Polacy mogli zapobiec wojnie w Wietnamie?
Polscy dyplomaci mieli szansę, aby zapobiec wojnie w Wietnamie - wynika ze studium amerykańskiego think tanku Wilson Center. Kierownictwo w Warszawie przestraszyło się całej sytuacji i popełniło błędy, przez które inicjatywa pośrednictwa w rozmowach między państwami wietnamskimi spełzła na niczym. W czasie wojny do Wietnamu wysłano 800 żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego, był wśród nich m.in. płk Ryszard Kukliński.
Polacy walczyli w wojnie wietnamskiej (1965-1973) po obu stronach frontu. Wystarczy uważnie przejrzeć długą, liczącą aż 58 132 listę nazwisk na Memoriale Wietnamskich Weteranów w centrum Waszyngtonu, obok Mauzoleum Lincolna, by spotkać całkiem długą listę polskich lub brzmiących z polska nazwisk, np. Kasprzyk, Kozioł, Mikołajczyk czy Babiarz. Nie wiadomo do końca, jakie były ich związki Polską, z którego pokolenia się wywodzili. Nikt nie przeprowadził takich badań. Wiadomo jedynie, że znaczna część z nich to byli prawdziwi, a nie naturalizowani Polacy, bowiem właśnie w ten sposób, trafiając do wojska, można było sobie "kupić" amerykańskie obywatelstwo - i w taki też sposób prowadzono wśród imigrantów, nie tylko z Polski, akcję naboru.
Ceniony think tank Wilson Center, w tymże Waszyngtonie opublikował w 2005 r. niezwykle interesujące, a przy tym pełne ciekawych i cennych dokumentów studium Margaret Gnoińskiej, skoncentrowane na tzw. sprawie Maneli. Wynika z niego, że ówczesny szef polskiej delegacji w Międzynarodowej Komisji Nadzoru, powołanej w wyniku porozumień pokojowych w 1954 r. (po zakończeniu obecności francuskiej w Wietnamie), Mieczysław Maneli dotarł i w 1963 r. (a więc jeszcze przed wybuchem wojny), kilka razy rozmawiał z wpływowym Ngo Dinh Nghu, bratem ówczesnego przywódcy Wietnamu Południowego, Ngo Dinh Diema.
Niestety, jak wynika z tego studium, siła przetargowa polskiej dyplomacji była wówczas zbyt mała, by tę ciekawą inicjatywę dyplomatyczną należycie wykorzystać. Zwierzchnicy Maneli w Warszawie najpierw się przestraszyli, a potem poinformowali o tym Amerykanów przez ambasadora J. K. Galbraitha w New Delhi. Ci jednak nie potraktowali tej inicjatywy poważnie uznając, że zapewne stoją za nią Sowieci, choć akurat tym razem tak nie było. Natomiast Moskwa, gdy się o tym dowiedziała, mocno się na ówczesnego szefa polskiej dyplomacji Adama Rapackiego zdenerwowała.
Wśród Polaków wysłanych do Wietnamu - ochotniczo, z przymusu lub rozkazu - na tamtejszą wojnę, znalazło się też - jak się szacuje - około 800 oficerów i żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego Sam M. Maneli, który po 1968 r. opuścił Polskę i zmarł w 1994 r. w USA, w publikowanych na Zachodzie materiałach i wspomnieniach mocno eksponował swoją rolę pośrednika między Hanoi a Sajgonem. Tyle, że - jak wiemy - nic z tego nie wyszło. Inicjatywa pośrednictwa w dialogu międzywietnamskim przed wybuchem wojny - nie do końca jasne, czy tylko indywidualna - spełzła na niczym.
Polscy żołnierze na wietnamskim froncie
W zupełnie innej roli, nie pośredników, a wspomagających stronę północnowietnamską, trafiło na fronty wojny wietnamskiej szacunkowo 2,5 tysiąca obywateli PRL, jako doradcy, eksperci, czy lekarze. Odrębną kategorię stanowili dyplomaci - bo Polska brała tam udział w misjach rozejmowych i pod egidą ONZ, a także dziennikarze i pisarze. Znaleźli się wśród nich tak znani, jak Daniel Passent (napisał na ten temat książkę), całe życie mocno lewicowa Monika Warneńska (wiele wspomnień i reportaży), czy głośna potem gwiazda telewizji PRL i jej głównego wydania Dziennika TV, Grzegorz Woźniak. Trafiali też do Wietnamu, co ciekawe, a co jeszcze wymaga studiów IPN lub innych jednostek badawczych, ochotnicy, a jednym z nich był znany kompozytor Robert Satanowski.
