetu w Sztokholmie, opublikował na Twitterze pięć zasad odpowiedzialnego dziennikarstwa: nie szerz plotek, nie upowszechniaj makabrycznych obrazów, uważaj na informacje nieprawdziwe, używaj źródeł oficjalnych, poczekaj na informacje potwierdzone. Dobrze byłoby przenieść te reguły również na nasz grunt. Zamachów u nas nie ma, i oby to się nie zmieniło, ale walka z terrorem jest zbyt poważna, aby traktować ją w sposób lekki i nieodpowiedzialny.
Jarosław Kociszewski dla WP Opinie