Wojna w Wietnamie, 1968 r. fot. PAP
Wreszcie wśród Polaków wysłanych do Wietnamu - ochotniczo, z przymusu lub rozkazu - na tamtejszą wojnę, znalazło się też - jak się szacuje - około 800 oficerów i żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego. Poza oficerami wywiadu, co naturalne (jednym z nich był słynny później płk Ryszard Kukliński), większość pozostałych, podobnie jak ochotników, według obecnej terminologii nazwalibyśmy najemnikami, a o czym - co zrozumiałe - w okresie PRL nikt nie mówił i nie wspominał, bo to było tabu.
Oficjalnie obowiązywała cały czas jedna obowiązkowa wykładnia polityczna i propagandowa: w czasie wojny staliśmy po stronie wietnamskich komunistów z Północy, a po zjednoczeniu kraju w 1975 r. po stronie Demokratycznej Republiki Wietnamu jako sojusznika (w RWPG i na salonach dyplomatycznych, choć nie w ramach wojskowego Układu Warszawskiego).
Nie ma dokładnych danych, jak wielu Polaków w Wietnamie zginęło. Podobno wróciło stamtąd tylko 74. Są za to dowody, że tych, którzy z frontu w Wietnamie wrócili, wprost zmuszano do milczenia i nie przyznawania się do tego, co w Wietnamie rzeczywiście robili. Niektórych nagradzano orderami, innym dawano nagrody rzeczowe (w modzie były Polskie Fiaty), jeszcze innym przyznawano specjalne renty lub emerytury.
Pilot w służbie Ho Chi Minha
Bodaj najbardziej spektakularne są pod tym względem losy Wacława Ciary. Z grupą 18 ochotników wyleciał on w 1968 r. - via Sewastopol - do Hajfongu. Miał wówczas 49 lat. W Wietnamie, ale też nad terytorium Laosu i Kambodży, latał na radzieckich samolotach Mig-17 i Mig-21. Według wspomnień jego wnuka (przez niektórych kwestionowanych za nieścisłości), gdy zestrzelił amerykańskiego F-100 Super Sabre, a potem superfortecę B-52, otrzymał od samego Ho Chi Minha aż dwa srebrne medale za męstwo. A po powrocie we wrześniu 1969 r. do Polski - złoty krzyż zasługi oraz dużego Fiata pierwszej serii.
Nie wiadomo, czy kiedykolwiek spotkali się w powietrzu z mjr Donaldem Kutyną, który latał - z bazy Takhla w Tajlandii - na samolocie F-105D Thunderchief, na którym jeszcze dumnie wymalował "The Polish Glider" (Polski Szybowiec). Udział polskich pilotów po stronie amerykańskiej pośrednio potwierdza też głośny swego czasu film "Zielone berety", gdzie bohaterowie noszą często polskie nazwiska. Nie ma dowodów, że Polak z Polakiem w Wietnamie walczył, choć - jak widać - było to możliwe, a na lądzie, jeśli nie w powietrzu, mogło się nawet zdarzyć.
Jedną z konsekwencji wojny wietnamskiej, a potem sojuszu z komunistycznym Wietnamem jest fakt, iż w Polsce pojawiła się - i jest wyraźnie obecna - społeczność wietnamska, szacowana na ponad 30 tys. osób i uznawana za największą mniejszość etniczną spośród narodów azjatyckich. Wietnamczyków niemalże na co dzień widzimy, ale o tym, że kiedyś po ich stronie, albo przeciw nim, nasi przodkowie walczyli, naprawdę mało kto wie. To jeszcze w polskiej historii mało zbadana "biała plama". Głównego nurtu i interpretacji naszej historii jej wyjaśnienie nie zmieni, ale interesującym, nieco egzotycznym przyczynkiem do naszych najnowszych dziejów jak najbardziej może być.
prof. Bogdan Góralczyk dla Wirtualnej Polski